tag:blogger.com,1999:blog-360293502024-03-14T05:09:33.500-05:00Zapiski JacentegoJacek Joniechttp://www.blogger.com/profile/03520269825870255595noreply@blogger.comBlogger215125tag:blogger.com,1999:blog-36029350.post-54445289014604443442023-08-30T11:56:00.002-05:002023-08-30T12:04:41.123-05:00Gannett Peak (2)<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgRoJjlV79EBBaDppcC0IPC1_seV-KzlBEltYdwrXQduJi1CnOQrH93ixQpCWvmWqdv9x4hE8kJ4bfMjRFT1GVsb3YKA3ziO5pG8WggZCVZA2HvWKKDW2ZK08ddEe82WnIi9ulp8oJq3-Uz557PLN4k37hZzBswH4GgveHNsMAiVmEU66KfAQOm/s4032/20230820_133057_exported_2931_1692982919435.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><span style="font-family: georgia;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgRoJjlV79EBBaDppcC0IPC1_seV-KzlBEltYdwrXQduJi1CnOQrH93ixQpCWvmWqdv9x4hE8kJ4bfMjRFT1GVsb3YKA3ziO5pG8WggZCVZA2HvWKKDW2ZK08ddEe82WnIi9ulp8oJq3-Uz557PLN4k37hZzBswH4GgveHNsMAiVmEU66KfAQOm/w640-h360/20230820_133057_exported_2931_1692982919435.jpg" width="640" /></span></a></div><p></p><p style="text-align: justify;"><b><span style="font-family: georgia;">19 sierpnia 2023</span></b></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: georgia;">Po zmroku zaczyna naprawdę mocno wiać. Wiatr szarpie namiotem na wszystkie strony, więc trudno jest zasnąć. Zastanawiam się czy namiot nie pofrunie z wiatrem: ma już swoje lata, właściwie to dawno go wypadało wymienić na nowy. Zastanawiam się też poważnie, czy nie powinniśmy zawrócić. Po pierwszym dniu da się jeszcze jakoś wrócić bez większych strat. Potem będzie tylko gorzej. Na szczęście po kilku godzinach wiatr cichnie, namiot dalej stoi, a ja zasypiam na dobre.</span></p><p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhP_ZAY4AAl1d_v54evEB9uzpCpo_5hx_vAxhnAc_HGlxXmUSsjXLRGBsLJfhv07U_p54Co6678ogwAT0hYv-Iw_WZIlYXHjkpPQtdflyBPtJOxVY2CptWKPwBxaNMaIiZOyzKC_YttUGmxVzwQ78K8qaYhW3aPPoKr8LZEGYKgFQz1RhwkTyjA/s4032/20230819_064556_exported_2532_1692982190019.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhP_ZAY4AAl1d_v54evEB9uzpCpo_5hx_vAxhnAc_HGlxXmUSsjXLRGBsLJfhv07U_p54Co6678ogwAT0hYv-Iw_WZIlYXHjkpPQtdflyBPtJOxVY2CptWKPwBxaNMaIiZOyzKC_YttUGmxVzwQ78K8qaYhW3aPPoKr8LZEGYKgFQz1RhwkTyjA/w640-h360/20230819_064556_exported_2532_1692982190019.jpg" width="640" /></a></div><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: georgia;">Ranek budzi nas takim widokiem, że wszystkie myśli o powrocie brzmią jak rojenia idioty. Gotujemy kawę, przyrządzamy "suchą karmę" i pakujemy graty. O 7:30 jesteśmy gotowi do drogi. Przed nami kolejne "10 mil, no, może trochę więcej"... Tym razem mamy 1.5 mili lekko pod górę, a potem 2 mile ostro na dół. A potem kolejne mile, praktycznie po płaskim terenie, wzdłuż rzeki, którą płynie zimna jak diabli woda, prosto z okolicznych lodowców. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: georgia;"></span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-family: georgia;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgFJLZ4Qpd8_cbypHp80TlzLyzLCqOshIcUdFq8uNceenjiTBTZJ8OtiEBJbF5z5XelGnAusz7fJYaiZ7smfX48dIIagcbSYoQNsz_28BKcKQaHBIDx8oaljLZDz_6Dt8Ez7tF1uCf7N5N7g3wxLdjO2wv6vxApLWR93kUhfT34teZZJd2At_cA/s4032/20230819_123154_exported_2799_1692982477778.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgFJLZ4Qpd8_cbypHp80TlzLyzLCqOshIcUdFq8uNceenjiTBTZJ8OtiEBJbF5z5XelGnAusz7fJYaiZ7smfX48dIIagcbSYoQNsz_28BKcKQaHBIDx8oaljLZDz_6Dt8Ez7tF1uCf7N5N7g3wxLdjO2wv6vxApLWR93kUhfT34teZZJd2At_cA/w640-h360/20230819_123154_exported_2799_1692982477778.jpg" width="640" /></a></span></div><span style="font-family: georgia;"><br />Na dodatek musimy tą rzekę sforsować: okazuje się to wcale nie takie łatwe. Woda jest głęboka i rwąca. I są dwie opcje: rozebrać się do pasa i usiłować przejść na drugą stronę niosąc plecak nad głową lub dołożyć 1,5 mili drogi i przejść jak ludzie po moście. Cóż... po krótkim namyśle wybieramy drugą opcję. To niestety oznacza dodatkową godzinę marszu, ale przynajmniej nie będziemy mieć mokrych śpiworów.</span><p></p><p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhiA1jXR4yFiPc9WzbGB_OSehAS7oJdLbbtJ3S5wf7ZWfwDM-d9gYPUUkvH1qMYmo5butKZv5EXXPiwBV7zOQyEIzUxghY9sUYlRqrpj0HPrHzhxWn07W8ApNot1_o0hmeoQhHP7VgUoZK8jGfiZ7uv7CnA2oGs4rM7Vg17lebtdG9i8AHBD3X8/s4032/20230819_160256_exported_2732_1692982580926.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhiA1jXR4yFiPc9WzbGB_OSehAS7oJdLbbtJ3S5wf7ZWfwDM-d9gYPUUkvH1qMYmo5butKZv5EXXPiwBV7zOQyEIzUxghY9sUYlRqrpj0HPrHzhxWn07W8ApNot1_o0hmeoQhHP7VgUoZK8jGfiZ7uv7CnA2oGs4rM7Vg17lebtdG9i8AHBD3X8/w640-h360/20230819_160256_exported_2732_1692982580926.jpg" width="640" /></a></div><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: georgia;">Koło 15:30 otwiera się przed nami widok na dolinę, u której początku leży Gannett Peak. Teraz jeszcze tylko "parę mil" i możemy zakładać obóz. Te "parę mil", to tak naprawdę "dwie pary", ale nie jest źle: 0 18:00 z drobnym hakiem jesteśmy rozbici na pięknej łące nad strumieniem i możemy szykować się na atak szczytowy. Przeszliśmy w sumie 13.33 mili (21.5 km) w czasie 9h 06min</span></p><p style="text-align: justify;"><b><span style="font-family: georgia;">20 sierpnia 2023</span></b></p><p style="text-align: justify;"><b></b></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><b><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiOcT0DfUAVEyVrV7BZ86Ua9hlyE9hlGNUw3d31-Wk8cLXHtHJslobrVDyWgvvMi9yKW33QLOJ59cAAOy-gprL8IYI6BZ8vpqLLHlsWQnyWmReAkJPTcQedoeuIs59Uv36tAu2zqTnew23ovoy-BkvhNKMBbkmLdOaiT-SAWc2iUCU05jv8a6Tp/s1920/20230820_075424_exported_0_1692940096308.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1080" data-original-width="1920" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiOcT0DfUAVEyVrV7BZ86Ua9hlyE9hlGNUw3d31-Wk8cLXHtHJslobrVDyWgvvMi9yKW33QLOJ59cAAOy-gprL8IYI6BZ8vpqLLHlsWQnyWmReAkJPTcQedoeuIs59Uv36tAu2zqTnew23ovoy-BkvhNKMBbkmLdOaiT-SAWc2iUCU05jv8a6Tp/w640-h360/20230820_075424_exported_0_1692940096308.jpg" width="640" /></a></b></div><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: georgia;">W poprzednich dniach spotkaliśmy w sumie dwóch ludzi, którzy wyszli na szczyt i wracali w doliny. Pytaliśmy o której zaczynali atak szczytowy. Każdy z nich miał inną strategię: jeden zaczął o 2:00 w nocy, drugi twierdził, że to bez sensu i że on zaczynał o 6:00 rano. Tak naprawdę, to wiedzieliśmy i tak, że nie ma "jedynej słusznej strategii". Gannett Peak jest cholernie kapryśną górą, pogoda i warunki zmieniają się z dnia na dzień, a właściwie z godziny na godzinę. Góra inaczej "działa" w maju, inaczej w lipcu, jeszcze inaczej w sierpniu. Na dodatek są ogromne różnice pomiędzy poszczególnymi latami, więc trudno znaleźć rzetelne informacje jak "podejść do tej góry". Postanawiamy nastawić budzik na 3:00, napić się kawy i ruszyć. Oczywiście nie musimy targać ze sobą całego dobytku, co jest wielkim pocieszeniem "w tak ciężkiej żałobie" 😜</span></p><p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhbKhdfmeujSo-xVFG_jXiZ5qYByEUTX5Yz784Zy36jvB261QslZZPQeubPs23DM7-vfwh2jCjN4fmoGlvqgEW9Im1POdaNcmJLYrfvhW3LwRIKUGPHdJUrJjSChlUwqbGmnjA-TRy7u35k0PeAaH8eDSZZ_izTY4MBfbeExwvh2GojaQ7sRHUb/s4032/20230820_091853_exported_2832_1692940018805.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhbKhdfmeujSo-xVFG_jXiZ5qYByEUTX5Yz784Zy36jvB261QslZZPQeubPs23DM7-vfwh2jCjN4fmoGlvqgEW9Im1POdaNcmJLYrfvhW3LwRIKUGPHdJUrJjSChlUwqbGmnjA-TRy7u35k0PeAaH8eDSZZ_izTY4MBfbeExwvh2GojaQ7sRHUb/w640-h360/20230820_091853_exported_2832_1692940018805.jpg" width="640" /></a></div><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: georgia;">Ruszamy zgodnie z planem przed czwartą. Większość nieba jest pokryta chmurami, choć prześwitują przez nie pojedyncze gwiazdy. Czyli: "jest dobrze, ale nie jest beznadziejnie". Pierwsze dwie godziny idziemy przez las, oświetlając drogę latarkami. Kilka razy przechodzimy przez większe lub mniejsze strumyki, ale za każdym razem przeprawa nie sprawia większych kłopotów. Przed szóstą rano wychodzimy z lasu, na coś, co pewnie jest górską halą, ale wciąż jest ciemno i trudno to ocenić. Zaczyna padać deszcz i niestety leje coraz bardziej. Zaczyna się też rozjaśniać i całe szczęście, bo akurat wchodzimy na skalne rumowisko, pokryte większymi i mniejszymi głazami. Nie ma tu wytyczonego szlaku, trzeba po prostu szukać w miarę dogodnego przejścia. Po ciemku - raczej nic przyjemnego. Do tego leje coraz bardziej: stwierdzamy, że nie ma sensu moknąć, trzeba przeczekać. Na szczęście znalezienie schronienia pod jednym z wielkich głazów nie jest trudne. Wciskamy się pod niego i czekamy co będzie dalej. </span></p><p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiX93myru8mDIFBA4_bwJ3s-MqLsu7m1XpFPF7jD2wfxZYNYUhnHAmy3SiAKSn4i6VndrpTCbo2aoAlaijIoHNmnwOwFO_ZflQwzwFOQEGQZZ0hupEaniNEgzx6kiNp1Cv9ECB-Kvf8z3ppbeFj_ifF3pXq79914rtTNvreuCr6laY1bMKsV1dU/s4032/20230820_091839_exported_2699_1692940041188.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiX93myru8mDIFBA4_bwJ3s-MqLsu7m1XpFPF7jD2wfxZYNYUhnHAmy3SiAKSn4i6VndrpTCbo2aoAlaijIoHNmnwOwFO_ZflQwzwFOQEGQZZ0hupEaniNEgzx6kiNp1Cv9ECB-Kvf8z3ppbeFj_ifF3pXq79914rtTNvreuCr6laY1bMKsV1dU/w640-h360/20230820_091839_exported_2699_1692940041188.jpg" width="640" /></a></div><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: georgia;">Na szczęście po godzinie deszcz przestaje padać. Co prawda niebo jest wciąż zachmurzone, ale jest szansa na jakieś okno pogodowe. Ruszamy dalej w głąb pokrytej głazami doliny. Idzie się fatalnie, ale brniemy do przodu. Po siódmej niebo robi się nawet błękitne i świat od razu robi się piękniejszy. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: georgia;">Spotykamy nawet jakichś ludzi, którzy już wracają: wyglądają jak połowa nieszczęścia. Wyszli o 2:00 w nocy, na lodowcu powyżej pola kamieni dorwał ich deszcz. Nie było gdzie się schować, więc sponiewierało ich nieźle i musieli zawrócić. Cóż... mieliśmy szczęście, że wyszliśmy dwie godziny później.</span></p><p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi-Iso4qWliz6BjYgpe2BAYpQlx5let12jFHv62u-jiHfyzXlDhbseJ1n9IFLlMETZCP-QoVbZPed5guF4jYtwaeWcR76fxylzbUMieYS8y_ZgTJJYeegPTB_JGUTl4F_1shpAk26qzYZrs6p8PXSLk_zzINCOcK7iHbqPdM9jPEN9NF8bBZOA4/s4000/20230820_102244.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4000" data-original-width="1868" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi-Iso4qWliz6BjYgpe2BAYpQlx5let12jFHv62u-jiHfyzXlDhbseJ1n9IFLlMETZCP-QoVbZPed5guF4jYtwaeWcR76fxylzbUMieYS8y_ZgTJJYeegPTB_JGUTl4F_1shpAk26qzYZrs6p8PXSLk_zzINCOcK7iHbqPdM9jPEN9NF8bBZOA4/w298-h640/20230820_102244.jpg" width="298" /></a></div><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: georgia;">Po kilku godzinach wyłazimy wreszcie z "kamieniołomu" i stajemy u stóp Gęsiej Szyi czyli lodowca Gooseneck. Musimy się po nim wspiąć, co w porównaniu z łażeniem po tych cholernych kamieniach sprawia mi pewną przyjemność. Trzeba oczywiście uważać, zwłaszcza że w połowie lodowca widać całkiem pokaźną szczelinę, ale poza tym "wszystko jest pod kontrolą" 😁 Cała operacja lodowcowa zajmuje nam godzinę z hakiem i o 11:30 jesteśmy przy szczycie lodowca.</span></p><p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjAD0lFWqWWPKtSzRmlN-2TUZ6F-uhPm2g3flrWj-fHdWQd3SUn_SI8GUvqdcaFVshTYqcB3WgMtYClLhd9BuDy2ELIoFSThEVK4b8GHYdxK5YkamjVsIAvLPfiwZiD6F2IEGk7VjJ7c8DseIJ8Sbjzqur0ur6v2GRQGKtcPlvxSvxHTWSXI02T/s4000/20230820_102329.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1868" data-original-width="4000" height="298" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjAD0lFWqWWPKtSzRmlN-2TUZ6F-uhPm2g3flrWj-fHdWQd3SUn_SI8GUvqdcaFVshTYqcB3WgMtYClLhd9BuDy2ELIoFSThEVK4b8GHYdxK5YkamjVsIAvLPfiwZiD6F2IEGk7VjJ7c8DseIJ8Sbjzqur0ur6v2GRQGKtcPlvxSvxHTWSXI02T/w640-h298/20230820_102329.jpg" width="640" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><span style="font-family: georgia; text-align: justify;"><br /></span></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><span style="font-family: georgia; text-align: justify;">Teraz powinno już być niby tyko ze dwie mile do szczytu. Ale i Piotr i ja mamy już nieźle dość. Kolejna część trasy prowadzi wąską granią, trzeba albo iść po śnieżnych łatach, albo przeciskać się po krawędzi skał i śniegu. Nic przyjemnego, trzeba iść ostrożnie i powoli. Ale nie pękamy: </span></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><span style="font-family: georgia; text-align: justify;">szczyt powinien być niedaleko. W pewnym momencie mam już naprawdę wątpliwości, czy iść dalej. Na szczęście zza następnego kawałka grani słychać jakieś głosy, a po chwili pokazuje się jakiś młodzieniec i mówi "you are almost there!". O 14:22 stajemy na szczycie Gannett Peak.</span></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj2s8k37mfHfSMEvcTvAFLPj5v7psCsE2SatPoD5B0AYpGCpt5Y1nhFikl0BS5PBVUbVDfcEL4k15uuwCkJtcM0rQ-YcEvyFwaMkQmaeUQtI3KVhaIglB57b4j_IQMjKK6eTAXL8FNGoshxaxh-GyMkLeaYQg7u70Pj5pLzhOjXfUF6nBp4-OyX/s2046/20230820_132207~2-COLLAGE.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1535" data-original-width="2046" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj2s8k37mfHfSMEvcTvAFLPj5v7psCsE2SatPoD5B0AYpGCpt5Y1nhFikl0BS5PBVUbVDfcEL4k15uuwCkJtcM0rQ-YcEvyFwaMkQmaeUQtI3KVhaIglB57b4j_IQMjKK6eTAXL8FNGoshxaxh-GyMkLeaYQg7u70Pj5pLzhOjXfUF6nBp4-OyX/w640-h480/20230820_132207~2-COLLAGE.jpg" width="640" /></a></div></div><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: georgia;">Pamiątkowe fotki, łyk Jacka Danielsa za przyjaciół w dolinach i w Górach Niebieskich i spadówa: nie da się biegiem, bo zejście jest równie trudne, jak wejście, ale posuwamy się w kierunku obozu. Po dwóch godzinach jesteśmy znów na szczycie lodowca Gooseneck, ale tym razem trzeba z niego zejść. Dla mnie to trudne zadanie, bo jako "jednoręki bandyta" mogę używać tylko jednej ręki do trzymania czekana. Na dodatek lodowiec jest nieco roztopiony, więc trzeba uważać na każdy krok. O 16:30 schodzimy z lodowca. Teraz już "tylko" przebić się przez rumowisko kamieni i dotrzeć do obozu.</span></p><p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgAOD6xzgSqVH9E_k2gYb05gtg5BpHn3IG1koJ9HSzGEX8Rsh9P4FLpTds71nVoNoJTmRVdSjtn7L3sJR7j_kkepCQlhkxltaeZ52N45UrJA2y20ncnmLL_zT_s4IbJO6EQZnndBvUNEuyAOwyOJ35NCR0vybTECjj58I9bGyYlsJSGufQ_ezW6/s1920/20230820_134247_exported_1133_1692988456893.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1080" data-original-width="1920" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgAOD6xzgSqVH9E_k2gYb05gtg5BpHn3IG1koJ9HSzGEX8Rsh9P4FLpTds71nVoNoJTmRVdSjtn7L3sJR7j_kkepCQlhkxltaeZ52N45UrJA2y20ncnmLL_zT_s4IbJO6EQZnndBvUNEuyAOwyOJ35NCR0vybTECjj58I9bGyYlsJSGufQ_ezW6/w640-h360/20230820_134247_exported_1133_1692988456893.jpg" width="640" /></a></div><br /><span style="font-family: georgia;"><br /></span><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: georgia;">Cóż... "tylko" zajmuje 4 godziny, po drodze parę razy "wycinam orła", ale obchodzi się bez większych problemów. Nie mam nawet siły by po drodze robić zdjęcia. W pewnym momencie wydaje mi się, że zabłądziliśmy, bo co parę minut pojawia się jakiś strumyk, którego zupełnie nie pamiętam z drogi pod górę. Na szczęście tuż przed zmierzchem dochodzimy do bazy. Jestem wykończony i idę spać.</span></p>Jacek Joniechttp://www.blogger.com/profile/03520269825870255595noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-36029350.post-82687735176320956952023-08-29T10:55:00.008-05:002023-08-29T14:00:13.697-05:00Gannett Peak (1)<p><span style="font-family: inherit;"></span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-family: inherit;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj22ddGTlRmvzqPLkVzXJkdM1YuxmgTvOQ_xKLg2SUo8Z648GqYhtHxyjiHbnLjCVhSGy3Z0ZECP99og8hrmVv75notMDUYrxoYFGeacqqER4-jgVBAgdJs121n8gV1r7EP3Brrr9oSr2msXNChLbl2KvHM0BmC3wvchcEcxI-FepdwGqmcJ0I1/s4032/20230820_071159_exported_2865_1692940180273.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj22ddGTlRmvzqPLkVzXJkdM1YuxmgTvOQ_xKLg2SUo8Z648GqYhtHxyjiHbnLjCVhSGy3Z0ZECP99og8hrmVv75notMDUYrxoYFGeacqqER4-jgVBAgdJs121n8gV1r7EP3Brrr9oSr2msXNChLbl2KvHM0BmC3wvchcEcxI-FepdwGqmcJ0I1/w640-h360/20230820_071159_exported_2865_1692940180273.jpg" width="640" /></a></span></div><span><br /><b><span style="font-family: georgia;">17 sierpnia 2023</span></b></span><p></p><p><span style="font-family: georgia;">Zaczynamy wyprawę do Wyoming i Montany. Jest nas dwóch: Piotr i ja. Czyli "stała ekipa" na wyjazdzy w tamte strony. Jedziemy tam po raz trzeci. Więcej chętnych jakoś nie było, ale to już w sumie też tradycja. </span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjwFfaWbswQKOBgna0Z30Foe2D8C0b3fcyU1MBzpelD4IC9EiSLp_cF1AQQQogEGSkAOVRYEy-S-EP5_LocJdBvosz7gdTgviki5uTw4Jotn_9WvEdqsopsHQZZ9aovA6J0vOc92Eu1T1sCrcxb5M4Tmhd7Pw2POZ0E79lHJgvkdOcyEmZqfG5B/s3968/20230817_200129.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><span style="font-family: georgia;"><img border="0" data-original-height="1784" data-original-width="3968" height="288" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjwFfaWbswQKOBgna0Z30Foe2D8C0b3fcyU1MBzpelD4IC9EiSLp_cF1AQQQogEGSkAOVRYEy-S-EP5_LocJdBvosz7gdTgviki5uTw4Jotn_9WvEdqsopsHQZZ9aovA6J0vOc92Eu1T1sCrcxb5M4Tmhd7Pw2POZ0E79lHJgvkdOcyEmZqfG5B/w640-h288/20230817_200129.jpg" width="640" /></span></a></div><p><span style="font-family: georgia;">Plan jest prosty: "ano zobaczymy" 👀A do zobaczenia są dwa najwyższe szczyty w Montanie i Wyoming o bardzo podobnie brzmiących nazwach: Gannett Peak (<span face="sans-serif" style="background-color: white; color: #202122;">13,810 feet / 4,210 m npm) i </span><span face="sans-serif" style="color: #202122;"><span>Granite Peak (</span></span><span face="sans-serif" style="background-color: white; color: #202122;">12,807 feet / 3,904 m npm).</span></span></p><p><span style="font-family: georgia;"><span>Uczciwie muszę przyznać, że była to jedna z najtrudniejszych wypraw górskich, w jakich miałem okazję uczestniczyć. </span><span face="sans-serif" style="background-color: white; color: #202122;"> Mamy przygotowane obydwie trasy, ale umawiamy się, że zobaczymy na miejscu gdzie ruszyć w pierwszej kolejności. W górach - jak to w górach: okoliczności często się zmieniają. Generalnie mamy zamiar zacząć od Wyoming, ale jakby się okazało, że pogoda nie chce współpracować - to może będzie trzeba odwrócić kolejność.</span></span></p><p><span face="sans-serif" style="background-color: white; color: #202122; font-family: georgia;">Na razie pogoda współpracuje: w Phoenix jest standardowy upał (czyli coś koło 40 stopni Celcjusza), a na północy piękne, niezbyt upalne lato. Przed 17:00 pakujemy się do samolotu do Idaho Falls i ruszamy. Wcześniej oczywiście odprawiamy się na lot. "Co za szczęście, że linie lotnicze limitują ilość bagażu i jego wagę" - myślę sobie. Przynajmniej wiadomo, że człowiek nie będzie miał więcej niż 50 funtów (22.6 kg) do dźwigania. </span></p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiuDoaJwE7KEfhfnEKbjP1YAvp4FKS8RjZqaiRqtpbS8ZCPbVWHld_HezOn5vdaoJ5Ce4p41jzyepcewEZAV74PjEODtrSOkPJWTv_VJtYVgYvsbOi2cuyGzrW2e5VJ-zLpnpREql4Qu6uXDTjS9k4NDVKRPoiZQiTbrnKgSskCvPUKX7sbzlUp/s4032/20230817_102747.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><span style="font-family: georgia;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiuDoaJwE7KEfhfnEKbjP1YAvp4FKS8RjZqaiRqtpbS8ZCPbVWHld_HezOn5vdaoJ5Ce4p41jzyepcewEZAV74PjEODtrSOkPJWTv_VJtYVgYvsbOi2cuyGzrW2e5VJ-zLpnpREql4Qu6uXDTjS9k4NDVKRPoiZQiTbrnKgSskCvPUKX7sbzlUp/w640-h360/20230817_102747.jpg" width="640" /></span></a></div><span face="sans-serif" style="background-color: white; color: #202122; font-family: georgia;"><br /></span><p></p><p><span style="font-family: georgia;"><span face="sans-serif" style="background-color: white; color: #202122;">Lot trwa niecałe 2 godziny, ale czas przesuwa nam się o dodatkową godzinę, więc przed 20:00 jesteśmy na miejscu. Odbiór bagażu, odbiór samochodu z wypożyczalni i krótki przejazd do hotelu. Akurat, by zdążyć jeszcze wpaść do lokalnego browaru na kolację (Idaho Falls to takie małe, senne miasteczko, wiec o 21:00 praktycznie wszystko jest zamknięte na głucho). Piwo o wdzięcznej nazwie "Beaver Dick" smakuje wyśmienicie (nazwę przetłumaczcie sobie sami... 😄, dodam tylko, że pochodzi ona od </span><span face="sans-serif" style="color: #202122;"><span>Richarda Leigh'a, który był jednym z ostatnich amerykańskich traperów i nosił właśnie taki zacny przydomek).</span></span></span></p><p><span face="sans-serif" style="color: #202122;"><span style="font-family: georgia;">Po powrocie do hotelu urządzamy jeszcze lekką re-organizację plecaków, tak, by z samego rana wyruszyć w drogę.</span></span></p><p><span face="sans-serif" style="color: #202122; font-family: georgia;"></span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span face="sans-serif" style="color: #202122; font-family: georgia;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgcQRtIof3GPc8vgKtN3BuKHZnFxPVGhYhAuOSrMjJUaIAZ3D-HfXnhFDAT4U55AgC3z3KZE7wG9r3hvVWlo2TirgfbZivT1G6-9g6yBgiwC5_P7ZQNjTlO7Z2RHB1FurbhkJWlx-tec5DCMgS4iyy0ceHVQN9shNWb84KqJ_f-Ss2sav4S5-TL/s4032/20230818_065936.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgcQRtIof3GPc8vgKtN3BuKHZnFxPVGhYhAuOSrMjJUaIAZ3D-HfXnhFDAT4U55AgC3z3KZE7wG9r3hvVWlo2TirgfbZivT1G6-9g6yBgiwC5_P7ZQNjTlO7Z2RHB1FurbhkJWlx-tec5DCMgS4iyy0ceHVQN9shNWb84KqJ_f-Ss2sav4S5-TL/w640-h360/20230818_065936.jpg" width="640" /></a></span></div><span face="sans-serif" style="color: #202122;"><span style="font-family: georgia;"><br /></span></span><p></p><p><span face="sans-serif" style="color: #202122;"><span style="font-family: georgia;"><b>18 sierpnia 2023</b></span></span></p><p><span style="font-family: georgia;"><span face="sans-serif" style="color: #202122;"><span>Wstajemy przed 6:00, tak, żeby szybko zjeść śniadanie i wyruszyć w kierunku Wyoming. Prognoza pogody wygląda obiecująco, więc bierzemy na cel wyższy i trudniejszy ze szczytów. Musimy dotrzeć do miasteczka Dubois, które jest właściwie ostatnim kawałkiem cywilizacji w drodze do podnóża </span></span>Gannett Peak. Droga zajmuje trochę ponad 3 godziny, po drodze zatrzymujemy się na chwilę w Jackson (chyba najbardziej znanego miasteczka w Wyoming, leżącego u stóp pięknych gór Grand Teton). </span></p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgvGKGdThLrgltvaG_tHCu3jXmRXsf8TpCNz09-BX-iF4joar_1DLzoZKkvimyIYIzUbnHshv5mqmdFEN1XzSL9B9D8qZlmMYYFI1P58lG0yE7q_61AWxMgeZqFWHDO-HNiMeu4mZpKS5RpiF4CMWEQIwHs7M1JPAkPsg9RQQ8tVWQbizvVgEp8/s4032/20230818_092826.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><span style="font-family: georgia;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgvGKGdThLrgltvaG_tHCu3jXmRXsf8TpCNz09-BX-iF4joar_1DLzoZKkvimyIYIzUbnHshv5mqmdFEN1XzSL9B9D8qZlmMYYFI1P58lG0yE7q_61AWxMgeZqFWHDO-HNiMeu4mZpKS5RpiF4CMWEQIwHs7M1JPAkPsg9RQQ8tVWQbizvVgEp8/w640-h360/20230818_092826.jpg" width="640" /></span></a></div><p></p><p><span style="font-family: georgia;">Ale "Tetony" nie tym razem: jedziemy dalej na wsochód wschód, wzdłuż Wind River (czyli Rzeki Wietrznej) i koło 11:00 meldujemy się w miasteczku Dubois. To ostatnia okazja, by zjeść normalne jedzenie - dalej będzie już tylko "sucha karma" i woda ze strumyka. Odwiedzamy lokalną kafejkę o wdzięcznej nazwie "Cowboy Cafe", zjadamy po kanapce i ruszamy w kierunku początku szlaku prowadzącego w kierunku Gannett Peak.</span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgPGOkwzwn38mkW05awpTG6jRiGMvaMrVpZbBMxnKCEKJdbcq2zmBBWiHQWKlBUFWudqUeOcXKb4m9G_YLl51JQDVrMIu6rtb6sQr3JN0IWobMfyPI21nGan8jlBbw2MNxf1AQqrbdPpq7gvnzDZmJrbf2ZWxkVBHmANu_T3FzKbYWjWtTJ5DK7/s4032/20230818_104637.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><span style="font-family: georgia;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgPGOkwzwn38mkW05awpTG6jRiGMvaMrVpZbBMxnKCEKJdbcq2zmBBWiHQWKlBUFWudqUeOcXKb4m9G_YLl51JQDVrMIu6rtb6sQr3JN0IWobMfyPI21nGan8jlBbw2MNxf1AQqrbdPpq7gvnzDZmJrbf2ZWxkVBHmANu_T3FzKbYWjWtTJ5DK7/w640-h360/20230818_104637.jpg" width="640" /></span></a></div><p><span style="font-family: georgia;">Tu - jak to mówią - "zaczynają się schody": przed nami jest grubo ponad 24 mil (39 km), by dotrzeć do miejsca, skąd można zacząć atak szczytowy. Gannett Peak leży po prostu na absolutnym "zatyłczu" i nie ma żadnego sposobu, by tam dotrzeć bez kilkudniowej wędrówki z plecakiem na barach. Zajmuje to minimum dwa dni i mamy nadzieję, że nam też tak się uda. </span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjpijyCcX48qz8-ZFvS6Pdp8ZDMCVfK-ljFHwrUIrdfGz2X6D5Hr3I6SyR4qMoCl6nZ_rAFfFbjk1OHKZQp5U2Da1OZahQXPItdKqX4C6X3nkerXaOyX54MnTDecu1o1Ad8mjF8neUmrsrPaol6xmRNZSN8a5DM8aW8RBgTfPphALKFVGnfvMl4/s4000/20230818_120957.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><span style="font-family: georgia;"><img border="0" data-original-height="4000" data-original-width="2252" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjpijyCcX48qz8-ZFvS6Pdp8ZDMCVfK-ljFHwrUIrdfGz2X6D5Hr3I6SyR4qMoCl6nZ_rAFfFbjk1OHKZQp5U2Da1OZahQXPItdKqX4C6X3nkerXaOyX54MnTDecu1o1Ad8mjF8neUmrsrPaol6xmRNZSN8a5DM8aW8RBgTfPphALKFVGnfvMl4/w360-h640/20230818_120957.jpg" width="360" /></span></a></div><p><span style="font-family: georgia;">Na pierwszy dzień mamy więc do pokonania około 12 mil, by dotrzeć do Double Lake (czyli Jeziora Podwójnego). Pogoda na szczęście sprzyja, właściwie poza ciężkim plecakiem i koniecznością rozglądania się, czy gdzieś zza krzaka nie wylezie niedźwiedź wszystko idzie jak po maśle. No... powiedzmy: przez pierwsze 4 mile. Potem droga zaczyna się piąć ostro pod górę, do pokonania mamy 29 "switch-backów" (naprawdę nie wiem jak to przetłumaczyć na polski 😂, chodzi o ścieżkę trawersującą zbocze góry zygzakami, ale sami przyznacie, że "switch-back" brzmi lepiej).</span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjVs-1QbN3Gu4IfNMAmDrSyDLnQ2FSZb1cw9dHDWEEOvOPoAJv3aQLytOiB5AfNru_MCHg6JRnZbbpszpPa5VcJYWlUZZEgKRxe90RSZpSM-cBlX58OzS4yNUKv3XP3t6tYW07r7OtWVxLoQKkBHpNYA2V2M185Obnuck4nlEgE841VYR3xGYmu/s4032/20230818_121247.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><span style="font-family: georgia;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjVs-1QbN3Gu4IfNMAmDrSyDLnQ2FSZb1cw9dHDWEEOvOPoAJv3aQLytOiB5AfNru_MCHg6JRnZbbpszpPa5VcJYWlUZZEgKRxe90RSZpSM-cBlX58OzS4yNUKv3XP3t6tYW07r7OtWVxLoQKkBHpNYA2V2M185Obnuck4nlEgE841VYR3xGYmu/w640-h360/20230818_121247.jpg" width="640" /></span></a></div><p><span style="font-family: georgia;">Po przejściu "switch-backów" teoretycznie jesteśmy w połowie trasy zaplanowanej na ten dzień. Tak sobie to przynajmniej to usiłuję w głowie tłumaczyć. 😂 "5 mil, to prawie tyle samo, co 6, czyli połowa z 12... No, powiedzmy, że takie "motywacyjne wciskanie kitu" nawet trochę działa. Wychodzimy na szeroką i długą na prawie 4 mile halę. To nawet trochę pomaga, bo gdzieś tam na horyzoncie widać "kres wędrówki". </span></p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjdbNuIbvpo1r5n7OO47y9PQEfjGalkkzolGF6iTYT7i6rMUABEKn080vbnag8xlWQK8RXf4kkWxpjONBJBNtPMjTf2E4VCN6JPyem0CCTVS2rPWWMEp055e12YpR53JTu18fZPL4BiZfVztZcBw63rRJmoiHF0QcWok6RJFDlDHhJj13uV3j77/s4032/20230818_171828.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><span style="font-family: georgia;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjdbNuIbvpo1r5n7OO47y9PQEfjGalkkzolGF6iTYT7i6rMUABEKn080vbnag8xlWQK8RXf4kkWxpjONBJBNtPMjTf2E4VCN6JPyem0CCTVS2rPWWMEp055e12YpR53JTu18fZPL4BiZfVztZcBw63rRJmoiHF0QcWok6RJFDlDHhJj13uV3j77/w640-h360/20230818_171828.jpg" width="640" /></span></a></div><span style="font-family: georgia;"><br />No... "prawie kres": bo trzeba jeszcze zejść w dół, najpierw do jednego jeziorka, a potem do drugiego, znacznie większego. Ta część trasy biegnie przez resztki spalonego kilka, a może kilkanaście lat temu lasu: drobne rośliny zdążyły się już odrodzić, a z drzew zostały tylko wysuszone słońcem pnie. </span><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg6tCVBkGfK3wU862Vy-mfc3EaSOZ0PHcX-YTQq6ksQJL8Fh4cfErqVVRk-IadZ5BoEY7iFiMcKiEB5EWXWRZqwTF7f9ybgPxDA_4ziNPW_mXAaFdipEKsG8TQ7umuFq-fTahNFbsrUUWVFx6HxEyST0ueiP0JHfOQ1XCRzLjoCaNfMIX-RjmHj/s4000/20230818_184412.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><span style="font-family: georgia;"><img border="0" data-original-height="2252" data-original-width="4000" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg6tCVBkGfK3wU862Vy-mfc3EaSOZ0PHcX-YTQq6ksQJL8Fh4cfErqVVRk-IadZ5BoEY7iFiMcKiEB5EWXWRZqwTF7f9ybgPxDA_4ziNPW_mXAaFdipEKsG8TQ7umuFq-fTahNFbsrUUWVFx6HxEyST0ueiP0JHfOQ1XCRzLjoCaNfMIX-RjmHj/w640-h360/20230818_184412.jpg" width="640" /></span></a></div><p><span style="font-family: georgia;">W <span lang="PL" style="line-height: 107%;">międzyczasie </span>zrobił się wieczór i mamy już naprawdę dość. Zaczynam liczyć w myślach kroki i modlę się, by wreszcie zza drzew ukazało się to cholerne jezioro. No i ukazuje się: o 20:32, tuż po zachodzie słońca zrzucamy plecaki nad brzegiem. Za nami 11.8 mili (19km) drogi i 3,484 stóp (1062) metrów przewyższenia.</span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi65Icc3DLMKrdPz99T5R9q0gxzt9xItNIoaiphNUogVr8kAZdq-Bya3cXC6VZ5WNgPpx3hlBJqZ5BX3u_HySirSBneAic__lchutmOSINjwS6Ycg96A0zkjLaKmwudwYQzIsPJYgq_2uum7KS8RTnuAjGlQpaFSUKRBVEJ73SVAP3YFZlXsjon/s4032/20230818_193805.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><span style="font-family: georgia;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi65Icc3DLMKrdPz99T5R9q0gxzt9xItNIoaiphNUogVr8kAZdq-Bya3cXC6VZ5WNgPpx3hlBJqZ5BX3u_HySirSBneAic__lchutmOSINjwS6Ycg96A0zkjLaKmwudwYQzIsPJYgq_2uum7KS8RTnuAjGlQpaFSUKRBVEJ73SVAP3YFZlXsjon/w640-h360/20230818_193805.jpg" width="640" /></span></a></div><p><span style="font-family: georgia;">Widok jest oszałamiający i trudno sobie wymyślić lepsze miejsce na nocleg. Rozbijamy namiot, gotujemy wodę by rozpuścić "suchą karmę"... Pięknie jest! Żeby jeszcze te cholerne komary diabli wzlęli! ...</span></p><p><a href="https://www.alltrails.com/explore/recording/evening-hike-at-gannett-peak-wyoming-highpoint-via-glacier-and-gannet-peak-trail-84f2798"><span style="font-family: georgia;">Mapka pierwszego dnia trasy</span></a></p>Jacek Joniechttp://www.blogger.com/profile/03520269825870255595noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-36029350.post-54104183454198695282021-06-09T17:22:00.001-05:002021-06-09T17:46:05.746-05:00Wyprawa do wnętrza ziemi czyli pontonem przez Wielki Kanion (5)<p><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;"></span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiwntjCZQO6sbVSCmLnwmMpfYl07qQAnHhuqRRm63qNBj1TSi8K-AAW9cZpNsOC372We0V2DJNeY0gMdkLEWo1IlyRpCOk2wJyX9yVaHyWxXlgUG4P3wWxcVebKztYq_U_eUIsi/s4032/20210523_160740%257E2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiwntjCZQO6sbVSCmLnwmMpfYl07qQAnHhuqRRm63qNBj1TSi8K-AAW9cZpNsOC372We0V2DJNeY0gMdkLEWo1IlyRpCOk2wJyX9yVaHyWxXlgUG4P3wWxcVebKztYq_U_eUIsi/w640-h360/20210523_160740%257E2.jpg" width="640" /></a></span></div><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;"><b><br /></b></span><p></p><p><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;"><b>Dzień 6: 24 maja 2021 (poniedziałek)</b></span></p><span id="docs-internal-guid-9a9a7ff3-7fff-9806-e60e-ce3bbfad7229"><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Ruszamy na ostatni dzień spływu. Wracamy na nasz stary ponton, bo załoga z drugiego pontonu stwierdziła, że jeden dzień z Misiem Taterem nam wystarczy. Spoko, nie będziemy robić scen. Przed nami jeszcze sporo mil do zrobienia i kilka katarakt, w tym – na koniec – 10-tka, zwana Lava Falls. Na szczęście pogoda jest super, więc płynie się miło. Ten odcinek rzeki jest zdecydowanie bardziej rwący, więc nawet nieduże katarakty oblewają nas wodą od stóp do głów.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg8gWLbRGucyfNzUUxH2lMJeQGtYvcxDR6iAyj32XpoGF2kBgqKAGcX_-WXJuLCn3_i4le2OZdfaUWLw8cEq2X9OdwE6OENvMYzVNuD4U9V2ANb5bBOE12OyPIPCRfPQjnjp-Yg/s4032/20210523_161956.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg8gWLbRGucyfNzUUxH2lMJeQGtYvcxDR6iAyj32XpoGF2kBgqKAGcX_-WXJuLCn3_i4le2OZdfaUWLw8cEq2X9OdwE6OENvMYzVNuD4U9V2ANb5bBOE12OyPIPCRfPQjnjp-Yg/w640-h360/20210523_161956.jpg" width="640" /></a></div><p></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Około południa przepływamy przez miejsce, w którym do rzeki Kolorado wpada rzeka Havasupai. To kolejne przepiękne miejsce, kilka mil powyżej ujścia znajdują się jedne z najładniejszych wodospadów. Tyle tylko, że znajdują się one na terenie rezerwatu indiańskiego, a Indianie pozamykali cały teren z powodu Covid-a. Tak, że tym razem nic z tego nie będzie.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhVCIYo5yAxjhhNYRHLRfaJtJlw3lDATp1DJ1v7FRpGAkUQ4JrHqR6-K4BTJsvhmIqeZikVK78wSw0W1I_EuffkFULPlLyl047iOgKsPdlUZPIkTk3A5oftEeg9PZ6_pnYVV8jF/s4032/20210524_115623.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhVCIYo5yAxjhhNYRHLRfaJtJlw3lDATp1DJ1v7FRpGAkUQ4JrHqR6-K4BTJsvhmIqeZikVK78wSw0W1I_EuffkFULPlLyl047iOgKsPdlUZPIkTk3A5oftEeg9PZ6_pnYVV8jF/w640-h360/20210524_115623.jpg" width="640" /></a></div><p></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Około 16-tej dopływamy do Lava Falls. To mila 179, a Lava Falls uchodzi za jedną z najtrudniejszych przeszkód na rzece. Emocji nie brakuje, zwłaszcza, że w pewnym momencie gaśnie nam silnik i w efekcie wypływamy z katarakty tyłem. Ale wszystko dobrze się kończy. O 17:24 docieramy do celu.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiqw2gzU_8A50AjQoYyaU3tOWHs3Z8dv469bYkDvf8G2yMKfi_4rmmopnujYB7cJ-XFHFVTAO_3rW_QJqHQoR2QDTrKtPmA74kFXEDx7cTe0rUNgHhR32EtE3s1s9VihCWIEyvI/s4032/20210524_160400%257E2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4032" data-original-width="2268" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiqw2gzU_8A50AjQoYyaU3tOWHs3Z8dv469bYkDvf8G2yMKfi_4rmmopnujYB7cJ-XFHFVTAO_3rW_QJqHQoR2QDTrKtPmA74kFXEDx7cTe0rUNgHhR32EtE3s1s9VihCWIEyvI/w360-h640/20210524_160400%257E2.jpg" width="360" /></a></div><p></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Wieczór upływa na delikatnym świętowaniu: kuchnia zapodaje wspaniałego, wędzonego łososia, znajdujemy jakieś tam resztki alkoholu… Ale sen przychodzi szybko, bo jutro – jak zwykle – trzeba szybko wstać.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhRBpbX2a0AMcGfESqA79NHHP4h2iio_3K9ZpC4hhURknljtb6ltS1OlpK14RJ9uwMvxkGI3YgQysUy_jLAWf6m08c_Tp0zmrTHKKH8FJ9-Rzu12A0nz-8tc3KRt_GytUH65BoW/s4032/20210524_214323.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhRBpbX2a0AMcGfESqA79NHHP4h2iio_3K9ZpC4hhURknljtb6ltS1OlpK14RJ9uwMvxkGI3YgQysUy_jLAWf6m08c_Tp0zmrTHKKH8FJ9-Rzu12A0nz-8tc3KRt_GytUH65BoW/w640-h360/20210524_214323.jpg" width="640" /></a></div><p></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"><b>Dzień 7: 25 maja 2021 (wtorek)</b></span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Rano, jak zwykle rozlega się okrzyk „cooooffeeee”. Budzimy się, pakujemy graty: tym razem zamiast do nieprzemakalnych toreb – pakujemy się do swoich własnych. Pomagamy ekipie zwinąć kuchnie i zapakować cały sprzęt na pontony. No i zaczynamy ceremonie pożegnalne, bo oni muszą przepłynąć jeszcze 30 mil w dół rzeki, do miejsca, gdzie można wyciągnąć na brzeg pontony i zawieźć je z powrotem do Page.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjFIZyjIj049XvZbTXNuPBwgFZzV9KUg9bJMvisXktl8zcK_dvISqdDBYK3SGeIbvXmPmKkJ6XFyZD9Ax8zR76mpTQC657iNzDWOd69jV9swwcaF3IfjO9milqEM40RlDX4kaiS/s2236/20210525_083229%257E2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2236" data-original-width="1490" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjFIZyjIj049XvZbTXNuPBwgFZzV9KUg9bJMvisXktl8zcK_dvISqdDBYK3SGeIbvXmPmKkJ6XFyZD9Ax8zR76mpTQC657iNzDWOd69jV9swwcaF3IfjO9milqEM40RlDX4kaiS/w426-h640/20210525_083229%257E2.jpg" width="426" /></a></div><p></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">A po nas przylatuje helikopter: oczywiście cała grupa się nie zmieści na raz, więc jesteśmy ewakuowani po kilka osób. Po 8-mio minutowym locie lądujemy w Bar 10 Ranch: dość wypasionym ośrodku turystycznym w stylu dziko-zachodniego rancha. Tu czeka na nas gorący prysznic i śniadanie. A następnie przesiadka na samolot lokalnych linii lotniczych Grand Canyon Scanic Airlines. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjtsss8WNlL_vVmd8wq5He2jpDCYUjaczZ0vYbMuCD0ASqyNmbu_u9A674J926gLhpedJ6iQHVsnCPG6_f1dpJW2Sd498jK7dhjqCB7grlTzn86uweF1ml2h8rYaFYmHbgOsERq/s4032/20210525_110124.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjtsss8WNlL_vVmd8wq5He2jpDCYUjaczZ0vYbMuCD0ASqyNmbu_u9A674J926gLhpedJ6iQHVsnCPG6_f1dpJW2Sd498jK7dhjqCB7grlTzn86uweF1ml2h8rYaFYmHbgOsERq/w640-h360/20210525_110124.jpg" width="640" /></a></div><p></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Część ludzi wraca do Page, część leci do Las Vegas. Nasza piątka oczywiście wraca do Page. Lot zajmuje mniej więcej godzinę i pozwala jeszcze raz rzucić okiem – z nieco innej perspektywy na przebytą drogę. W Page – przesiadka do samochodów no i 4 godziny drogi do domu.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgxKQajx2lG0YQSo-bAREEnZyyhvURj-w9mcgaJbCPKIQC0xv6f9O49LCs5oGBI4X2ELe9aoxq7ATIQOuK0k_PfqCXOBl8T1CvfZXbz7Dfq4Papc9GHHSBiaUUDGdXQPQpr4zbW/s4032/20210525_113009%257E2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgxKQajx2lG0YQSo-bAREEnZyyhvURj-w9mcgaJbCPKIQC0xv6f9O49LCs5oGBI4X2ELe9aoxq7ATIQOuK0k_PfqCXOBl8T1CvfZXbz7Dfq4Papc9GHHSBiaUUDGdXQPQpr4zbW/w640-h360/20210525_113009%257E2.jpg" width="640" /></a></div><p></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">I to by było na tyle, więcej grzechów nie pamiętam. A! Przytyłem 6 funtów. Spoko: kilka dni postu i wrócę do normy ;-)</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhZmm3zlhAd6VrCrAzLvtDS3Rnghr5rDpEASCnd2YQW8Evi2f6jwJwZjYJJSvIc_6Lc60bwG727swsTPRN-IdCkXcnTK5mGBnwxWWxoLMMFK4uXdlacMWIIZ6eXpwtNWiFB0DWS/s3831/20210525_120100%257E2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2155" data-original-width="3831" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhZmm3zlhAd6VrCrAzLvtDS3Rnghr5rDpEASCnd2YQW8Evi2f6jwJwZjYJJSvIc_6Lc60bwG727swsTPRN-IdCkXcnTK5mGBnwxWWxoLMMFK4uXdlacMWIIZ6eXpwtNWiFB0DWS/w640-h360/20210525_120100%257E2.jpg" width="640" /></a></div><br /><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"><br /></span><p></p><div><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"><br /></span></div></span>Jacek Joniechttp://www.blogger.com/profile/03520269825870255595noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-36029350.post-29565103770011915582021-06-06T21:27:00.001-05:002021-06-13T00:49:35.941-05:00Wyprawa do wnętrza ziemi czyli pontonem przez Wielki Kanion (4)<p><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;"></span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjB_DGRKSK_waal5lrFL7GqeAGTMPdAq2aOb3Kcylx-Qjl2e_Ne8mco5BO4k4lmbFVkFXKoO2t1kNlQ8-OefZH9E5UcEWeFMeYctLnvfojBwiFpPXTpqCiFqvje3HJ41hfE1v1V/s3063/20210522_144327%257E2.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2042" data-original-width="3063" height="426" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjB_DGRKSK_waal5lrFL7GqeAGTMPdAq2aOb3Kcylx-Qjl2e_Ne8mco5BO4k4lmbFVkFXKoO2t1kNlQ8-OefZH9E5UcEWeFMeYctLnvfojBwiFpPXTpqCiFqvje3HJ41hfE1v1V/w640-h426/20210522_144327%257E2.jpg" width="640" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><p></p><p><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;"><b>Dzień 4: 22 maja 2021 (sobota)</b></span></p><span id="docs-internal-guid-e88167e7-7fff-9874-e29b-644e5557b2a6"><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Ruszamy jak co dzień z rana, ale już po kilkunastu minutach trafiamy na mieliznę. Cam daje rozkaz, by skakać i rozbujać ponton, a sam wskakuje do wody. Rzeczywiście po niedługim czasie ponton wraca na głębszą wodę i zaczynamy toczyć się dalej z prądem rzeki. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><iframe allowfullscreen="" class="BLOG_video_class" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/pOEnk8Kf3c0" width="320" youtube-src-id="pOEnk8Kf3c0"></iframe></div><p></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Około 10:30 przepływamy pod mostem przez który przebiega South Keibab Trail, Czyli po 4 dniach docieramy do „w miarę cywilizowanej części Wielkiego Kanionu”, w której znajduje się jedyne schronisko na jego dnie, czyli Phantom Range. Na brzegu widzimy całkiem spore grupy ludzi idących w góre kanionu, na jego południowy skraj. </span><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">Niebo znowu się chmurzy, na szczęście nie pada deszcz.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;"></span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgGb2b_BUwtFk1dkhyphenhyphenJG3vur-M_LMDGzyxU1eJhpwz6Po9vnIvzdlomzbUG7lXdku1aR4QLnUsRtzukPqOyarM2FHIOPHkiKInFnELBFaG7e2dlxZq5Gqc-X-We4QDXZBKpFBlD/s3591/20210522_113338%257E2.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2019" data-original-width="3591" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgGb2b_BUwtFk1dkhyphenhyphenJG3vur-M_LMDGzyxU1eJhpwz6Po9vnIvzdlomzbUG7lXdku1aR4QLnUsRtzukPqOyarM2FHIOPHkiKInFnELBFaG7e2dlxZq5Gqc-X-We4QDXZBKpFBlD/w640-h360/20210522_113338%257E2.jpg" width="640" /></a></div><br /></span><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhj4rO6hPRUbMJ9MPaR3SuwdddSQnfhdpxpZ_5hY_TEd8i6LDRmSz7WiRYinUoJL5cp5v3d62gQ59hGysjf9Mok8fZBdZEzRSzdXuyihMb_9mPn6GAymb7NvQVTmxwxXOWw2IjI/s2985/20210522_143708%257E2.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1989" data-original-width="2985" height="426" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhj4rO6hPRUbMJ9MPaR3SuwdddSQnfhdpxpZ_5hY_TEd8i6LDRmSz7WiRYinUoJL5cp5v3d62gQ59hGysjf9Mok8fZBdZEzRSzdXuyihMb_9mPn6GAymb7NvQVTmxwxXOWw2IjI/w640-h426/20210522_143708%257E2.jpg" width="640" /></a></div><p></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Około 17 zakotwiczamy pontony w pobliżu starej kopalni, w pobliżu Bass Camp biegnącego na północ Kanionu Hotauta. Za nami 108 mil. Wieczorem – jak zwykle krótki spacer, no i do spania.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjgQVTXb3GP9uFgYT84S2qIqW0lC2ju7b2UDNX8FiiKm-Mc507tfVoooMnLSNcVRDkHbLV3yaPVqoz5eCw-DxcGf6lqZlRETSSylIANjv2I5bUAQ-UxKI9BakJOugcOh9GzBHoS/s2972/20210522_184546%257E3.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1981" data-original-width="2972" height="426" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjgQVTXb3GP9uFgYT84S2qIqW0lC2ju7b2UDNX8FiiKm-Mc507tfVoooMnLSNcVRDkHbLV3yaPVqoz5eCw-DxcGf6lqZlRETSSylIANjv2I5bUAQ-UxKI9BakJOugcOh9GzBHoS/w640-h426/20210522_184546%257E3.jpg" width="640" /></a></div><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"><br /></span><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgdUhbIOuWeZAppbE7yLF8j_vnfw1WWrwgA7Hclqs0sz_qswqLMu61dxjuv4FVuNUrxDTV8K4E7N6jdISKu8WvZ0naFevB4FaTI9Q7n_ppecWQGcMQ9Vobk92GGfmCkMc5DHwlI/s4032/20210522_183317.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgdUhbIOuWeZAppbE7yLF8j_vnfw1WWrwgA7Hclqs0sz_qswqLMu61dxjuv4FVuNUrxDTV8K4E7N6jdISKu8WvZ0naFevB4FaTI9Q7n_ppecWQGcMQ9Vobk92GGfmCkMc5DHwlI/w640-h360/20210522_183317.jpg" width="640" /></a></div><br /><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"><b>Dzień 5: 23 maja 2021 (niedziela)</b></span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Mamy znów ładną pogodę i kawał drogi przed nami. Ruszamy jak zwykle z rana. Wczoraj Monika wynegocjowała z naszym głównym przewodnikiem, by dziś zamienić załogi. Nasza grupa wsiada więc na ponton o wdzięcznej nazwie Sugar Bear, który dowodzi Tetar. On sam też wygląda nieco misiowato, poza tym miał kiedyś dziewczynę-polkę, która mówiła do niego „misiu”. Uczymy więc załogę zawołania „Go Misiu” i zagrzewamy tym okrzykiem bojowym samych siebie, no i Misia Tetara. Druga załga jakoś nie wykazuje podobnego entuzjazmu, ale spoko.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhkrDncPlRUxI7aGfHYiKtPVMHgj3ou_HLSD5Y1wW8lMdK3XXKdGMugIW0fheshUmBXj-VJWreBwl7jk27q11_z0h70LXi_09tl6T_3IVKGj8rnq9PLmmmBV8BfHpp4lUQ3dpmd/s4032/20210523_092421.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhkrDncPlRUxI7aGfHYiKtPVMHgj3ou_HLSD5Y1wW8lMdK3XXKdGMugIW0fheshUmBXj-VJWreBwl7jk27q11_z0h70LXi_09tl6T_3IVKGj8rnq9PLmmmBV8BfHpp4lUQ3dpmd/w640-h360/20210523_092421.jpg" width="640" /></a></div><p></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Na rzece robi się trochę bardziej tłoczno: co jakiś czas napotykamy na większe lub mniejsze ekipy płynące przez kanion kajakami lub łodziami wiosłowymi. My mamy ponton z 25-cio konnym silnikiem, więc wyprzedzamy ich i płyniemy dalej.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgo2xe62muTvHE9bRl034aiitOyTrZyOBCbyRsraz9KGG36S-fx47qlKA9q111zuU70giMcFUvu40aAf4VV0QTSd_r3W31lAtaTC8tz463MXE_yze11OkalfKYN61ICpjmyHozT/s4032/20210523_092607.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgo2xe62muTvHE9bRl034aiitOyTrZyOBCbyRsraz9KGG36S-fx47qlKA9q111zuU70giMcFUvu40aAf4VV0QTSd_r3W31lAtaTC8tz463MXE_yze11OkalfKYN61ICpjmyHozT/w640-h360/20210523_092607.jpg" width="640" /></a></div><p></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Około 10-tej dopływamy do Wodospadu Shinumo. Woda jest w nim absolutnie czysta i ponoć ma być nawet cieplejsza. No cóż… ja bym tam nie powiedział… Ale niektórzy śmiałkowie zanurzają się aż po szyję i przepływają pod wodospadem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg1vYixvwvIAuXPPTuPip14ri_raIl2O8BQbK22HjMCWTei-oCOT8rdpWz85MfQ1D7suelePkwhawIoS8GWIEFIHk2Bc5RePik2zIwHClMM2x-eFQ5prQkqKCr1GOliB1A0xYNE/s4032/20210523_100007.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg1vYixvwvIAuXPPTuPip14ri_raIl2O8BQbK22HjMCWTei-oCOT8rdpWz85MfQ1D7suelePkwhawIoS8GWIEFIHk2Bc5RePik2zIwHClMM2x-eFQ5prQkqKCr1GOliB1A0xYNE/w640-h360/20210523_100007.jpg" width="640" /></a></div><p></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Około 11-tej mijamy kataraktę Hatai. To akurat 111 mila podróży. Po kolejnej godzinie docieramy do następnego wodospadu tego dnia: zwie się Elves Chasm i jest bardzo piękny.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjYL1PtCcC7inS__dUs9By23jhMdhKR1AxP3CXrKXySvkvGuoV9QcIM6p95Qh9irS4SBOL9tHce-SpN48rvHXJeboqULjyIZzDDjzmza58u6TRTq8BdvhenVvT5kcjHwm_rY2pB/s4032/20210523_121444%257E2.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4032" data-original-width="2268" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjYL1PtCcC7inS__dUs9By23jhMdhKR1AxP3CXrKXySvkvGuoV9QcIM6p95Qh9irS4SBOL9tHce-SpN48rvHXJeboqULjyIZzDDjzmza58u6TRTq8BdvhenVvT5kcjHwm_rY2pB/w360-h640/20210523_121444%257E2.jpg" width="360" /></a></div><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">Płyniemy dalej, bo droga jeszcze daleka. Około 17-tej docieramy do kolejnego wodospadu: Deer </span><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">Creek Falls znajdującego się 136 mili. </span><p></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiGB9gzFJ3TwOMVqQhGGG7OVYJGkfYw0w46L5AJQa20-5TeIjRPYvA20ESYQs8kN_kddHknSsyH7hh92mUKReoK3bBAvH-8jwPwqYeRsLXwAakIIocQthdaiI7BSZRoIgjUX_44/s4032/20210523_171850%257E2.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4032" data-original-width="2268" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiGB9gzFJ3TwOMVqQhGGG7OVYJGkfYw0w46L5AJQa20-5TeIjRPYvA20ESYQs8kN_kddHknSsyH7hh92mUKReoK3bBAvH-8jwPwqYeRsLXwAakIIocQthdaiI7BSZRoIgjUX_44/w360-h640/20210523_171850%257E2.jpg" width="360" /></a></div><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;"><br /></span><p></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">Dzień kończy się późno: około 18:30 docieramy przedostatni nocleg. Mamy akurat piękny wschód księżyca na dobranoc.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEilTX5GfVZghAHLzNZqp6FAVNVxXCz1QI4Mh5kyii6d2l-xzbotc6gpjiSlWOgUv8I-uSNoyoUT9kDHmxwNHtcy5MXLR0j2PJ0JNWIRhzP72hwIMaJLUZWtHwtnQEcacYKjTCrr/s4032/20210523_190132.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEilTX5GfVZghAHLzNZqp6FAVNVxXCz1QI4Mh5kyii6d2l-xzbotc6gpjiSlWOgUv8I-uSNoyoUT9kDHmxwNHtcy5MXLR0j2PJ0JNWIRhzP72hwIMaJLUZWtHwtnQEcacYKjTCrr/w640-h360/20210523_190132.jpg" width="640" /></a></div><br /><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;"><br /></span><p></p><div><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Dalszy ciąg relacji: <a href="https://jjoniec.blogspot.com/2021/06/wyprawa-do-wnetrza-ziemi-czyli-pontonem_9.html">https://jjoniec.blogspot.com/2021/06/wyprawa-do-wnetrza-ziemi-czyli-pontonem_9.html</a></span></div>Jacek Joniechttp://www.blogger.com/profile/03520269825870255595noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-36029350.post-38006545430612165552021-06-01T23:00:00.001-05:002021-06-13T00:47:52.138-05:00Wyprawa do wnętrza ziemi czyli pontonem przez Wielki Kanion (3)<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjEkqkN24Bnng5jNTLFSKODr5IyVnmwZfuSFka62oonTcl4nznUF79dnxyQ779g4dRd9J6ytSGqgHvyQ8p4m8puTO_8Jqa0cT44Jnfz2FwJ5dJFLNaCOdizAkQIK48Zc0VrWkx2/s4032/20210521_111245%257E2.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjEkqkN24Bnng5jNTLFSKODr5IyVnmwZfuSFka62oonTcl4nznUF79dnxyQ779g4dRd9J6ytSGqgHvyQ8p4m8puTO_8Jqa0cT44Jnfz2FwJ5dJFLNaCOdizAkQIK48Zc0VrWkx2/w640-h360/20210521_111245%257E2.jpg" width="640" /></a></div><br /><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;"><b>Dzień 2: 20 maja 2021 (czwartek)</b></span><p></p><span id="docs-internal-guid-4822170a-7fff-aef0-c6f8-0c94b9cec77e"><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Jest jeszcze ciemno, gdy nad obozem rozlega się wrzask: „coooofffffeeee”. Znaczy się nasi przewodnicy wstali i ugotowali kawę. Cóż… pojawia się tak zwany dylemat moralny: wyleźć ze śpiwora prosto w zimny świat i pić ciepłą kawę? Czy może lepiej nie wyłazić? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"></span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhJEapO22fgSXn4jOK-jqFzMwa_zlDWPaGwy7HMeqwu_gIFRam86wzz1LlO3axyFCkXrqj5Mmx8KFxVjSsfNMcBlLPu0N680oEupHhyn5fmHtEfddwsbU0jDbsxuz5DCi8hZ3R8/s960/ekipa4.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="720" data-original-width="960" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhJEapO22fgSXn4jOK-jqFzMwa_zlDWPaGwy7HMeqwu_gIFRam86wzz1LlO3axyFCkXrqj5Mmx8KFxVjSsfNMcBlLPu0N680oEupHhyn5fmHtEfddwsbU0jDbsxuz5DCi8hZ3R8/w640-h480/ekipa4.jpg" width="640" /></a></span></div><span style="font-family: Arial; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;"><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;"><br /></span></div><span style="font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;"><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">Powoli wszyscy zbierają się do życia, pakują swoje zabawki i szykują się do drogi. Śniadanie znowu jest pyszne i zastanawiam się tylko ile przytyję jeśli nasza ekipa przewodnicka utrzyma formę i poziom jeśli chodzi o poziom wyżywienia. </span></div></span></span><p></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhQTzeWE7bq94AniIPB6zeOp3OJJAyp5bVjSM6JCZD5EH1lDUDgFKeK8HvumhQkQwQpKzQa_89g4wyd8ZUanSjp6xT1PS4agcIlYiI-vFPzfjv_zBrDVcaUhCGTnjtHWgZLf0Wo/s960/ekipa5.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="720" data-original-width="960" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhQTzeWE7bq94AniIPB6zeOp3OJJAyp5bVjSM6JCZD5EH1lDUDgFKeK8HvumhQkQwQpKzQa_89g4wyd8ZUanSjp6xT1PS4agcIlYiI-vFPzfjv_zBrDVcaUhCGTnjtHWgZLf0Wo/w640-h480/ekipa5.jpg" width="640" /></a></div><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;"><div><span><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;"><br /></span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">Przed ósmą pakujemy się na pontony. Jedyne co musimy zrobić, to pozwijać swoje rzeczy i pomóc je na załadować na pontony. Nie ma z tym problemu: ustawiamy się w linię i ładujemy wszystko, co trzeba. Nikt się nie miga i będzie tak do końca wyjazdu. Pontony są dwa: nasz nazywa się "Wolf", a ten drugi – "Sugar Bear". Jakoś spontanicznie cała „młodzież” (55 minus) zapakowała się na "Wilka". Póki co – wszystko idzie sprawnie i bezproblemowo.</span></div></span><p></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Po ósmej rano ruszamy dalej. Kanion leży jeszcze w cieniu więc jest chłodno. Wystarczy, że trafi się katarakta i Kolorado chluśnie wodą, a „chłodno” zaraz zamienia się w „cholernie zimno”. O dziesiątej – pierwszy przystanek: w dużej skalnej jaskini zwanej Redwall Cavern.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEijcC7aqQbkKiHCi_SfRMeasmIhfOtdotUQUH4nl6PH4N_Ow8qMIpkmPlmwSaSBIfE9kKRaWK4zqspcoHapKIrYDzmIhEmpmufbnLbcuCsuajz_VuqYYMsIM9F6H-5-wPXmFOoN/s4032/20210520_095908.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEijcC7aqQbkKiHCi_SfRMeasmIhfOtdotUQUH4nl6PH4N_Ow8qMIpkmPlmwSaSBIfE9kKRaWK4zqspcoHapKIrYDzmIhEmpmufbnLbcuCsuajz_VuqYYMsIM9F6H-5-wPXmFOoN/w640-h360/20210520_095908.jpg" width="640" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiADYEahfXrJa-Ca6vOYoqwSzXUdtefsgSeGxaU8MudyuYroHzZMqh91iMWS_TtarbZhl3-dkkYtx15JeivAnuMcr3_pGlI6Mp6dI2v3THnOLB-Vz0ecvMENJuR889RxKAptdep/s4032/20210520_100535.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiADYEahfXrJa-Ca6vOYoqwSzXUdtefsgSeGxaU8MudyuYroHzZMqh91iMWS_TtarbZhl3-dkkYtx15JeivAnuMcr3_pGlI6Mp6dI2v3THnOLB-Vz0ecvMENJuR889RxKAptdep/w640-h360/20210520_100535.jpg" width="640" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;"><br /></span></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">Ściany kanionu robią się coraz wyższe i nawet w samo południe na dno nie dociera słońca. Woda ma wszystkie możliwe odcienie niebieskiego i zielonego. Tylko temperatura niezmiennie tak samo niska. Tym razem docieramy na miejsce noclegu zaskakująco wcześnie, bo już około 15. </span></div><p></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgVZ4QshBgJz0YDjgnXbr-2Dadza08AzI0w1dbRMY659nZTUZp7BInLo8wtf2BOmUohQjEF4g7C1yc78WwW2K0b37yEkkHnKJ9SCiDsZ7BMWCiRuplvuU3mgsGwvERNduyBBZ3Y/s4032/20210520_105420.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgVZ4QshBgJz0YDjgnXbr-2Dadza08AzI0w1dbRMY659nZTUZp7BInLo8wtf2BOmUohQjEF4g7C1yc78WwW2K0b37yEkkHnKJ9SCiDsZ7BMWCiRuplvuU3mgsGwvERNduyBBZ3Y/w640-h360/20210520_105420.jpg" width="640" /></a></div><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">Okazuje się, że nie bez powodu, bo mamy w planie kilkumilową pieszą wycieczkę do położonych wysoko na ścianie kanionu indiańskich ruin. Miejsce zwie się Nankoweap Granariers i jakieś 1000 lat temu zamieszkujący tę okolicę Indianie przechowywali w tym miejscu zborze. Roztacza się stąd jeden z najładniejszych widoków Wielkiego Kanionu, jaki widziałem. Za nami trochę ponad 52 mile: dzień drugi się kończy.</span><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEizAMTMWMAuOBV8GMrXnpRUjCNza58PwChY_PLXA0gx2n6XJSqJxj998MFOIrIoUfVCqoP16wLmE7lNQi2HlIVbVQKvC66btbnT3ZTceANPlRFQOQ4i0QtZXzqlPcdCa2h1fdaY/s4032/20210520_184201%257E2.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEizAMTMWMAuOBV8GMrXnpRUjCNza58PwChY_PLXA0gx2n6XJSqJxj998MFOIrIoUfVCqoP16wLmE7lNQi2HlIVbVQKvC66btbnT3ZTceANPlRFQOQ4i0QtZXzqlPcdCa2h1fdaY/w640-h360/20210520_184201%257E2.jpg" width="640" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhLjqyRqLRlyqR590NR89RjRGKAit5or7iM0t6c7EOxJeWv71rjaX5ys9Ok5CDeMO9Wo7pgscOKLVv9rlaDVBrAkRU-loKRQ6Jmlb-YL-ENtGarJb1lo9vloRlROM7H5I9NaV8U/s4032/20210520_181029.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhLjqyRqLRlyqR590NR89RjRGKAit5or7iM0t6c7EOxJeWv71rjaX5ys9Ok5CDeMO9Wo7pgscOKLVv9rlaDVBrAkRU-loKRQ6Jmlb-YL-ENtGarJb1lo9vloRlROM7H5I9NaV8U/w640-h360/20210520_181029.jpg" width="640" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;"><b>Dzień 3: 21 maja 2021 (piątek)</b></span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Noc jest pochmurna i mam poważne obawy, że nas zleje. Na szczęście chmury jakoś przechodzą bokiem i spadają tylko nieliczne krople deszczu. Rano rutynowa sytuacja: „cooofffeee”, zwijanie obozu, śniadanie, pakowanie pontonów i około ósmej ruszamy w dalszą drogę. Tuż przed jedenastą docieramy do miejsca, gdzie Mała Rzeka Kolorado (Little Colorado River) wpada do Wielkiej Rzeki Kolorado. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"></span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhp68h5RLnXjtk-xGQm9RpEl0veV48QQFJPMs7Oya8_lJGSg6p2CwQeyfIsQ5Q7RfV4IfcXoIqaQQ_ALNxFfSWgoVYj9wB4KX8jmog213ccEuGtFYMwclNphbrsyJ70s6KyuAD8/s4032/20210521_110526%257E2.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhp68h5RLnXjtk-xGQm9RpEl0veV48QQFJPMs7Oya8_lJGSg6p2CwQeyfIsQ5Q7RfV4IfcXoIqaQQ_ALNxFfSWgoVYj9wB4KX8jmog213ccEuGtFYMwclNphbrsyJ70s6KyuAD8/w640-h360/20210521_110526%257E2.jpg" width="640" /></a></span></div><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"><br />Mała Rzeka Kolorado ma swój początek w arizońskich Górach Białych, płynie sobie przez spory kawałek stanu i kończy swój bieg właśnie tutaj: 62 mile od Lee’s Ferry. Przez większą część roku i przez większość swego biegu rzeki nie wdać: płynie sobie pod ziemią. Ujawnia się tylko na wiosnę, gdy w Górach Białych topnieje śnieg i w czasie ulewnych deszczów monsunowych. Ale na koniec robi niespodziankę: wyskakuje spod ziemi kilka kilometrów przed ujściem i na dodatek nabiera bajecznego, seledynowego koloru. Szczerze pisząc, to w ogóle o tym nie wiedziałem, wiec zaskoczenie jest zupełne.</span><p></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjAKwANbfougJOVGuZ8559OEV4fm2RF9CqcVdMIdPhujIOwbV8AWrBn34elOGlPNdIslUSXeri63yqQODWZl7N_AUcXM7viHnNmgWNykHQJqxu4SeTR0E7ewfo29iJMNi0T1nM3/s4032/20210521_115015%257E2.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjAKwANbfougJOVGuZ8559OEV4fm2RF9CqcVdMIdPhujIOwbV8AWrBn34elOGlPNdIslUSXeri63yqQODWZl7N_AUcXM7viHnNmgWNykHQJqxu4SeTR0E7ewfo29iJMNi0T1nM3/w640-h360/20210521_115015%257E2.jpg" width="640" /></a></div><br /><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"><br /></span><p></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Parkujemy pontony przy ujściu i ruszamy w górę Małego Kolorado, do miejsca, gdzie znajduje się idealne miejsce by się dać ponieść prądowi rzeki. Małe Kolorado ma – na szczęście – nieco wyższą temperaturę niż Wielkie Kolorado, więc pływa się super.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><iframe allowfullscreen='allowfullscreen' webkitallowfullscreen='webkitallowfullscreen' mozallowfullscreen='mozallowfullscreen' width='320' height='266' src='https://www.blogger.com/video.g?token=AD6v5dyIGu3vZT4vTfAxvcC70AWXU1sl0U_FuxKpjtFoATi6A-72FUv1_syuS9kkPDIrgxuA2EjmUDFv30g' class='b-hbp-video b-uploaded' frameborder='0'></iframe></div><br /><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"><br /></span><p></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Płyniemy dalej i niestety pogoda robi się wyjątkowo paskudna. Co prawda świeci słońce, ale zrywa się potąrzny wiatr, który wieje nam prosto w twarze i przenosi całe masy kropel wody. Około 16 zakotwiczamy na noc w pobliżu Cardenas Creek. Przebyliśmy 71 mil, przed nami jeszcze ponad 100 mil. Słowem, jesteśmy nieco „do tyłu” i będziemy musieć nadrobić stracony dystans. Wieczorem wiatr nieco cichnie: idziemy więc na kolejny spacer na pobliskie wzgórze i podziwiamy widoki. Z wysokiego klifu widać kolejne katarakty, które czekają na nas jutro rano.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhqJrZ7Yx07wDpCdgzC59IefYxWkT6eXu7aKs5eB2xwAYPjaIkhPs47g5023aQMWbypfnhIhHOGQagLayPvHixkXchXoZYucUibecX3FCKta14jZSMdnZ32mi1TQgqlrxWqK7fm/s3160/20210521_183312%257E2.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1777" data-original-width="3160" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhqJrZ7Yx07wDpCdgzC59IefYxWkT6eXu7aKs5eB2xwAYPjaIkhPs47g5023aQMWbypfnhIhHOGQagLayPvHixkXchXoZYucUibecX3FCKta14jZSMdnZ32mi1TQgqlrxWqK7fm/w640-h360/20210521_183312%257E2.jpg" width="640" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiPv42CbT_IpzefcXwyLgBLn2Y-CXHSAQttC70yCUEW2G556_IARxjn2Ux_6GhsVyO1WuRZe24mTfq-Z_mAhEK7y7eZ0rmdFIm3k0qMEZR6vbkVAY7-g_5TfzE3EKPNYWMFJTYo/s4032/20210521_183827%257E2.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiPv42CbT_IpzefcXwyLgBLn2Y-CXHSAQttC70yCUEW2G556_IARxjn2Ux_6GhsVyO1WuRZe24mTfq-Z_mAhEK7y7eZ0rmdFIm3k0qMEZR6vbkVAY7-g_5TfzE3EKPNYWMFJTYo/w640-h360/20210521_183827%257E2.jpg" width="640" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">Dalszy ciąg: <a href="https://jjoniec.blogspot.com/2021/06/wyprawa-do-wnetrza-ziemi-czyli-pontonem_6.html">https://jjoniec.blogspot.com/2021/06/wyprawa-do-wnetrza-ziemi-czyli-pontonem_6.html</a></div><p></p></span>Jacek Joniechttp://www.blogger.com/profile/03520269825870255595noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-36029350.post-55428169831944177442021-05-29T11:23:00.002-05:002021-06-13T00:46:36.981-05:00Wyprawa do wnętrza ziemi czyli pontonem przez Wielki Kanion (2)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhAHm9aid9bLnqNER73cZMQ3c91Rud0qL-mUuW1LNLNObopCYdPOheVOnU3uUiSJKGFsOO3FbUbRtfsC23IW8xLtiYQprwOhXAa7YiH9NZGHgjGFIk6XpnBKUsEAG-kCrGJp9R4/s4032/20210520_184201%257E2.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhAHm9aid9bLnqNER73cZMQ3c91Rud0qL-mUuW1LNLNObopCYdPOheVOnU3uUiSJKGFsOO3FbUbRtfsC23IW8xLtiYQprwOhXAa7YiH9NZGHgjGFIk6XpnBKUsEAG-kCrGJp9R4/w640-h360/20210520_184201%257E2.jpg" width="640" /></a></div><br /><p></p><p><b>Dzień 1: 19 maja 2021 (środa)</b></p><p style="text-align: justify;">Wstajemy rano, pakujemy graty i jedziemy do siedziby firmy organizującej nasz spływ, czyli Wilderness River Adventures. Na parking stoją akurat pontony, podobne do tych, którymi będziemy płynąć, więc możemy je sobie je pooglądać z bliska. Nie ma na to dużo czasu, bo szybko zostajemy zapakowani do autobusu i ruszamy w kierunku Lee’s Ferry.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg4Vp3gV7ZaCg4JvXq27CsXFejBwESAQfR_EJd0FdT7Pl3fXeiE78jz3b6f25motQhAcIEKHljx9FJiO8gheOBlTXcPFvngHmpUR-EEB9Mrgi4FF5XUbfUDvI0RQ1DH7Uf4gzuS/s4032/20210519_072429.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg4Vp3gV7ZaCg4JvXq27CsXFejBwESAQfR_EJd0FdT7Pl3fXeiE78jz3b6f25motQhAcIEKHljx9FJiO8gheOBlTXcPFvngHmpUR-EEB9Mrgi4FF5XUbfUDvI0RQ1DH7Uf4gzuS/w640-h360/20210519_072429.jpg" width="640" /></a></div><p style="text-align: justify;">Lee’s Ferry to miejsce, gdzie w połowie XIX wieku funkcjonował jedyny w okolicy prom, którym można się było przeprawić na drugą stronę rzeki Kolorado. Na początku XX wieku trochę niżej zbudowano most, więc prom przestał być potrzebny. W tym miejscu zaczyna się teren Parku Narodowego Wielki Kanion i jest to jedyne miejsce w okolicy, gdzie można bez większych trudności dotrzeć na brzeg i zwodować łódkę.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEit3mG6Umq1h6MJxgp-25WLWUw2llfe8bm9IFPcN9fdmwcil0O5TaZcf0o7rakKyTrPFfW-w75nZ16JpNTAJWuxenR_Pd0kYoz0Kp4tYUQQmCymxSywKhGGVvFZQsdCfWkKxR7Z/s4032/20210519_111024.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEit3mG6Umq1h6MJxgp-25WLWUw2llfe8bm9IFPcN9fdmwcil0O5TaZcf0o7rakKyTrPFfW-w75nZ16JpNTAJWuxenR_Pd0kYoz0Kp4tYUQQmCymxSywKhGGVvFZQsdCfWkKxR7Z/w640-h360/20210519_111024.jpg" width="640" /></a></div><p><span style="text-align: justify;">Nasze pontony już czekają na brzegu, tak jak i nasi przewodnicy. Jest ich trójka: jeden ponton obsługuje Tater: stary wyjadacz rzeczny, kierujący naszą wyprawą. Drugim pontonem kieruje Cam, a pomaga mu Linsey, która „się uczy”: trzeba przepływać na pontonie przynajmniej dwa sezony, zanim można popłynąć jako przewodnik.</span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjHkeR_xxQrSPPUPjjBHPZ1IpCZEaZ86Fcnih3q2q7e9ci_5Smkfm7TG8djaVMkK96t0ePuD0x8zl_msLNmjNoCQBXWcu6KJmBSCU-2TzgCWHeiFV4X0dXJSMCIzqx_wnHha8v6/s4032/20210519_094924.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjHkeR_xxQrSPPUPjjBHPZ1IpCZEaZ86Fcnih3q2q7e9ci_5Smkfm7TG8djaVMkK96t0ePuD0x8zl_msLNmjNoCQBXWcu6KJmBSCU-2TzgCWHeiFV4X0dXJSMCIzqx_wnHha8v6/w640-h360/20210519_094924.jpg" width="640" /></a></div><p style="text-align: justify;">Tater robi krótką odprawę. W sumie sprawa jest prosta: należy nie wypadać do wody, szczególnie jeśli nie jest to zamierzone i zaplanowane. Gdy płyniemy – to chodzimy w kapokach (było paru takich, co próbowali przepłynąć Wielki Kanion bez kapoka. Być może nawet im się udało, ale nikt nie wie gdzie są ich ciała). Na pontonie są trzy rodzaje miejsc siedzących: na przodzie (bathtube czyli wanna), na bokach (shower czyli prysznic) i z tyłu po lewej, obok „kierowcy” (chicken coop czyli klatka dla kur). „Oooo… będzie walka o to, kto ma siedzieć na przodzie” – myślę sobie. Szybko się okazuje, że bardzo się mylę.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgy_wfagta2tUBL_XHjSGhlVD4E4PksiQ2viVSDUSfe9vr68HETsHun3OlR8Sje83IoYQII5vCTJR-vorgGWzD6v3KIPIzDcLaukDTSlI2P0n5fniMxD0oX_GKWRcPJzbV6zwzp/s4032/20210519_121344.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgy_wfagta2tUBL_XHjSGhlVD4E4PksiQ2viVSDUSfe9vr68HETsHun3OlR8Sje83IoYQII5vCTJR-vorgGWzD6v3KIPIzDcLaukDTSlI2P0n5fniMxD0oX_GKWRcPJzbV6zwzp/w640-h360/20210519_121344.jpg" width="640" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><span style="text-align: justify;"><br /></span></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><span style="text-align: justify;">Okazuje się, że woda w rzece jest zimna! Ma mniej-więcej 8 stopni Celsjusza przez cały rok, bo temperaturę reguluje ogromne Jezioro Powell’a znajdujące się kilkanaście kilometrów w górę rzeki. Jak też mogłem o tym zapomnieć??? Ale nie czas na rozpamiętywanie błędów i wypaczeń: pontony zostają szybko spakowane ludźmi i sprzętem. O 9:35 odbijamy od brzegu. Przed nami 188 mil (czyli 302 km) rzeki Kolorado i 67 katarakt.</span></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><span style="text-align: justify;"><br /></span></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjMMldeop6AALkKEi08TSNkgOESA2TuZM-Uy3ZTAOPVYkokv6S2VOL8ekJlRAmIcFskTP0hTOcdaY_QKiXlLGVSCjv99LiqMCu3GUmwwv-s2YdqzYmg7X5MeV7o7phjiaQ3HdOt/s4032/20210519_121259.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjMMldeop6AALkKEi08TSNkgOESA2TuZM-Uy3ZTAOPVYkokv6S2VOL8ekJlRAmIcFskTP0hTOcdaY_QKiXlLGVSCjv99LiqMCu3GUmwwv-s2YdqzYmg7X5MeV7o7phjiaQ3HdOt/w640-h360/20210519_121259.jpg" width="640" /></a></div><p style="text-align: justify;">Po paru minutach przepływamy pod mostem Navaho (w Limanowej mówi się „popod mostem”, co się niektórym nie podoba, więc niech im tam będzie). Teraz już nie ma za bardzo odwrotu: po obu stronach stoją ściany kanionu i będą z każdą milą coraz wyższe. Po drodze jest co prawda kilka szlaków prowadzących do cywilizacji, ale tak naprawdę pierwszy most napotkamy dopiero w 4 dniu, w pobliżu Phantom Range.</p><p style="text-align: justify;">Jakiś cwaniaczek mi kiedyś mówił, że płynięcie po rzece Kolorado, to generalnie bułka z masłem i nudy na pudy. „A pies ci, mordę lizał”, że tak powiem: już po pierwszych, „niewinnych” kataraktach jestem cały mokry i trzęsę się z zima. Posiedziałem chwilę w ”łaźni” na froncie i że tak powiem: „dziękuję, postoję”. A raczej posiedzę z tyłu. Nawet na niezbyt wielkich kataraktach typu 5 lub 6 rzuca człowiekiem na wszystkie strony i co chwilę otrzymuje się chlust zimnej wody prosto w gębę. Katarakty na rzece Kolorado mierzone są w skali od 1 do 10 (na innych rzekach używa się skali 1 do 5). „Dziesiątek” jest po drodze kilka, ale wszystko powyżej „piątki” jest „wesołe”. Na szczęście są też rejony, gdzie rzeka płynie w miarę spokojnie, słońce świeci z góry, więc jest czas, by wysuszyć łachy i ogrzać ciało.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><iframe allowfullscreen='allowfullscreen' webkitallowfullscreen='webkitallowfullscreen' mozallowfullscreen='mozallowfullscreen' width='629' height='523' src='https://www.blogger.com/video.g?token=AD6v5dybYSrARC9ycRqGC2r8hbdoBSwvhLcKFrirEVxsMExi2Wb829bdoq5E1rNnkrtAN42U8H1necmskQQ' class='b-hbp-video b-uploaded' frameborder='0'></iframe></div><p style="text-align: justify;">Płyniemy do godziny 16:00, po drodze zatrzymując się na lunch i na siku. Parujemy na jednej z wielu pięknych, piaszczystych plaż na południowym brzegu rzeki. Rozpakowujemy pontony i zaczynamy się urządzać na brzegu. Oprócz śpiworów i prześcieradeł każdy dostaje składane łóżko polowe, krzesełko i kawałek brezentu do przykrycia się gdyby przypadkiem lało. Teoretycznie możemy też mieć namioty, ale większość ludzi decyduje się na spanie pod gołym niebem. Kolacja przygotowana przez naszych przewodników zwaliła wszystkich z nóg: pieczone mięso, zwane tutaj „prime rib”… Palce lizać! A jak na koniec podano jeszcze deser w postaci sernika, to już zupełny odlot był. </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjlXFHB7I0wJzV9JLxJfoSdq3UStEmtueUfz-mQG_RxG_p9g0rWIsslwxJoqQPHTGI_EE15tcA8-tWBv4GofMVgBcgIkVahbP-gThRE22toQM6d_wltIjFi82QSxDrjfyLXQRGh/s720/ekipa3.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="481" data-original-width="720" height="428" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjlXFHB7I0wJzV9JLxJfoSdq3UStEmtueUfz-mQG_RxG_p9g0rWIsslwxJoqQPHTGI_EE15tcA8-tWBv4GofMVgBcgIkVahbP-gThRE22toQM6d_wltIjFi82QSxDrjfyLXQRGh/w640-h428/ekipa3.jpg" width="640" /></a></div><p style="text-align: justify;">Potem już tylko noc z niezliczoną ilością gwiazd – bo dookoła w promieniu kilkuset kilometrów praktycznie zero cywilizacji, więc zupełnie ciemno.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiP8l7Q7E_YsEGldbY9QPIv8QJjW14g2iKBL7usqtcGbi69YPU6v7GjhyxqftsiyRZj7XxwXagyRoJiPwYhAoXHhE938Fvu9z8LxVOAQ6ERCFneGVdKgRBIebUYsHlkKMZlMk-x/s960/ekipa2.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="720" data-original-width="960" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiP8l7Q7E_YsEGldbY9QPIv8QJjW14g2iKBL7usqtcGbi69YPU6v7GjhyxqftsiyRZj7XxwXagyRoJiPwYhAoXHhE938Fvu9z8LxVOAQ6ERCFneGVdKgRBIebUYsHlkKMZlMk-x/w640-h480/ekipa2.jpg" width="640" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">Dalszy ciąg relacji: <a href="https://jjoniec.blogspot.com/2021/06/wyprawa-do-wnetrza-ziemi-czyli-pontonem.html">https://jjoniec.blogspot.com/2021/06/wyprawa-do-wnetrza-ziemi-czyli-pontonem.html</a></div>Jacek Joniechttp://www.blogger.com/profile/03520269825870255595noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-36029350.post-77306436705185322712021-05-27T10:50:00.002-05:002021-06-13T00:45:09.354-05:00Wyprawa do wnętrza ziemi czyli pontonem przez Wielki Kanion (1)<h2 style="text-align: left;"><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgvCMxdhnrOtB29tN5DuQ81Oi_9Rpoekg0gwfT0KwLHutrWiNn2W5rqMNfXAdbDcPmmpCHCWSWJewiWIOq6Vbz1zDhaZZuV77iCyk2S_kMRT6auOtHf6EoLOK5Gq6_GyMzfgTTr/s3559/20210519_140736%257E2.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2001" data-original-width="3559" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgvCMxdhnrOtB29tN5DuQ81Oi_9Rpoekg0gwfT0KwLHutrWiNn2W5rqMNfXAdbDcPmmpCHCWSWJewiWIOq6Vbz1zDhaZZuV77iCyk2S_kMRT6auOtHf6EoLOK5Gq6_GyMzfgTTr/w640-h360/20210519_140736%257E2.jpg" width="640" /></a></div><b><br /></b></span></h2><h2 style="text-align: left;"><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;"><b>Tak zwany "wstęp": </b></span></h2><p><span style="font-family: Arial; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">Opisanie “wyprawy do wnętrza ziemi” czyli raftingu dnem Wielkiego Kanionu będzie lekkim problemem. Nie robiłem notatek: mam tylko zdjęcia i to, co mi zostało w pamięci. A w pamięci, to cała wyprawa szybko się zlewa w jedną całość, ciężko to potem odtworzyć. Na robienie notatek nie było szans: po prostu za dużo się dzieje i za szybko. Teoretycznie, to wieczorem można by usiąść i coś tam pozapisywać, ale zaraz po zachodzie słońca człowiek marzy tylko o jednym: wleźć do śpiwora i zasnąć. No i właśnie tak się dzieje :D</span></p><span id="docs-internal-guid-160d8a6a-7fff-86e3-b199-cdc9a914fd97"><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Arial; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Wielki Brat mi tu podpowiada, że słowo „rafting” nie istnieje w języku polskim. Choć chyba się przyjęło, tak jak wiele innych angielskich słów kończących się na „ing”. Bo po polsku trzeba by powiedzieć „spływ pontonowy”, a to jednak bardzo długie i niepraktyczne wyrażenie. W przypadku rzeki Kolorado płynie się wielkimi, kilkunastometrowymi pontonami. Wchodzi na taki ponton 15 uczestników, 1 lub dwóch przewodników no i kupa sprzętu. Cała zabawa waży ze trzy tony no i toczy się po wodzie.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgXZjEmjpnwh7VuoNr93bYsOhZ4fz5YrB3IoXwLSBNOucf_SdfmH1T57q8FKkGpQoZUZR12fe1uK150qi7D4JE8ix5RhoKKQem4G4aUE5gVd7zc_tZWRnek9CVOuAf0wgZ_F_sm/s4032/20210519_094638.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgXZjEmjpnwh7VuoNr93bYsOhZ4fz5YrB3IoXwLSBNOucf_SdfmH1T57q8FKkGpQoZUZR12fe1uK150qi7D4JE8ix5RhoKKQem4G4aUE5gVd7zc_tZWRnek9CVOuAf0wgZ_F_sm/w640-h360/20210519_094638.jpg" width="640" /></a></div><span style="font-family: Arial; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"><br /></span><p></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Arial; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Ale zacznijmy od początku: przepłynięcie przez Wielki Kanion od dawna było „na mojej liście”, choć długo się jakoś odwlekało. Po pierwsze: nie jest to tania impreza. Po drugie: jest kolejka – trzeba się zapisywać prawie rok do przodu, potem pozostaje tylko liczyć na to, że ktoś zrezygnuje. Poza tym kiedyś pływało się raczej pontonami z wiosłami i taka zabawa trwała około trzech tygodni. Można ją wprawdzie było podzielić na dwa kawałki, ale jak już wpływać w tą wielką dziurę w ziemi, to warto by jednak przepłynąć całość. Na szczęście od jakiegoś czasu pontony zostały wyposażone w silniki i dziś można przepłynąć większą część Wielkiego Kanionu w sześć, siedem lub osiem dni.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Arial; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Tak czy inaczej: wiosną 2020 rzuciłem hasło na druty i zaczęliśmy zbierać ekipę. Po początkowym entuzjazmie zebrała się nas ósemka. Czyli „prawie cały ponton dla nas”. Ale potem parę osób się wycofało i w sumie wyruszyliśmy w piątkę. Trafił nam się termin w drugiej połowie maja. Czyli „oj, może być gorąco”. Ale okazało się, że „może też być zimno”. To tyle tytułem wstępu. Ruszamy!</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjVZ8b55H07pNK9rt0Rp_ec8TiZCMOR_ilxBaxfXzx1CDhbm6vqh-OKhYx-8d8FJ7dWTFfswNR7sYbJbd_6xJPD5FSWj_k_mlm7ciFAlAQ0BFIC5PXG5DWuo0rj5qb_iPD3uzVN/s960/ekipa.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="720" data-original-width="960" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjVZ8b55H07pNK9rt0Rp_ec8TiZCMOR_ilxBaxfXzx1CDhbm6vqh-OKhYx-8d8FJ7dWTFfswNR7sYbJbd_6xJPD5FSWj_k_mlm7ciFAlAQ0BFIC5PXG5DWuo0rj5qb_iPD3uzVN/w640-h480/ekipa.jpg" width="640" /></a></div><span style="font-family: Arial; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"><br /></span><p></p><h2 style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Dzień 0: 18 maja 2021 (wtorek): </span></h2><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Arial; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Po południu wyruszamy z Phoenix do Page. Jest nas piąteczka: Tomasz, Piotr, Monika, Michasia i ja. Page to ostatnie większe skupisko ludzi przed Wielkim Kanionem. W sumie, to dziura zabita dechami na środku pustyni, powstała przy okazji budowy zapory w Kanionie Glan. Zapora tworzy drugie co do wielkości sztuczne jezioro w USA czyli Jezioro Powell’a. Z Phoenix to około 4 godzin drogi, prosto na północ. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiKRHKyPFgllZK8YWes-Of-ef1NhGNk95DAswMgTS-fz2Ym1IZuafVuARUvSHfZUBdvqecPm6jkKB9XZzJLY8WZRu-5QgLCBu_QVq3llR8kq1shuPvV8AKVuxlqZhMy4koMRxWR/s4032/20210518_184230%257E2.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2268" data-original-width="4032" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiKRHKyPFgllZK8YWes-Of-ef1NhGNk95DAswMgTS-fz2Ym1IZuafVuARUvSHfZUBdvqecPm6jkKB9XZzJLY8WZRu-5QgLCBu_QVq3llR8kq1shuPvV8AKVuxlqZhMy4koMRxWR/w640-h360/20210518_184230%257E2.jpg" width="640" /></a></div><span style="font-family: Arial; white-space: pre-wrap;"><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;">Mamy się zameldować na pierwszą odprawę w resorcie hotelowym nad brzegami jeziora o siódmej wieczorem. No i meldujemy się planowo, siadamy na trawie i obserwujemy przybyłych ludzi. Jest nas w sumie prawie 30 i – o dziwo – okazuje się, że nasza ekipa robi za młodzież! Są co prawda dwie pary w wieku 25+ i jeden „młodzieniec młody”, też po 20-stce, ale reszta to ludzie w „naszym wieku”, albo sporo starsi. Wszyscy się przyglądają sobie z zaciekawieniem i niepewnością. Na szczęście amerykańska kultura ułatwia nawiązywanie kontaktów i pytania typu „skąd jesteś?” czy „co cię przygnało na tę wycieczkę?” nie uchodzą za inwazyjne, więc nawiązujemy pierwsze rozmowy.</p></span><p></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Arial; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Odprawa jest krótka: każdy dostaje po dwa duże, nieprzemakalne worki. W jednym z nich mamy spakowany śpiwór i prześcieradło, do drugiego należy przerzucić swoje rzeczy. Oprócz tego dostajemy po klasycznej skrzynce na amunicję, służącą za bagaż podręczny i kolejny, mniejszy worek nieprzemakalny do zapakowania dodatkowych ubrań na wypadek gdyby trzeba się przebrać w ciągu dnia. Wkrótce się okaże, że gdyby chcieć być jako-tako suchym, to trzeba by się przebierać co 15 minut, ale o tym pogadamy później…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 12pt; margin-top: 12pt; text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhr4SJtdfm66GxrV76v-VpJCwiI4XOr6N-JkE-kUvar3XqaaQdCC-AftU3sgzwKnBHCkTJ7mknxVXfUBtmNnWrDkccigQygyDAffnEG1qVuogx7Z8mYDJp_nHU_0Bi3X86KxfZW/s413/ekipa1.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="276" data-original-width="413" height="428" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhr4SJtdfm66GxrV76v-VpJCwiI4XOr6N-JkE-kUvar3XqaaQdCC-AftU3sgzwKnBHCkTJ7mknxVXfUBtmNnWrDkccigQygyDAffnEG1qVuogx7Z8mYDJp_nHU_0Bi3X86KxfZW/w640-h428/ekipa1.jpg" width="640" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><span style="font-family: Arial; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">Odprawa szybko się kończy: rano mamy się zameldować o siódmej, spakowani i gotowi, a reszta wyjdzie w praniu.</span></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><span style="font-family: Arial; text-align: justify; white-space: pre-wrap;"><br /></span></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><span style="font-family: Arial; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">Dalszy ciąg: <a href="https://jjoniec.blogspot.com/2021/05/wyprawa-do-wnetrza-ziemi-czyli-pontonem_29.html">https://jjoniec.blogspot.com/2021/05/wyprawa-do-wnetrza-ziemi-czyli-pontonem_29.html</a></span></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><span style="font-family: Arial; text-align: justify; white-space: pre-wrap;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><br /></span></div><p></p><div><span style="font-family: Arial; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"><br /></span></div></span>Jacek Joniechttp://www.blogger.com/profile/03520269825870255595noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-36029350.post-10198438052950195542020-01-11T13:39:00.001-06:002020-01-11T13:39:17.765-06:00Mini-przewodnik po USA (7): Naprzód! Do walki o plan 6-cio letni!<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjaBonBv7qgUQ4gur1uAc9wwAZj4TUY9C5E8dLYmj2vvqhtNfyAURUzFv5zG0MJKuKaUf5zjpU_dduZ4XDPSlZU85NFGJMB5bOIUzNHoobIoVF8oH3xOL7AHK_HBKtTmKIkTjj5/s1600/20191214_170338_HDR%257E2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="900" data-original-width="1600" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjaBonBv7qgUQ4gur1uAc9wwAZj4TUY9C5E8dLYmj2vvqhtNfyAURUzFv5zG0MJKuKaUf5zjpU_dduZ4XDPSlZU85NFGJMB5bOIUzNHoobIoVF8oH3xOL7AHK_HBKtTmKIkTjj5/s400/20191214_170338_HDR%257E2.jpg" width="400" /></a></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Dziś pogadamy o planowaniu podróży. Cóż… jakiś plan trzeba mieć. Nawet jeśli miał to być “dokładnie zaplanowany brak planu” :-) Akurat w przypadku USA taka opcja jest możliwa i w miarę bezpieczna, ale zwykle jest dość kosztowna. Więc może jednak warto stworzyć jakiś bardziej szczegółowy plan? No to jedziemy! </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<b>Pytanie 35: Ile czasu potrzeba na podróż po USA?</b><br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Cóż… trudno znaleźć na to pytanie dobrą, jednoznaczną odpowiedź. Znam ludzi, którym zdarza się wpaść do Nowego Jorku na długi weekend: poszwędać się po Manhattanie, skoczyć wieczorem do baru, zrobić zakupy… Czasem nawet koszty wyjazdu zwracają się po upłynnieniu kontrabandy! :D To jakby jedna strona medalu. Z drugiej strony - to znam ludzi, którzy tu przyjechali “na chwilę” i są już zdrowo ponad 20 lat! Tak, że możliwości są rozległe. Oczywiście, jeśli nie zamierzacie zostać w USA nielegalnie (co jest raczej mało rozsądnym pomysłem), to ogranicza Was 90 dni legalnego pobytu bezwizowego. Ale powiedzmy sobie szczerze: kiedy ostatnio byliście w podróży przez 3 miesiące? Jesteście na taką zabawę gotowi? </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jeśli spojrzycie na plany “gotowców” - znaczy się wycieczek organizowanych przez biura podróży, to łatwo zauważyć, że zwykle trwają one od 14 do 20-i-paru dni. Tak, że to są takie mniej-więcej rozsądne granice. Oczywiście dużo zależy od Waszych preferencji i możliwości: fizycznych, psychicznych i finansowych. Jak dla mnie, to 3-4 tygodnie brzmi rozsądnie. </div>
<br />
<b>Pytanie 36: Jak się zabrać za planowanie podróży? </b><br />
<b><br /></b>
<div style="text-align: justify;">
Według mnie tego typu wyprawy planuje się z użyciem dwóch głównych kluczy: albo planujemy wyprawę celową, albo ogólnorozwojową. Czyli inaczej mówią: albo wiesz od razu, co chcesz zobaczyć, albo nie masz wyraźnie sprecyzowanego celu i chcesz się po prostu “porozglądać dookoła”. Istnieje też wariant pośredni, czyli masz wyraźnie określony cel, ale skoro już się bujasz przez ocean, to może by coś tam warto przy okazji jeszcze zrobić? </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Nie ma tu “jedynej słusznej drogi”: każdy z tych kluczy ma swoje wady i zalety, ale warto się na początku zastanowić o co Ci chodzi i “z jakiego klucza śpiewasz”. Ma to szczególnie znaczenie, gdy planuje się wyprawę w kilka osób. Bo bardzo często właśnie tego typu rozbieżność oczekiwań daje się mocno we znaki w czasie wyprawy. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Z moich obserwacji wynika, że większość ludzi wybierających się do USA po raz pierwszy raczej ma na myśli jakąś “ogólnorozwojową wycieczkę krajoznawczą”, zwaną potocznie “objazdówką“. Tu sprawa jest stosunkowo prosta: najłatwiej po prostu “zerżnąć” program z jakiejś komercyjnej objazdówki i ewentualnie potem go nieco zmodyfikować i dostosować do własnych potrzeb.
Druga opcja jest w sumie równie prosta: skoro masz w głowie gotową listę celów, to pozostaje jedynie pytanie, czy warto coś do tej listy dopisać. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Ale tak naprawdę, to ważniejsze jest inne pytanie: co należy z planu wyrzucić. Największym problemem w planowaniu tego typu wyprawy jest nadmierny optymizm i “podróżnicze obżarstwo”. Jest ono jak najbardziej zrozumiałe: dla wielu ludzi wyjazd do USA to często marzenie od lat czekające na realizację, czasem wręcz wyprawa życia. Więc nic dziwnego, że chciałoby się zobaczyć jak najwięcej.
Problem w tym, że czas nie jest rozciągliwy, a prędkość światła ma skończoną wartość. Co się sprowadza do tego, że “nie da się z jedną pupcią być na wszystkich kiermaszach” (jak mawiała moja Teściowa). Czyli: trzeba coś wybrać, a z czegoś zrezygnować. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Przetłumaczmy to filozofowanie na jakąś praktyczną zasadę: jeśli planujesz “objazdówkę” po USA, to planuj tak, żeby w ciągu dnia spędzać 3, góra 4 godziny w samochodzie. Jeśli musisz spędzić więcej, to praktycznie powinieneś liczyć ten dzień jako “przelotówkę” i nie planować nic, poza jazdą. W Stanach przelicznik jest prosty: średnia prędkość poruszania się po przyzwoitej drodze to 60 mil na godzinę. Więc te 3-4 godziny przekłada się na jakieś 200, góra 250 mil na dzień. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Wiem - tak z własnego jak i innych ludzi doświadczenia, że pokusa “upakowania ile się tylko da” jest najtrudniejszą częścią takiej podróży. Umiejętność powiedzenia sobie: “jestem na wakacjach, nigdzie mi się nie śpieszy, nie tym - to następnym razem” jest niezwykle cenna. </div>
<br />
<b>Pytanie 37: Kiedy najlepiej pojechać do USA? </b><br />
<b><br /></b>
<div style="text-align: justify;">
Jest to kolejne pytanie, na które nie da się łatwo odpowiedzieć. Każdy czas, każda pora roku ma swoje dobre i złe strony. Poza tym zależy, gdzie się wybieramy. Postaram się odpowiedzieć zakładając, że interesuje nas Zachód USA. Będziemy się posługiwali umownymi, a nie astronomicznymi porami roku. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><i>Zima</i></b> (czyli gdy jest zimno i może nawet padać śnieg): tak na oko, to grudzień, styczeń, luty: wbrew pozorom może to być bardzo dobry czas na podróż. Praktycznie na całym Zachodzie jest to “po sezonie” - wyjątkiem są tu - oczywiście - resorty narciarskie. Jest to na pewno dobry czas dla “łowców okazji”: przy odrobinie szczęścia uda Wam się przylecieć na miejsce za 50% “normalnej ceny”. Czasem nawet za 30%. Praktycznie wszystkie parki narodowe są otwarte cały rok. Niektóre rejony mogą być niedostępne, ale nie ma obawy: będziecie mieć co oglądać. Wielki Kanion i inne pustynne tereny pod śniegiem wyglądają absolutnie oszałamiająco! No i nie ma tłumów: całe te bandy, które w lecie będą się przewalać po najbardziej popularnych miejscach po prostu nie istnieją!
</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Zima ma też oczywiście swoje słabe strony. Po pierwsze, jest zimno - jak sama nazwa wskazuje. Dotyczy to nie tylko terenów górzystych. Nawet na pustyniach, które nam się kojarzą z upałem, jest zimno, szczególnie nocą. Po drugie: szybciej robi się ciemno, co “obcina” kilka godzin zwiedzania każdego dnia. Trzecia słaba strona, to pogoda: generalnie zimy na Zachodzie nie są złe, ale jak będziecie mieć pecha i traficie na jeden z kilku frontów atmosferycznych, które co roku przewalają się przez całe Stany, to cóż… może być różnie. Zwłaszcza jak nie będziecie odpowiednio przygotowani. Sytuacje, gdy ludzie tkwią przez kilka dni w jakiejś zapadłej, górskiej dziurze, bo autostradę zasypało zdarzają się każdego roku.
Zima jest fatalnym czasem na zwiedzanie dużych miast amerykańskich typu San Francisco lub Los Angeles. Nie dość, że jest zimno, to jeszcze na dodatek wieje, że głowę chce urwać. Tak, że żadna przyjemność. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Uwaga: “zima” jest pojęciem umownym. Im dalej na północ i im wyżej nad poziom morza, tym zima wcześniej się zaczyna i trwa dłużej. W górach północnych stanów (na przykład Montana czy Wyoming) śnieg często spada już we wrześniu i leży nieraz do końca maja. Północna krawędź Wielkiego Kanionu zamyka się co roku 15 października i jest zamknięta na głucho do końca maja. Wiele górskich dróg jest zamkniętych od czasu, gdy spadnie pierwszy śnieg, do czasu, aż stopnieje.
</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><i>Wiosna</i></b>: Cóż… w wielu rejonach Zachodu wiosna albo nie istnieje, albo jest bardzo krótka. Na pustyniach Arizony czy Nowego Meksyku wiosna trwa na ogół kilka tygodni i objawia się tym, że kwitną kaktusy. W górach: im wyżej, tym wiosna przychodzi później. Ale jest naprawdę piękna! Praktycznie w każdym rejonie. Żeby trafić na wiosnę, najlepiej planować wyjazd pomiędzy początkiem marca (rejony pustynne), a połową maja - lub nawet później - jeśli wybieramy się w góry. Ceny biletów są zwykle przyzwoite, ceny noclegów też. Nic, tylko się zbierać i jechać! </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><i>Lato</i></b>: wielu ludzi nie ma za bardzo wyboru i musi na wakacje jeździć w lecie. Jest to niestety najgorszy możliwy czas na zwiedzanie Zachodu USA. Ceny wszystkiego: przelotów, noclegów, benzyny szybują w górę. W popularnych miejscach jest tłoczno, czasem nie ma nawet jak zdjęcia zrobić. Cała pustynna część USA zamienia się w rozpalony piec, temperatury powyżej 40 stopni Celsjusza są normą. Do tego jeszcze dochodzi monsun, który przynosi gwałtowne burze i ulewy: są one naprawdę niebezpieczne, co roku giną w nich ludzie. Jeśli więc możecie unikać wyjazdów latem - to unikajcie. Jeśli nie… cóż… zwykle coś tam da się wykombinować, ale to temat na oddzielną pogawędkę. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><i>Jesień</i></b>: moja ulubiona pora roku na podróże. Gdybym miał podać idealny czas na miesięczną podróż po Zachodzie USA, to wybrałbym 15 września do 15 października. Pogoda jest wtedy stabilna - niespodzianki mogą się oczywiście zdarzyć, ale generalnie jest ani za gorąco, ani za zimno. Dni są jeszcze w miarę długie. “Lokalsi” są już po wakacjach, więc nie ma takich tłumów, jak w lecie. Jeśli interesowałby Was północne stany, to tam jesień zaczyna się zwykle koło połowy sierpnia. Podobnie jest też w górach w Kolorado.</div>
Jacek Joniechttp://www.blogger.com/profile/03520269825870255595noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-36029350.post-77843137603094613682019-12-20T00:10:00.001-06:002019-12-20T00:22:03.351-06:00Mini-przewodnik po USA (6): On the road again... znaczy się: jedziemy dalej!<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg0S2lEh7ExBQ5VH_XhyphenhyphenD5p1jeU9aAgzCXp6fnWlIiqVgpOpczHqJfLi6H0WacoYALFwZHPKHZN22jJqXBzS0tftgXlhc-OCatgiW5UapmnL4w7K2pGQQHbWjvvcfQcjSyS7z3i/s1600/20190426_184312_HDR%257E2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="900" data-original-width="1600" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg0S2lEh7ExBQ5VH_XhyphenhyphenD5p1jeU9aAgzCXp6fnWlIiqVgpOpczHqJfLi6H0WacoYALFwZHPKHZN22jJqXBzS0tftgXlhc-OCatgiW5UapmnL4w7K2pGQQHbWjvvcfQcjSyS7z3i/s400/20190426_184312_HDR%257E2.jpg" width="400" /></a></div>
<br />
Dziś - jeszcze kilka informacji związanych z podróżowaniem po amerykańskich drogach i bezdrożach.<br />
<b><br /></b>
<b>
Pytanie 24: Czy warto wypożyczyć “pół-terenówkę”?</b><br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
W języku tubylczym takie “pół-terenówki” zwą się Sport Utility Vehicle, czyli w skrócie SUV. Zdaje się, że ta skrótowa nazwa przyjęła się też w Polsce? Choć pewnie niejeden nie ma pojęcia co ten skrót oznacza. :-) Jest to akurat opcja, nad którą warto się zastanowić. W dzisiejszych czasach takie samochody palą niewiele więcej, niż zwykłe osobówki, a mają sporo miejsca - tak w kabinie, jak i w bagażniku. Mają też nieco wyższe zawieszenie i napęd na 4 koła. Wszystkie te “bajery” mogą być przydatne, zwłaszcza, gdy jedziemy w kilka osób. Napęd na 4 koła zawsze dobrze się sprawdza na górskich drogach, zwłaszcza, gdy popada. W wielu modelach tylne siedzenia rozkładają się na płasko i wtedy można całkiem wygodnie przespać się w takim samochodzie. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Uwaga: wiele osób myśli o takiej opcji, bo marzy się im się jazda po amerykańskich bezdrożach. Niestety, praktycznie wszystkie wypożyczalnie mają zaznaczone w umowie, że ich autami nie można poruszać się po nieutwardzanych drogach. Oczywiście czasem się to robi, ale jeśli coś się stanie z samochodem, to możecie mieć problemy. Więc jeśli Wam się marzy “ostra jazda po bezdrożach” - to raczej nie tędy droga.</div>
<b><br /></b>
<b>Pytanie 24: Czy warto wypożyczyć jakąś sportową “rakietę”?</b><br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
No, może nie na całą podróż, ale urządzenie sobie przejażdżki po jakiejś widokowej drodze taką maszyną to całkiem niegłupi pomysł. Będziecie mieć co wspominać (no i te szpanerskie zdjęcia na Facebooka... :-) ) </div>
<br />
<b>Pytanie 25: Czy warto wypożyczyć “kamper”?</b><br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
W tutejszym dialekcie to, co po polsku nazywa się kamperem zwie się Recreational Vehicle, a w skrócie: RV. Jest to bardzo miła forma podróżowania, ale ma przynajmniej 3 wady: </div>
(1) Kamper porusza się znacznie wolniej niż zwykłe samochody, na niektórych drogach może mieć problemy z jazdą pod górę i nie wszędzie mieści się w zakrętach.<br />
(2) Pali jak smok: koszt benzyny do RV to mniej więcej 2,5 - 3 razy tego, co spali zwykły samochód.<br />
(3) RV nie da się pożyczyć w “normalnych” wypożyczalniach i koszty wypożyczenia są niemałe.<br />
<b><br /></b>
<b>Pytanie 26: Czy warto wypożyczyć “dizla” (diesla)?</b><br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Ten problem rozwiązuje się sam, bo po prostu wypożyczalnie w USA raczej mają na stanie same benzyniaki. Dizel jest używany tylko w dużych samochodach ciężarowych.
Uwaga: w Stanach są odwrócone kolory na stacjach benzynowych: benzynę nalewa się z czarnych węży, a diesla - z zielonych. </div>
<div style="text-align: justify;">
<b><br /></b></div>
<b>
Pytanie 27: Czy warto wypożyczyć motocykl?</b><br />
<span style="text-align: justify;"><br /></span>
<span style="text-align: justify;">Warto, ale nie jestem fachowcem w tej dziedzinie. Ale znam ludzi, którzy są w sprawach wypraw motocyklowych ekspertami, więc jeśli Was taka zabawa kusi - to Wam dam odpowiednie namiary.</span><br />
<br />
<b>Pytanie 28: Czy w USA można przekraczać limity prędkości?</b><br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Można, można! Trzeba tylko mieć szczęście, bo inaczej zapłaci się mandat, a w krańcowych przypadkach - trafi do więzienia. :-) W większości stanów na autostradach i poza terenem zabudowanym jeździ się nieco szybciej niż pokazują znaki. Zwykle jest to jakieś 10-12% powyżej limitu. Ważne, żeby nie przedobrzyć: znaczne przekroczenie prędkości (o powiedzmy 25-30%) jest traktowane jako przestępstwo kryminalne i można za to trafić do więzienia.
Są przynajmniej 2 strefy, gdzie limity prędkości są ściśle przestrzegane: okolice szkół - tu praktycznie zawsze obowiązuje zasada “zero tolerancji”. Pierwszy swój mandat w Arizonie zapłaciłem za jazdę z zawrotną szybkością 18 mil na godzinę: po prostu przeprowadziwszy się z Chicago nie wiedziałem, że w Phoenix w okolicy szkół obowiązuje ograniczenie prędkości do 15 mil na godzinę :D. Drugi rejon niebezpieczny, to okolice robót drogowych: zwykle w takich warunkach płaci się podwójną stawkę zwykłego mandatu, więc raczej nie warto ryzykować. </div>
<b><br /></b>
<b>Pytanie 29: Ile wynoszą mandaty?</b><br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Trudno odpowiedzieć precyzyjnie, bo różne stany, a nawet różne miejscowości mają różne cenniki. Generalnie ceny zaczynają się od $45 i śmiało pną się w górę. Za przekroczenie prędkości zapłacimy z reguły około $150-$180. Za niektóre przewinienia możemy zapłacić $400 i więcej. Za wyrzucenie peta (lub innych śmieci) przez okno, można zapłacić ponad $1000! </div>
<br />
<b>Pytanie 30: Co to są linie HOV?</b><br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
W dużych miastach budowane są specjalne linie na autostradach, po których mogą poruszać się tylko samochody z większą ilością pasażerów. Oznaczone są “diamentem”, czyli mówiąc językiem geometrii rombem i napisem “HOV”, będącym skrótem od “Highly Occupied Vehicles”. Czyli “mocno zapełnione samochody”. “Mocno zapełnione” oznacza zazwyczaj 2 osoby w aucie, ale w niektórych miastach podniesiono ten limit to 3 osób. Jazda taką linią w pojedynkę może drogo kosztować: w Phoenix mandat za jazdę linią HOV w pojedynkę kosztuje $425! W innych miastach ceny są podobne. </div>
<b><br /></b>
<b>
Pytanie 31: Czy w USA autostrady są płatne?</b><br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jeśli chodzi o Zachód USA, to większość autostrad jest bezpłatna. Zapłacimy czasem w dużych miastach, głównie w Kalifornii. </div>
<br />
<b>Pytanie 32: Ile kosztuje benzyna.</b><br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Na dzień dzisiejszy średnia cena za jeden galon benzyny wynosi $2.55. Galon - to 3.8 litra. Ceny jednak różnią się sporo, nawet w obrębie tego samego stanu, a nawet jednego miasta. Zmieniają się też sezonowo: w lecie jest oczywiście najdrożej. Na zachodzie ceny są na ogół powyżej średniej krajowej, a w Kalifornii zwykle jest najdrożej. W Arizonie zatankowanie średniej klasy samochodu do pełna to wydatek rzędu $35. </div>
<br />
<b>Pytanie 33: Czy warto mieć GPS?</b><br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
W dzisiejszych czasach praktycznie wystarcza nawigacja w komórce, ale pod warunkiem, że ma się załadowane mapy i do wyznaczenia drogi nie jest konieczne połączenie do internetu. W wielu miejscach po prostu nie ma ani internetu, ani nawet nie da się zadzwonić - często przez wiele, wiele mil. Tak, że lepiej nie być zależnym od dostępu do elektroniki: papierowy atlas samochodowy kosztuje grosze, a może uratować życie. </div>
<b><br /></b>
<b>
Pytanie 34: Co jeszcze warto / trzeba mieć w samochodzie?</b><br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Ja zawsze wożę całą zgrzewkę wody w butelkach. To ważne! Szczególnie latem i na pustyni. Warto mieć ładowarkę do komórki. W zimie - coś do okrycia się przed chłodem. W terenach górzystych w zimie warto mieć łańcuchy na koła. Przydać się może też dodatkowy zapas paliwa w kanistrze. W zimie - najlepiej być przygotowanym do sytuacji awaryjnej typu: utknęliśmy i musimy przespać noc w samochodzie.</div>
Jacek Joniechttp://www.blogger.com/profile/03520269825870255595noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-36029350.post-18999139702626031872019-12-07T21:26:00.000-06:002019-12-07T21:54:25.933-06:00Mini-przewodnik po USA (5): Długa droga daleka przed nami...<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgesMtClzUQXqiYM0fHatRI4NdKNQGFfiLfua1YlqjmPCY_ai4KmaCqLuApCLgrpcInPV-gYqcoKhxZ-kMziWRuUmWV94Q0t4gjat1X0o11rXMZEyyKh1cgMDFj3No0XttYe6qs/s1600/20190427_124151%257E2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="900" data-original-width="1600" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgesMtClzUQXqiYM0fHatRI4NdKNQGFfiLfua1YlqjmPCY_ai4KmaCqLuApCLgrpcInPV-gYqcoKhxZ-kMziWRuUmWV94Q0t4gjat1X0o11rXMZEyyKh1cgMDFj3No0XttYe6qs/s400/20190427_124151%257E2.jpg" width="400" /></a></div>
<br />
No to wylądowaliśmy cało i zdrowo w USA. No i co teraz??? Pogadajmy dziś o tym jak dalej ruszyć w drogę.<br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
<b>Pytanie 15: Czy naprawdę muszę mieć pojazd mechaniczny, żeby podróżować po USA?</b>
Odpowiem cytatem z mojego kolegi klasowego, Tomka Śliwy: “Są podobno kapele, które grają wesela na trzeźwo. Ale ja bym tam nie ryzykował!”. Cytat dotyczy wprawdzie nieco innej dziedziny życia, ale w przenośni doskonale odpowiada na powyższe pytanie. Teoretycznie po USA można się poruszać bez pojazdu mechanicznego, ale raczej jest to skomplikowane i mało efektywne. Istnieje od tej reguły kilka wyjątków. Jeśli na przykład naszym celem jest poznanie którejś z metropolii Wschodniego Wybrzeża - w szczególności Nowego Jorku - to pojazd mechaniczny może być nie tylko niepotrzebny, ale najzwyczajniej w świecie utrudniać życie i podnosić koszty. Ale w większości przypadków, szczególnie gdy chcemy obejrzeć rozległe tereny Zachodu USA, pojazd mechaniczny jest po prostu konieczny do życia. </div>
<br />
<b>Pytanie 16: Gdzie pożyczyć samochód? </b><br />
<div style="text-align: justify;">
Cóż… najprościej, to w wypożyczalni samochodów ;-) Nie jest to bardzo skomplikowane. Ja na ogół używam strony internetowej https://www.rentalcars.com/ i o ile wiem, to działa ona również dobrze w Polsce. Niegłupią opcją jest też połączenie rezerwacji samochodu z zakupem biletu lotniczego: zwykle firmy oferujące zakup biletów lotniczych oferują też wynajem samochodu i mają czasem dobre oferty. </div>
<br />
<b>Pytanie 17: Czy potrzebne jest międzynarodowe prawo jazdy? </b><br />
<div style="text-align: justify;">
Teoretycznie - nie. Normalne, polskie prawo jazdy wystarcza do tego, by prowadzić samochód na terenie USA. Ale zdarzają się tu czasami różne “myki”: na przykład zdarzyło mi się kiedyś zrobić rezerwację na samochód używając mojego polskiego adresu. Gdy przyszedłem, by samochód odebrać, to “panienka z okienka” zażądała ode mnie… międzynarodowego prawa jazdy! I na nic się zdały tłumaczenia, typu: “Paniusiu! Przecież ja tu mieszkam! Tu jest moje normalne, amerykańskie prawo jazdy!”. Jest jeszcze kilka innych, podobnych “myków”, ale myślę, że nie warto grzebać się w szczegółach. Po prostu Wam radzę mieć międzynarodowe prawo jazdy. </div>
<br />
<b>Pytanie 18: Na co uważać przy wynajmie samochodu? </b><br />
<div style="text-align: justify;">
Przede wszystkim należy dokładnie przeczytać rozpiskę cenową i upewnić się, że nie wciśnięto Wam żadnych dodatkowych opłat. Ci dranie pracujący w wypożyczalniach robią to regularnie i z bezczelnym uśmiechem na twarzy potrafią przekonywać, że “oczywiście jest ci niezbędnie potrzebne ubezpieczenie na wypadek, gdyby cię porwało UFO”. Uwaga: nie twierdzę, że wszystkie dodatkowe usługi oferowane przez wypożyczalnie są bez sensu: czasem warto zapłacić trochę drożej i czuć się bezpiecznie. Ważne, żeby wiedzieć za co płacimy. Ja osobiście w zdecydowanej większości przypadków wybieram podstawowy pakiet, bez żadnych dodatkowych opcji.
Trzeba też koniecznie się upewnić, że pakiet, który nam zaoferowano ma wliczony nielimitowany przebieg (unlimited miles): czasem można się naciąć.
Porównując oferty pamiętajcie też, że - jak zwykle - każda wypożyczalnie chce wypaść jak najkorzystniej w porównaniu z innymi. Więc na ogół na początku podają “gołą” cenę: bez podatków i innych dodatkowych opłat. Dopiero potem sobie “przypominają”, że coś tam jeszcze trzeba doliczyć. Więc trzeba porównywać końcowe, a nie początkowe ceny. Jest to, niestety, strasznie upierdliwe, ale co Wam poradzę? </div>
<br />
<b>Pytanie 19: Czy do wynajęcia samochodu jest konieczna karta kredytowa?
</b><br />
<div style="text-align: justify;">
Rezerwację na stronie internetowej da się zazwyczaj zrobić używając karty debetowej. Ale przy odbiorze samochodu trzeba złożyć opłatę zabezpieczającą (security deposit). I tu mogą się pojawić problemy, jeśli nie mamy karty kredytowej. Znowu: istnieją niby pewne “myki”, by to obejść, ale po prostu łatwiej jest mieć kartę kredytową </div>
<br />
<b>Pytanie 20: Jak się jeździ w USA?</b><br />
<div style="text-align: justify;">
Pomijając wielkie, zatłoczone metropolie typu Los Angeles czy Nowy Jork, to łatwiej i przyjemniej niż w Polsce. Większość samochodów ma automatyczną skrzynię biegów, drogi są szerokie i dobrze utrzymane, w wielu miejscach ruch jest minimalny… Tak, że generalnie jeździ się sympatycznie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Wielu ludziom z Polski sprawia problemy nawigacja w terenie po amerykańsku. Standardowy opis trasy z punktu A do punktu B brzmi mniej więcej tak: “pojedziesz dwa bloki na południe, skręcisz na wschód, potem na trzecim stopie pojedziesz na północ w jednokierunkową…”. Sprawa zrobiła się nieco prostsza z nastaniem map cyfrowych, ale tak czy inaczej warto się nauczyć orientować w terenie według kierunków świata. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Dla przybyszów z Polski ciekawostką są zazwyczaj skrzyżowania, na których wszyscy mają znak “STOP” (w tubylczym języku zwą się one “ALL WAY STOP”). Zasada jest prosta: każdy się musi zatrzymać. Kto pierwszy stanął - ten pierwszy rusza. W USA działa to super. W Polsce… hmm… chyba by było ciekawie? Bardzo niebezpieczne są ronda: w USA jest to raczej nowy wynalazek i Amerykanie częstokroć nie potrafią z nich korzystać. Sytuacje, gdzie jakiś debil skręca na rondzie w lewo pod prąd zdarzają się nagminnie. Zdarzają się też sytuacje, gdy ktoś jedzie autostradą pod prąd: nie mam pojęcia skąd się to bierze, przypuszczam, że jakaś młódź z przejaranym mózgiem urządza sobie takie igrzyska śmierci. Bo naprawdę trudno jest przy odrobinie świadomości coś takiego zrobić. Na szczęście nie dzieje się to nagminnie. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Początkującym kierowcom zdarza się czasem wjechać pod prąd w ulice jednokierunkowe. Są one oznaczone znanym z licznych filmów białych strzałek na czarnym tle z napisem “ONE WAY”. Innym znakiem, że jedziemy w złym kierunku są samochody parkujące na poboczu frontem w naszą stronę: w USA parkuje się auta tylko po prawej stronie i tylko frontem do kierunku jazdy.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Człowiek na pasach (i rowerzysta na ścieżce rowerowej) jest świętą krową: gostak może Ci się rzucić na pasach prosto pod koła i jest twoim obowiązkiem, żeby się zatrzymać na czas. Gdy go choć draśniesz, jest to Twoja wina i nikt nie będzie z Tobą o tym dyskutował. Podobnie jest z uderzeniem w tył innego samochodu: nie ma znaczenia co się stało. Uderzyłeś gostka od tyłu? Znaczy, że nie dostosowałeś prędkości do warunków jazdy. Koniec dyskusji.</div>
<div style="text-align: justify;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Pytanie 21: Czy w USA można jeździć na “podwójnym gazie”?</b></div>
<div style="text-align: justify;">
Zależy jak zdefiniujemy “podwójny gaz”. W USA dopuszczalny poziom alkoholu we krwi wynosi 0.08%. Czyli jest 4x wyższy niż w Polsce. Na oko oznacza to, że średniej budowy człowiek może spokojnie wypić 2-3 kieliszki wina lub niezbyt mocne drinki. Albo pić piwo przez cały wieczór z kolegami.
A co jak się wypije trochę więcej? To już trochę zależy od lokalnych warunków: w większości stanów (albo przynajmniej w tych, które nie są jeszcze dotknięte socjalistyczną zarazą) policjant nie ma prawa zatrzymać kierowcy, który nie popełnił żadnego wykroczenia. Teoretycznie można być zalanym w pestkę, byle jechać zgodnie z przepisami. Ale ja bym raczej nie ryzykował (a czemu? - to w następnym pytaniu). W barbarzyńskich stanach policja urządza łapanki na nietrzeźwych kierowców, więc tym bardziej należy uważać. </div>
<br />
<b>Pytanie 22: A co się stanie jak mnie złapią w czasie jazdy i będę nietrzeźwy? </b><br />
<div style="text-align: justify;">
Powiem tak: lepiej, żeby Ci się to nigdy nie przydarzyło. Jazda po pijaku, zwana tutaj Driving Under Influecnce lub w skrócie DUI, jest poważnym wykroczeniem, a czasem przestępstwem. Prawie na pewno zostaniesz aresztowany, co praktycznie oznacza koniec wycieczki, poważne kłopoty i poważne koszty. Nie wspominając już o tym, że będzie to Twoja ostatnia wycieczka do USA, bo więcej Cię tu nie wpuszczą.
DUI można dostać nie tylko za jazdę po pijaku, ale za jakikolwiek przypadek prowadzenia samochodu w stanie ograniczającym kontakt z rzeczywistością. Czyli na przykład jeśli zaśniesz za kierownicą, bo byłeś niewyspany, to policjant może Ci wlepić DUI. </div>
<br />
<b>Pytanie 23: Jak się zachować gdy mnie zatrzyma policja? </b><br />
<div style="text-align: justify;">
W Stanach nie ma policjantów wyskakujących z krzaków według zasady: “za zakrętem stali, rower mu zabrali”. Policjant pojedzie za Tobą samochodem z włączonymi “kogutami”. Przede wszystkim zachowaj spokój: zwolnij, zjedź na pobocze, zatrzymaj się, włącz światła awaryjne. Nigdy nie wysiadaj z samochodu: siedź spokojnie w środku, połóż ręce na kierownicy, tak, żeby policjant mógł je z daleka widzieć. Nie wyciągaj żadnych przedmiotów (na przykład telefonu), nie kłóć się z pasażerem. Policjant podejdzie do samochodu, najprawdopodobniej każe Ci opuścić szybę i zapyta: “Czy wiesz dlaczego Cię zatrzymałem”? Możesz spokojnie powiedzieć, że niewiesz. Policjant może też zapytać, czy masz w samochodzie broń. Cóż… odpowiedz zgodnie z prawdą. Jeśli będziesz się zachowywał spokojnie i grzecznie, to nie będzie więcej niemiłych niespodzianek. Czasem skończy się na miłej pogawędce i pouczeniu, czasem dostaniesz mandat :D Najgorsze, co możesz zrobić, to kłócić się z policjantem. Naprawdę nie warto.</div>
Jacek Joniechttp://www.blogger.com/profile/03520269825870255595noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-36029350.post-62844018195269644622019-11-28T13:15:00.001-06:002019-11-28T13:15:08.796-06:00Mini-przewodnik po USA (4): Matko! Lecimy do Ameryki!<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhS8GT8I4LKkcpHwuedYsdVSZRsWlHPPrZ0qoW3XVrdcHwbxAc7HI2nRmPnzAJZfeTMEiJE0j42ri6nOWMOFn7nOnJ9KtvhnlRkuwlIR-xzoaEZt-tfiVzWWvcgMx2trIOy084T/s1600/20190412_121612%257E2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><b><img border="0" data-original-height="900" data-original-width="1600" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhS8GT8I4LKkcpHwuedYsdVSZRsWlHPPrZ0qoW3XVrdcHwbxAc7HI2nRmPnzAJZfeTMEiJE0j42ri6nOWMOFn7nOnJ9KtvhnlRkuwlIR-xzoaEZt-tfiVzWWvcgMx2trIOy084T/s400/20190412_121612%257E2.jpg" width="400" /></b></a></div>
<b><br /></b>
<b>Pytanie 14: Jak przeżyć lot do USA?</b><br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Parę lat temu napisałem kilka porad praktycznych w tej sprawie i staram się utrzymywać ten dokument w miarę aktualnym stanie. Opublikuję więc jego najnowszą wersję: </div>
<br />
<ol>
<li style="text-align: justify;">Lot przez Atlantyk to żadna atrakcja. Jest długi i męczący. Trzeba się od razu na to nastawić.</li>
<li style="text-align: justify;">Zważyć bagaże przed wyjazdem na lotnisko! Upierdliwi pracownicy linii lotniczych przypierniczają się o każdy głupi kilogram nadwagi. Ile bagażu można zabrać? Lepiej sprawdzić w liniach lotniczych w których mamy zakupiony bilet. Z tego co wiem, to w większości przypadku lotów przez Atlantyk pierwsza waliza o wadze do 23 kg leci za darmo. Do tego bagaż podręczny o wymiarach małej walizki. Ostatnio niestety paniusie przy odprawie zaczęły ważyć też bagaż podręczny. Chamstwo i drobnomieszczaństwo! Zupełnie inne zasady panują u tak zwanych “tanich przewoźników” (na przykład Norwegian Air). Tutaj płaci się za każdy bagaż rejestrowany. Póki co - chyba jeszcze nikt nie pobiera opłat za wizytę w pokładowym kibelku, ale kto wie, kto wie? </li>
<li style="text-align: justify;">Najpotrzebniejsze rzeczy spakować do bagażu podręcznego. Bagaż rejestrowany lubi sobie polecieć inną trasą niż pasażer i czasem przylatuje parę dni później. Więc lepiej mieć najpotrzebniejsze rzeczy przy sobie. A w ogóle to się warto zastanowić czy nie przylecieć tylko z bagażem podręcznym. Zależy gdzie się wybieracie, ale przylot na miesiąc do Phoenix tylko z bagażem podręcznym jest niegłupim pomysłem. </li>
<li style="text-align: justify;"><i>Gdzie jest mój bilet???</i> Odp: w komputerze. Dziś już nikt nie drukuje papierowych biletów. Na lotnisku pokażesz paszport i panienka z okienka wydrukuje Ci miejscówki na lot. Możesz też odprawić się wcześniej przez Internet i wydrukować sobie miejscówki w domu (zwykle na 24 godziny przed odlotem). Coraz więcej linii lotniczych umożliwia odprawienie się na lot za pomocą telefonu komórkowego, wtedy w ogóle nie trzeba nic drukować.
Jak dostaniesz wydrukowane miejscówki, to sprawdź, czy na każdej z nich jest widoczny numer miejsca. Czasami system komputerowy na lotnisku wylotu nie jest w stanie zarezerwować miejsca w samolocie po drugiej stronie Atlantyku. Nie ma powodu do paniki, po prostu jak się doleci do USA, to trzeba iść do paniusi przy stanowisku odprawy na następny lot i poprosić o wydrukowanie nowej miejscówki. </li>
<li style="text-align: justify;">Nie pchać się jak głupek do samolotu: nie wiedzieć czemu, jak tylko zostaną otwarte drzwi do samolotu, to każdy pcha się jak głupi do środka. Zupełnie nie rozumiem po co? Spędzisz w tej puszce po konserwie sporo długich godzin, więc po cholerę się pchać? Ja zwykle staram się wsiąś do samolotu jako ostatni. Oczywiście nie należy przedobrzyć: jak załoga zamknie Ci drzwi przed nosem, to będziesz miał problem.</li>
<li style="text-align: justify;">Jak się tylko da - spać! Uderzyć w kimono, jak tylko samolot wystartuje i spać do oporu. Przydaje się do tego taka przepaska na oczy i odpowiednia poduszka. Warto się w nie zaopatrzyć wcześniej, bo co prawda na lotnisku można takie akcesoria kupić, ale panuje niemiłosierne zdzierstwo. </li>
<li style="text-align: justify;">W samolocie raczej wybrać miejsce przy przejściu niż przy oknie. Za oknem jedyne, co można zobaczyć, to kawałek Grenlandii. A za to nie można wyciągnąć nóg i trzeba się przepychać i przepraszać, gdy chce się pójść do kibelka, albo po prostu pochodzić po samolocie. </li>
<li style="text-align: justify;">Pić tylko wodę! To nie jest wynik braku polskich liter: Wodę! Nie wódę! Kawy też nie chlać. Za to wodę pić w dużych ilościach. </li>
<li style="text-align: justify;">Wysikać się w porę. Na godzinę przed przylotem wszyscy nagle dostają świra, przebierają nóżkami i jest kilometrowa kolejka do kibelka. </li>
<li style="text-align: justify;">Pod żadnym pozorem nie kłócić się z urzędnikami imigracyjnymi! Zachować spokój. To jest państwo w państwie: jak się o coś do Ciebie przypierniczą, to i tak nic im nie możesz zrobić. Więc szkoda się rzucać nadaremnie. </li>
<li style="text-align: justify;">W ogóle po wylądowaniu – pełen luz, długie ruchy. Wszyscy są wtedy zmęczeni, pchają się, zupełnie bez sensu. I tak swoje odstoisz w kolejce do odprawy, a nawet jak się przebijesz, to będziesz potem czekał na bagaż. Więc nic nie przyspieszysz: pogódź się z losem i ze stoickim spokojem i chłodną obojętnością przyglądaj się światu dookoła. </li>
<li style="text-align: justify;"><i>A co jeśli trzeba się przesiąść, a jest presja czasowa i szansa, że się nie zdąży na następny samolot?</i> Cóż… to zależy. Na pierwszym amerykańskim lotnisku nie da się niczego przyspieszyć, bo po prostu „wąskim gardłem” jest odebranie bagaży i nadanie ich ponownie po odprawie celnej. Tego nie da się przyśpieszyć. Problemu można uniknć, gdy się leci tylko z bagażem podręcznym. Jeśli samolot transatlantycki jest spóźniony, to zwykle większość pasażerów ma podobny problem i najlepiej po prostu „podążać za tłumem”. W przypadku przesiadki na terenie USA, cóż… jak się umie szybko biegać, to można próbować.
Acha, nawet jak się dobiegnie do samolotu na czas, to szanse, że Twój bagaż znajdzie się w tym samym samolocie są raczej znikome. </li>
<li style="text-align: justify;">Praktycznie na wszystkich lotniskach w USA wprowadzono elektroniczne systemy odprawy przyjezdnych. Podchodzi się do maszyny, skanuje paszport, odpowiada na kilka pytań i maszyna drukuje odpowiednią formę. Nie jestem pewny czy te maszyny pozwalają wybrać język polski jako formę komunikacji, więc lepiej wcześniej zapoznać się z treścią odpowiedniej formy. Wygląda ona tak: https://www.cbp.gov/travel/clearing-cbp/traveler-entry-form. Generalnie, to na wszystkie pytanie odpowiadamy “nie”, ale lepiej przeczytać pytanie niż odpowiadać w ciemno. </li>
<li style="text-align: justify;">Mieć ze sobą wydrukowaną informację gdzie się udajemy, gdzie będziemy mieszkać i kto nas zaprasza. Od razu dajcie to zaproszenie urzędnikowi imigracyjnemu, niech se przeczyta, to się Was nie będzie głupio pytał. </li>
<li style="text-align: justify;">Na przejściu granicznym są dwie kolejki: jedna dla „Visitors”; druga dla „US Citizens & Permanent Residents”. Wybieramy oczywiście tą pierwszą. </li>
<li style="text-align: justify;">Na pierwszym lotnisku w USA, zaraz po przejściu przez odprawę paszportową trzeba odebrać bagaż i przejść przez odprawę celną. Do USA generalnie nie wolno przywozić jedzenia. Więc jeśli coś tam przywozicie – to się nie przyznajcie. Niestety jeśli Was przyłapią na przemycaniu Paprykarza Szczecińskiego lub kiełbasy weselnej, to możecie mieć problemy. Więc może lepiej nie ryzykować? </li>
<li style="text-align: justify;">Po przejściu przez odprawę celną trzeba ponownie nadać bagaż (jeśli lecicie dalej). Miejsce do nadawania bagażu znajduje się zwykle zaraz za odprawą celną, a przed wyjściem na publiczną część lotniska. Nie przegapcie tego miejsca, bo się będziecie bujać z bagażami po lotnisku.</li>
<li style="text-align: justify;">Przed wylotem zapoznać się z planem lotnisk przesiadkowych. W najgorszym razie zrobić to w samolocie: w gazecie, która znajduje się na wyposażeniu każdego fotela są rozrysowane co ważniejsze lotniska. W wielu wypadkach terminal krajowy jest oddzielony od terminala międzynarodowego i wtedy trzeba przedostać się na inny terminal, żeby polecieć dalej.</li>
<li style="text-align: justify;">Upewnij się jakimi liniami polecisz w której części lotu. Z tego, że Twój bilet sprzedała na przykład Lufthansa wcale nie wynika, że na terenie USA polecisz samolotem Lufthansy. Ne terenie USA najprawdopodobniej polecimy jakimiś liniami amerykańskimi, należącymi do tej samej sieci, co nasz przewoźnik. Trzy największe sieci przewoźników to „Star Alliance”, „One World” i "Sky Team". „Star Alliance” to Lot, SAS i Lufthansa – w Stanach polecimy wtedy przez United Airlines. „One World” to British Airways: w Stanach polecimy wtedy przez American Airlines. KLM i Air France to “Sky Team”: w tym wypadku w USA najpewniej polecimy liniami Delta. Uwaga: trzeba dodać: na ogół. Mogą się zdarzyć wyjątki. Zwykle na Waszej rezerwacji powinna być informacja jakimi liniami polecicie, trzeba tylko poczytać. </li>
<li style="text-align: justify;"><i>Doleciałem na miejsce i nie ma mojego bagażu! Co robić? </i>Odp: spokojnie poczekać na kogoś, kto Was odbiera z lotniska i zgłosić zgubiony bagaż w przedstawicielstwie linii lotniczych. Zwykle po kilku dniach bagaż doleci. </li>
<li style="text-align: justify;"><i>Doleciałem na miejsce i nikt na mnie nie czeka! Co robić?</i> Odp: czekać w umówionym miejscu i nie panikować. Na 90% jest korek na autostradzie i zaraz ktoś po Ciebie przyjedzie.</li>
</ol>
Jacek Joniechttp://www.blogger.com/profile/03520269825870255595noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-36029350.post-18876072621439218042019-11-27T11:33:00.001-06:002019-11-27T11:51:01.112-06:00Mini-przewodnik po USA (3): Pakujemy się!<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhL1zTWojQk6akuCYJxQ9XuWje19quwtjM_AbF3Pb_tycOF1tAMPFoOnozHK-LRrdlhPOSQNvy-_Aro_R8ZKciiepYIknCgQFRfCjkABlJt5sIxV-Ns0OyB8ttHBH4dQ3Ovu90-/s1600/20190216_104830%257E2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="900" data-original-width="1600" height="223" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhL1zTWojQk6akuCYJxQ9XuWje19quwtjM_AbF3Pb_tycOF1tAMPFoOnozHK-LRrdlhPOSQNvy-_Aro_R8ZKciiepYIknCgQFRfCjkABlJt5sIxV-Ns0OyB8ttHBH4dQ3Ovu90-/s400/20190216_104830%257E2.jpg" width="400" /></a></div>
<br />
<br />
<b>Pytanie 10: Jak się spakować na wyjazd do USA?</b><br />
<br />
Umówmy się: co byśmy nie robili, to ekspertkami od pakownia są jednak kobiety! Pod względem organizacji życia i otaczającej przestrzeni jakoś nas, facetów przewyższają. Co prawda, ja zwykle się na wyjazdy pakuję sam, ale mam kilku takich kolegów, którzy… cóż… jak by ich żona nie spakowała, to by nigdzie nie pojechali, albo zginęli by jak przysłowiowa „ciotka w Czechach” (z litości nie będę wymieniał nazwisk 😄). Oddajmy więc głos ekspertce, czyli mojej Małżonce: </div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Tak naprawdę niezależnie na jak długo lecimy i dokąd, ilość zabieranych rzeczy powinien wyznaczać rozmiar bagażu podręcznego. Oczywiście pomijam tutaj wyprawę na Koło Podbiegunowe albo w Himalaje: jedziemy do Ameryki, kraju handlu 365 dni w roku. Kupując garderobę bardzo często kieruję się wagą i objętością rzeczy – serio! Ma znaczenie czy spodnie są ciężkie jak jeans czy lekkie jak cieniutka bawełna. Łatwo się pierze? Szybko schnie? Da się podwinąć? Może coś się odpina? Materiał oddycha czy parzy?
Oczywiście istnieje wiele wariantów podróżowania po USA i z braku doświadczenia nie będę się wypowiadać na temat podróży „all inclusive”, bo wtedy - jak sobie wyobrażam - nie trzeba ze sobą zabierać prawie nic. Wszak wszystko jest zapewnione, jak nazwa wskazuje.
Niezależnie dokąd jadę i na jak długo zawsze się pakuję według klucza: </div>
<ol>
<li style="text-align: justify;">Do spania: osobiście nigdy nie śpię w tym w czym chodzę. Pidżama ma być wygodna i lekka.</li>
<li style="text-align: justify;">Na zimno: te rzeczy ubiera się na cebulę i zwykle to właśnie w nich lecimy. Na nogach mamy najporządniejsze buty; ważny jest szal najlepiej bawełniany typu pareo, który w razie potrzeby jest ozdobą, kocem, ręcznikiem, zasłoną, kołderką, prześcieradłem i czym tam jeszcze potrzeba. Bandana – uwielbiam ten wynalazek: czapka, chustka, szalik, a nawet góra od stroju kąpielowego na dole w Grand Canyon. Polar i wiatrówka albo cienka kurtka nieprzemakalna. Polar dobrze jest kupić cienki i ciepły – służy lata całe. </li>
<li style="text-align: justify;">Na upał: konieczne jest nakrycie głowy i tutaj bandana zwykle załatwia problem, bo można ją głęboko na czoło nasunąć i w połączeniu z okularami słonecznymi daje wystarczającą ochronę przed słońcem. Pareo to sukienka albo spódnica na gorące dni. Kostium kąpielowy rzecz ważna: warto zainwestować w ładny i wygodny, taki by można go nosić bez cierpienia z powodu wrzynających się majtek i bez pilnowania stanika. Serio: to jak suknia panny młodej – ma być taki, by go założyć i po pływaniu na mokro czy na sucho się nim nie zajmować. Buty na gorące dni mają służyć do chodzenia też – sandały są konieczne.</li>
<li style="text-align: justify;">Dobrze jest zabrać mały ręcznik, małą poduszeczkę, plecaczek i butelkę na wodę. Lekkie klapki typu „pod prysznic” żeby grzyba nie złapać i móc pochodzić gdy nogi są zmęczone innym obuwiem. Środki higieniczne zabieramy w ilości dozwolonej prze normy samolotowe – resztę dokupimy. </li>
<li style="text-align: justify;">Ile czego brać? Jak już napisałam – rozmiar bagażu wyznacza wszystko. Generalnie nie oszczędzam na bieliźnie, resztę ograniczam do minimum. Zawsze zabieram sukienkę. </li>
</ol>
<div style="text-align: justify;">
A teraz w drogę!!!!</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Na amerykańskiej ziemi: generalnie staramy się od razu na początku zapytać życzliwych ludzi czy mogą nam pożyczyć: namiot i to co do namiotu potrzebne. Może się zdarzyć, że nasi gospodarze nic nie mają i wtedy idziemy do następujących sklepów:
WalMart, Taget, sezonowo nawet sieciowe sklepy spożywcze sprzedają podstawowy sprzęt biwakowy – mały namiot, dwie karimaty, dwa śpiwory powinny kosztować tyle co jeden albo 1,5 noclegu w motelu. Jeśli będziemy spać w motelach to omijamy ten punkt.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jeśli chcemy się sami żywić to:
Zatrzymujemy się pod sklepem Dollar Tree i tam kupujemy: nóż, deskę, talerz, miskę (na sałatki), ręcznik papierowy, woreczki do pakowania kanapek, sól i pieprz. Tam też można dokupić podstawowe środki czystości, proszek do prania, jednorazowe talerze i sztućce. Dollar Tree jest w każdym większym mieście i naprawdę każdy artykuł kosztuje $1. Na prowincji są sklepy Dollar General, gdzie większość towarów kosztuje $1, ale nie wszystko.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Żywność kupujemy w sklepach typu „general” – zwykle szukamy WalMart, albo taki, na którym jest napisane Food Store: zwykle działa.
Dobrze jest zakupić, albo pożyczyć od życzliwej osoby lodówkę turystyczną (zwaną tutaj „coolerem”) i do niej wszędzie można dokupić lód. Motele zwykle mają lód za darmo.
Wydaje mi się, że zasada jest taka: kupuję jak najtaniej to, co trzeba będzie zostawić tutaj.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Kupowane pamiątki niech służą w podróży, więc koszulka z Grand Canyon uzupełni garderobę i łatwo dopakuje się do bagażu podręcznego, kubeczek z Kalifornii będzie na kawę w podróży itd.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Pierwsi osadnicy podróżowali konno, to co potrzebne przypinali do siodła i miało wystarczyć. My też w naszych metalowych wozach damy radę ograniczyć majątek, by podróżowało się lekko, łatwo i przyjemnie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
To tyle porad ekspertek, teraz jeszcze parę pytań uzupełniających</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Pytanie 11: Co się lepiej nadaje na bagaż podręczny: plecak czy walizka?</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: justify;">
Zdecydowanie najłatwiej jest się spakować do typowej walizki samolotowej typu "cegła na kółkach". Plecaki zwykle źle się mieszczą w schowkach na bagaże, poza tym znacznie trudniej z nich coś wyjąć. </div>
<div style="text-align: justify;">
<i><br /></i></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Pytanie 12 :</b><i>"No dobra, ale przecież na wyprawę przydałby mi się jakiś plecak! Nie będę przecież pylać po lesie z walizką!".</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i><br /></i></div>
<div style="text-align: justify;">
Nie ma z tym problemu: jeśli planujesz standardową wycieczkę objazdową, to najprawdopodobniej potrzebny Ci będzie nieduży plecak na jednodniowe wycieczki (taki 20-30 litrów). Sprytne plecaczki tego typu dobrze się zwijają i pakuje się je bez problemu do bagażu podręcznego. A w najgorszym razie kupisz sobie plecak na miejscu.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Pytanie 13: </b><i>"Nie ma szans! Nie zmieszczę się do takiej małej walizki!"</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Zmieścisz się, zmieścisz: zacznij odkładać niepotrzebne rzeczy. Zacznij od zbędnej elektroniki: kamera, aparat, 2 telefony, dron do robienia zdjęć, statyw, czytnik do książek, odtwarzacz do muzyki, słuchawki bezprzewodowe, laptop... No i do tego zestaw zasilaczy. Zapewniam Cię, że większość z tych sprzętów nie będzie Ci potrzebna, jesteś w stanie spokojnie "obsłużyć" całą podróż samym telefonem. Postaraj się też o jeden zasilacz, który obsłuży całą Twoją elektronikę tak w samochodzie, jak i w domu. No i pamiętaj, że polskie wtyczki nie pasują do amerykańskich gniazdek - postaraj się o odpowiednią przejściówkę.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Pytanie 14: </b><i>"No dobra: "tam" - to się jeszcze jakoś spakuję, ale "z powrotem" - nie ma szans: samych pamiątek i prezentów dla rodziny będę mieć 50 kg.</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i><br /></i></div>
<div style="text-align: justify;">
Są przynajmniej 2 wyjścia: kupisz sobie na miejscu odpowiednią walizę i z powrotem polecisz z dodatkowym bagażem, albo spakujesz przed powrotem wszystko w paczkę i wyślesz do Polski. Jeśli ci się nie śpieszy - to ta druga opcja może być korzystniejsza: prawie w każdym większym mieście Zachodu (już o Chicago i Wschodnim Wybrzeżu nie wspominając) są firmy polonijne, specjalizujące się w przesyłkach do Polski. Wysyłka nadmiaru towaru paczką może być lepsza, niż użeranie się z dodatkowym bagażem w samolocie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><br /></b></div>
Jacek Joniechttp://www.blogger.com/profile/03520269825870255595noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-36029350.post-76815255482602330302019-11-12T18:35:00.000-06:002019-11-12T22:11:39.745-06:00Mini-przewodnik po USA (2): Lecimy do Ameryki? <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEheXY9Ukd2M8kuFOV8bN9RKiStHzFsbMxXPk4ZmTMIvQ4xg4VpG1sE8Q3mW8uR56410k1TUUC-XA2iNfSQxKO1ScZmscTr7hUGdOMnlEpa-sSBzJVhuitZGauPzNBhe466XeCks/s1600/20190504_062611%257E2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="900" data-original-width="1600" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEheXY9Ukd2M8kuFOV8bN9RKiStHzFsbMxXPk4ZmTMIvQ4xg4VpG1sE8Q3mW8uR56410k1TUUC-XA2iNfSQxKO1ScZmscTr7hUGdOMnlEpa-sSBzJVhuitZGauPzNBhe466XeCks/s400/20190504_062611%257E2.jpg" width="400" /></a></div>
<br />
Na temat kupowania biletów na lot do USA można by spokojnie napisać doktorat, ale spróbujmy napisać wersję skróconą: jeśli nie nazywasz się Krzysztof Kolumb lub Aleksander Doba - to będziesz raczej musiał kupić bilet lotniczy, aby dostać się do USA ;-)<br />
<br />
<b>Pytanie 4: Ile kosztują bilety lotnicze do USA?</b><br />
<br />
Odpowiedź zdecydowanie brzmi: “to zależy”. Od czego? Głównie od trzech czynników: portu docelowego, sezonu i wyprzedzenia z jakim kupimy bilet. No i jeszcze od szczęścia :D<br />
<br />
Przypominam, że interesują nas głównie loty na zachód USA: najniższe ceny na przeloty z Europy, jakie widziałem w ciągu ostatnich paru lat to około $400 za lot w tę i z powrotem. Cena wysoka, to około $1800. Mówimy oczywiście o locie w klasie ekonomicznej. O biznesowej i wyższych pisać nie będę: jeśli stać Cię na lot taką klasą, to raczej nie robi Ci większej różnicy ile zapłacisz.<br />
<br />
<b>Pytanie 5: Jak kupić tani bilet lotniczy do USA?</b><br />
<br />
1. Unikać latania w sezonie. Lato (wakacje), okolice Bożego Narodzenia czy Święta Dziękczynienia raczej nie są dobrymi terminami. Czasem zdarzają się wyjątki, ale o tym jeszcze pogadamy...<br />
<br />
2. Unikać “sztywnych terminów”: “Muszę lecieć w piątek po robocie i wrócić w środę” - raczej dobrze nie wróży... ;-)<br />
<br />
3. Planować podróż z odpowiednim wyprzedzeniem. W lotach przez Atlantyk praktycznie nie ma “ofert na ostatnią chwilę”. Mniej-więcej na tydzień przed datą wylotu ceny rosną do maksymalnego pułapu i już z niego nie schodzą. Generalnie, im wcześniej kupimy bilet - tym mniej zapłacimy. Rozsądne wyprzedzenie to 3-6 miesięcy. Jeśli zamierzamy lecieć w wakacje - to raczej 6, niż 3.<br />
<br />
4. Jak się trafi okazja - to kupować bilet. Ileż to razy słyszałem opowieści typu: “a, może jeszcze stanieją?”. W zdecydowanej większości przypadków nie tanieją: sam się na to nabrałem wiele razy! :D<br />
<br />
5. Mieć realistyczne oczekiwania. Na prawdę: nie da się dolecieć z Europy do USA za $50.<br />
<br />
<b>Pytanie 6: Gdzie szukać biletów?</b><br />
<br />
Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie z polskiej perspektywy, więc odpowiedź będzie dość ogólna: w Internecie :D Podam za to kilka porad praktycznych.<br />
<br />
1. Nie warto przesadzać: Twój czas ma swoją wartość, niekoniecznie warto go marnować sprawdzając codziennie 150 różnych serwisów internetowych. Ja zwykle korzystam z dwóch, góra z trzech. Potrzebujesz przynajmniej jednego serwisu typu “screener”, który skanuje wiele różnych połączeń i wielu przewoźników. Ja najczęściej używamy Google Flights (https://www.google.com/flights) i CheapOAir (https://www.cheapoair.com/). O ile się nie mylę, to obydwa są dostępne w Polsce.<br />
<br />
2. Zapisać się do jakiegoś serwisu wysyłającego super oferty na bilety lotnicze. Ja używam Scott's Cheap Flights (https://scottscheapflights.com/)<br />
<br />
3. Jak się trafi dobra okazja na przelot, zawsze warto sprawdzić ten sam bilet bezpośrednio na stronie przewoźnika. Czasem uda się zaoszczędzić parę dolarów.<br />
<br />
4. Niektóre linie lotnicze nie są obsługiwane przez skanery połączeń. Wiem, że tak jest na przykład z Norwegian Airlines (www.norwegian.com). Warto je sprawdzić oddzielnie, bo miewają dobre ceny.<br />
<br />
<b>Pytanie 7: Skąd i dokąd najlepiej lecieć?</b><br />
<br />
Przypominam: interesuje nas zachodnia część USA.<br />
<br />
Jeśli chodzi o porty wylotu, to Polska jest tu wciąż mocno “do tyłu” w stosunku do Europy. O ile wiem, to bezpośrednio do USA da się lecieć tylko z Warszawy lub z Krakowa. Z Krakowa jest tylko jedna trasa: do Chicago (LOT). Z Warszawy też lata tylko LOT, ale mamy tu nieco większy wybór: Chicago, Newark (czyli okolice Nowego Jorku), Toronto i Los Angeles.<br />
<br />
Sytuacja raczej szybko się zmieni na lepsze: o ile się nie mylę, to LOT wkrótce otwiera połączenie do San Francisco. Słyszałem też, że American Airlines zamierza uruchomić bezpośrednia połączenia do Polski. Może inne linie lotnicze też pójdą w ich ślady?<br />
<br />
Dla niektórych z Was niegłupim portem może być Berlin: jest całkiem sporo bezpośrednich lotów z Berlina do USA i czasem warto z nich skorzystać.<br />
<br />
Czasem trafiały się też dobre oferty z Ostrawy lub Pragi. (Jak widać, najlepiej orientuję się w sytuacji, jeśli chodzi o Polskę południową, ale to chyba zrozumiałe?)<br />
<br />
Nieco lepiej wygląda sytuacja z lotami z przesiadką na terenie EU: głównymi węzłami są tu Frankfurt i Monachium, ale jest jeszcze przynajmniej kilka innych: Londyn, Kopenhaga, Amsterdam, Sztokholm, Wiedeń, Paryż, Lizbona ...<br />
<br />
Jeśli chodzi o porty docelowe po stronie amerykańskiej, to warto sprawdzać: Los Angeles (LAX), Las Vegas (LAS), Phoenix (PHX), Denver (DEN), San Francisco (SFO), Salt Lake City (SLC). Ja oczywiście zapraszam Was do Phoenix!<br />
<br />
<b>Pytanie 8: Ile trwa podróż do USA?</b><br />
<br />
Przypominam jeszcze raz: interesuje nas zachodnia część USA.<br />
<br />
Mój “normalny” lot (od wyjścia z domu w Limanowej, do wejścia do domu w Phoenix) zajmuje zwykle 24h. Z tego 15-17 godzin to sam lot, reszta to dojazdy na lotnisko i z lotniska, kontrole graniczne i przesiadki. Niekiedy jednak nie jest normalnie: zdarzało się, że komuś lot zajmował i 3 dni.<br />
<br />
<b>Pytanie 9: Na co uważać i co rozważyć przy kupowaniu biletów?</b><br />
<br />
1. Większość linii lotniczych stara się “wyskoczyć” na pierwszym miejscu w wyszukiwarce lotów. Na ogół robią to dzięki pokazywaniu niskiej ceny za przelot. Tyle tylko, że jest to “goła cena, za sam przelot”, nie uwzględniająca dodatkowych kosztów, w szczególności kosztów przewozu bagażu. Ostatnio nawet pojawiły się loty nie uwzględniające w cenie nawet przewozu bagażu podręcznego. Czekamy oczywiście na to, kto pierwszy wprowadzi opłatę za korzystanie z kibelka na pokładzie samolotu! :D Jest to - niestety - spory kłopot, bo taka polityka sprawia, że praktycznie do momentu zakupu nie wiemy ile zapłacimy za bilet. Nie da się też bezpośrednio porównać ze sobą cen różnych przewoźników. W każdym razie: na pewno warto od razu - jeszcze przed rozpoczęciem polowania na bilety - zastanowić się co będzie nam potrzebne i jak się spakujemy na podróż.<br />
<br />
2. Niekiedy trafiają się super oferty na przelot w inne miejsca USA, głównie na Wschodnie Wybrzeże lub do Chicago. Pomysł typu: “to se polecę do Chicago, a potem dalej coś wykombinuję” może być zupełnie niegłupi. Tylko trzeba pamiętać, że niespodzianki mogą się zdarzyć.<br />
<br />
Po pierwsze, radzę unikać tego typu przesiadek bez minimum jednego dnia przerwy. Jak się coś po drodze sypnie - to zostaniecie gdzieś tam w USA, z perspektywą długiej i dalekiej drogi. Pamiętajcie: Ameryka jest wielka: ze Wschodniego Wybrzeża na Zachód leci się jeszcze około 5 godzin.<br />
<br />
Po drugie, lepiej od razu sprawdzić ile będzie kosztował bilet na drugi segment lotu. Może się okazać, że cała zabawa będzie droższa, niż lot prostu do portu docelowego.<br />
<br />
3. Tanie bilety są - na ogół - bezzwrotne. Nie pozwalają też na zmianę terminu lotu bez dużych opłat. Często bardziej opłaca kupić po prostu nowy bilet niż przebookować stary. Tak, więc lepiej się dwa razy zastanowić nim się kupi.<br />
<br />
4. Jeśli planujecie “objazdówkę” po USA, to warto sprawdzić połączenia z dwoma różnymi lotniskami na terenie USA. Czyli na przykład: lecimy do Los Angeles, a wracamy z Las Vegas. Czasem takie połączenia mają bardzo dobre ceny, poza tym mogą Wam lepiej pasować do planu podróży i pozwolą uniknąć wracania do punktu początkowego Waszej wyprawy.<br />
<br />
5. Czasem warto dopłacić. Często się na przykład zdarza, że ktoś chce dostać się do Phoenix, ale decyduje się na lot do Los Angeles. Loty do LA są - na ogół - tańsze niż do Phoenix (mniej więcej o $200 na bilecie). Gdy się leci całą rodziną, to te dwie stówy na bilecie robią różnicę. Ale przy dwóch osobach, to już warto się zastanowić, czy warto.<br />
<br />
6. Warto też dopłacić, by uniknąć przesiadki na terenie USA. Czyli żeby lecieć od razu do amerykańskiego portu docelowego. Problem w tym, że odprawa paszportowo-celna odbywa się w pierwszym porcie, gdzie stawiacie nogę na terenie USA. Wymaga to odebrania bagażu i ponownego nadania go na lot na terenie USA. Po pierwsze jest to uciążliwe, a po drugie stwarza dużą szansę, że nawet przy niewielkim opóźnieniu lotu transatlantyckiego nie zdążycie na lot na terenie USA.<br />
<br />
7. A tak w ogóle, to “zawodowcy” latają tylko z bagażem podręcznym. Jest to baaardzo wygodna sprawa.<br />
<br />
No to życzę Wam udanych łowów i do zobaczenia w USA!<br />
<div>
<br /></div>
Jacek Joniechttp://www.blogger.com/profile/03520269825870255595noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-36029350.post-41314125307928897452019-11-11T20:49:00.000-06:002019-11-11T21:00:52.034-06:00Mini-przewodnik po USA (1)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh18wUl0Cxcn_70GontGoSv4aOtm3yqtRLp3-5fav-mn30XjNj60cS5CAlBIsrPFQpN6xfS9uP6YMVLZdDX8Jnt0b390zFw-UVHOEvV8Q0cISjdNia_KB5tqPGzDfjzGIoXTP6S/s1600/20190615_134224%257E2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="900" data-original-width="1600" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh18wUl0Cxcn_70GontGoSv4aOtm3yqtRLp3-5fav-mn30XjNj60cS5CAlBIsrPFQpN6xfS9uP6YMVLZdDX8Jnt0b390zFw-UVHOEvV8Q0cISjdNia_KB5tqPGzDfjzGIoXTP6S/s400/20190615_134224%257E2.jpg" width="400" /></a></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt;">
<span style="background-color: transparent; color: black; font-family: "arial"; font-size: 11pt; font-style: normal; font-variant: normal; font-weight: 400; text-decoration: none; vertical-align: baseline; white-space: pre;"><br /></span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
<span style="font-family: "arial";"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;">Wizy do USA zniesione! Nawet jakbym nie czytywał od czasu do czasu jakichś wiadomości ze świata, to mógłbym się tego domyślić: w ostatnich dniach kilku znajomych ludzi zwróciło się do mnie z prośbą o podzielenie się wiedzą na temat podróży do USA. “W sumie, to nie jest to głupi pomysł” - pomyślałem. Tak więc, kochaniutcy, ruszamy!</span></span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
<span style="font-family: "arial";"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;"><br /></span></span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
<span style="font-family: "arial";"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;"><b>Zacznijmy od tak zwanych uwag ogólnych:</b></span></span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
</div>
<ul>
<li><span style="font-family: "arial";"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;">Nie zamierzam konkurować z komercyjnymi przewodnikami pisanymi przez profesjonalistów. Jeśli stać Cię na podróż do USA (nawet bez wizy) - to stać Cię też by sobie kupić porządny przewodnik. Więc kup!</span></span></li>
<li><span style="font-family: "arial";"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;">Nie zamierzam też robić konkurencji bardziej lub mniej profesjonalnie prowadzonym przewodnikom w wersji on-line. Jest tego od groma, sam czasem czytuję niektóre. Najbardziej podoba mi się fecebookowa strona Interameryka (https://www.facebook.com/InterAmeryka/), ale jak poszukacie, to znajdziecie kilka setek innych źródeł.</span></span></li>
<li><span style="font-family: "arial";"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;">Osobiście uważam, że nie da się stworzyć uniwersalnego przewodnika dla wszystkich. Albo bardziej ściśle: da się, ale wartość tego typu twórczości jest raczej znikoma. Podróżowanie to bardzo indywidualna sprawa: z reguły im więcej ktoś podróżuje, tym większym jest indywidualistą (by nie powiedzieć: dziwakiem ;-)), ma swój własny świat, swoje preferencje. Wielu ludzi żyjących aktywnie stuka się po głowie i za żadne skarby nigdzie by ze mną nie pojechała. I z reguły - z wzajemnością. I nie chodzi o to, że ja nie lubię ich, a oni nie lubią mnie: po prostu mamy inny styl, inne tempo, inne rzeczy nas rajcują. Czasem jakiś tam kawałek drogi zdarza się przebyć wspólnie, ale na dłuższą metę po prostu każdy ma swoją własną ścieżkę. Radzę więc i Wam szukać swojego własnego stylu, rytmu i tempa.</span></span></li>
<li><span style="font-family: "arial";"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;">Stany Zjednoczone to wielki kraj, więc trudno jest o nich mówić niebanalnie w kategoriach ogólnych. Na potrzeby podróżnicze Stany są najczęściej dzielone na trzy części: Wschód (East), Środkowy Zachód (Midwest) i Zachód. Nie chcę raczej się wypowiadać na temat Wschodu. Odbyłem co prawda parę “objazdówek” w tamte rejony, ale generalnie, nie jest to “moja bajka”. Napiszę coś pewnie o “środku” - w sumie przeżyłem tam 10 lat i coś tam jeszcze pamiętam. Najwięcej będę pisał o Zachodzie, bo po pierwsze, mieszkam tu od 12 lat, a po drugie, Zachód jest - raczej bezdyskusyjnie - najciekawszy dla podróżników.</span></span></li>
<li><span style="font-family: "arial";"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;">Będę się starał trzymać konwencji “dziś pytanie - dziś odpowiedź”, czy też - mówiąc z angielska - “Frequently Asked Questions (FAQ)”. Jeśli więc macie jakieś konkretne pytania, które Wam sen spędzają z powiek - to zapraszam do zadawania takowych.</span></span></li>
</ul>
<br />
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
<span style="font-family: "arial";"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;">No to jadziem, proszę Państwa! :D</span></span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
<span style="font-family: "arial";"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;"><br /></span></span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
<span style="font-family: "arial";"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;"><b>Pytanie 1: Co potrzebuję, żeby pojechać do USA?</b></span></span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
<span style="font-family: "arial";"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;"><br /></span></span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
<span style="font-family: "arial";"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;">Najbardziej, to potrzebujesz fascynacji, lub chociaż chęci. Poza tym niezbędne są tylko 3 rzeczy:</span></span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
</div>
<ul>
<li><span style="font-family: "arial";"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;">rejestracja i otrzymanie autoryzacji w elektronicznym systemie weryfikacji podróżnych (ESTA). Koszt: 14$ na dwa lata.</span></span></li>
<li><span style="font-family: "arial";"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;">biometryczny paszport ważny przynajmniej 90 dni; </span></span></li>
<li><span style="font-family: "arial";"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;">bilet powrotny lub bilet na dalszą podróż z datą wyjazdu z USA.</span></span></li>
</ul>
Poza tym, jeśli nie zamierzasz podróżować jako mnich-żebrak, to przydałaby się jakaś kasa.<br />
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
<span style="font-family: "arial";"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;"><br /></span></span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
<span style="font-family: "arial";"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;"><b>Pytanie 2: Ile to będzie kosztować (i czemu tak drogo)?</b></span></span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
<span style="font-family: "arial";"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;"><br /></span></span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
<span style="font-family: "arial";"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;">Pomińmy na razie kwestię kosztów przelotów do USA: zajmiemy się tym oddzielnie. Pogadajmy tylko o kosztach życia po przylocie na miejsce. Powiedzmy tak: znam gości, którzy odbyli 6-cio tygodniową podróż po USA z budżetem dziennym poniżej $30 (na trzy osoby). Ale to przykład nieco ekstremalny: poruszali się rowerami, spali cały czas w namiocie, żywili się głównie parówkami i mlekiem. Wierzcie mi: wszystkie modne diety odchudzające mogą się schować! :D </span></span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
<span style="font-family: "arial";"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;"><br /></span></span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
<span style="font-family: "arial";"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;">Realistycznie, to trzeba liczyć, że Twój dzienny koszt utrzymania będzie wynosił około $75 - $175 na dzień. Zakładam, że zamierzasz żyć oszczędnie: jeśli nie… to cóż… możesz sobie spokojnie podnieść ten koszt to dowolnie wybranej sumy.</span></span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
<span style="font-family: "arial";"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;"><br /></span></span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
<span style="font-family: "arial";"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;">Uwaga: ten koszt nie rośnie liniowo: dwa jego główne składniki to noclegi i wynajęcie samochodu. W samochodzie z reguły mieści się spokojnie kilka osób, a koszt wynajmu się nie zmienia. Podobnie jest z noclegami: w większości miejsc - choć w tej sprawie zdarzają się wyjątki - koszt noclegu nie zależy od ilości osób: płacimy na ogół za pokój, a nie za łóżko. </span></span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
<span style="font-family: "arial";"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;"><br /></span></span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
<span style="font-family: "arial";"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;">Koszt wyprawy będzie w znacznym stopniu zależał od Twojego stylu podróżowania: jeśli zamierzasz spać w motelach lub hotelach, to ciężko jest dziś znaleźć nocleg poniżej $55 za noc. Raczej trzeba liczyć około $70-$120. I nie będzie to Marriott czy inny Hyath. W miejscach atrakcyjnych turystycznie, w sezonie, te ceny są jeszcze wyższe. Jeśli zdecydujesz się na spanie w namiocie czy “pod chmurką”, to możesz koszty noclegu ograniczyć praktycznie do zera. Ale nie jest to łatwa sprawa: wymaga znajomości terenu i lokalnych warunków. Brak przygotowania i jazda “na wariata” może się okazać znacznie droższa od ceny za nocleg w motelu. Może to też być czasem niebezpieczna zabawa.</span></span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
<span style="font-family: "arial";"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;"><br /></span></span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
<span style="font-family: "arial";"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;">Najlepszym sposobem ograniczenia kosztów jest wyprawa w kilka osób. Optymalny skład to ekipa 4 osobowa. Ale sami wiecie jak jest: to już nie te czasy, gdy w jednym namiocie typu “Krak 3” spało nas w porywach 16 i nikomu to nie przeszkadzało. ;-)</span></span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
<span style="font-family: "arial";"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;"><br /></span></span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
<span style="font-family: "arial";"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;"><b>Pytanie 3: A czy nie lepiej po prostu wykupić sobie wycieczkę w biurze podróży, zamiast samemu coś kombinować?</b></span></span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
<span style="font-family: "arial";"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;"><br /></span></span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
<span style="font-family: "arial";"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;">Może Was zdziwić to, co napiszę, ale dla niektórych może to być zupełnie rozsądna opcja. Jak to mówią: nie wszyscy jesteśmy wciąż piękni i młodzi! :D Niektórzy potrzebują, by się jakiś wykwalifikowany specjalista nimi zajął. </span></span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
<span style="font-family: "arial";"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;"><br /></span></span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
<span style="font-family: "arial";"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;">Polskie biura podróży oferują coraz więcej wycieczek do USA, a w związku ze zniesieniem wiz sytuacja może się tylko poprawić. Poza tym zawsze można skorzystać z oferty któregoś z biur polonijnych. Mogę w tej sprawie całkiem spokojnie polecić Rek Travel z Chicago (http://rektravel.com/pl). Znam osobiście właściciela tego biura, jest doświadczonym podróżnikiem, specjalistą od podróży po Alasce. Jego biuro ma dobrze opracowane wycieczki objazdowe po różnych częściach Stanów Zjednoczonych. Zwykle takie “objazdówki” zajmują około dwóch tygodni.</span></span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
<span style="font-family: "arial";"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;"><br /></span></span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
<span style="font-family: "arial";"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;">Oczywiście takie rozwiązanie ma - jak zwykle - “zady i walety”. Dla mnie podróżowanie na własną rękę daje znacznie większy zakres wolności i większą satysfakcję. Ale z drugiej strony wymaga znacznie więcej pracy i przygotowania. I wiąże się z pewnym ryzykiem.</span></span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
<span style="font-family: "arial";"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;"><br /></span></span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
<span style="font-family: "arial";"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;">Uwaga: nawet jeśli nie zamierzacie wybierać się na wycieczkę zorganizowaną, to i tak warto sprawdzić ofertę i przeczytać “spis treści”: jest to zupełnie rozsądny punkt wyjścia do układania własnej trasy i własnego planu podróży.</span></span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
<span style="font-family: "arial";"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;"><br /></span></span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
<span style="font-family: "arial";"><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;">Ciąg dalszy - miejmy nadzieję - nastąpi...</span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Jacek Joniechttp://www.blogger.com/profile/03520269825870255595noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-36029350.post-67721561157993227002019-10-29T12:11:00.000-05:002019-10-29T12:13:37.312-05:00Zapiski z Tajlandii (13)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg9lfBGMTbZ6JqzAVVQmumgMYRNFNPf51-HPFZQplvD-EBE4Lgjc2iL19eUlMRKaJq4DUvlHYUeD6eyi0T_Rewxlk-XQM9fWZBn8I96_DWuY1duW4CgD8vzQr1o5swqpxmXVXUP/s1600/20190314_064648.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg9lfBGMTbZ6JqzAVVQmumgMYRNFNPf51-HPFZQplvD-EBE4Lgjc2iL19eUlMRKaJq4DUvlHYUeD6eyi0T_Rewxlk-XQM9fWZBn8I96_DWuY1duW4CgD8vzQr1o5swqpxmXVXUP/s400/20190314_064648.jpg" width="400" /></a></div>
<br />
Czwartek, 14 marca 2019:<br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Słońce wschodzi – jak to ma w zwyczaju – na wschodzie. Tym razem wschód wypada nad Wyspą Bonda, więc cieszymy się widokiem i robimy zdjęcia. Po dyskusjach i naradach dochodzimy do porozumienia, że Piotr z paniami popłyną pontonem na Wyspę Bonda, a panowie powoli wyprowadzą jacht z kotwicowiska i potem ruszymy w dalszą drogę. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh9rHgisRWjvij3SPgPled0LSkgT8IV2wdWnvzFm4vNhedf9Hb66NBAXNKHswuCpFqc7zeHpF1D5jcf_5bKLISYTaDvTrRLdmS_m9qflIyKZeqp8D3Ddv3V_w4XIsTZ4r2-U6UB/s1600/20190314_095903.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh9rHgisRWjvij3SPgPled0LSkgT8IV2wdWnvzFm4vNhedf9Hb66NBAXNKHswuCpFqc7zeHpF1D5jcf_5bKLISYTaDvTrRLdmS_m9qflIyKZeqp8D3Ddv3V_w4XIsTZ4r2-U6UB/s400/20190314_095903.jpg" width="400" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Ruszamy w kierunku wyspy Koh Hong, której brzegi zdobią głębokie jaskinie i wewnętrzne zatoki, po których można pływać kajakami. Mamy okazję przekonać się jak wygląda „lokalna atrakcja turystyczna”: po jaskiniach pływa się z lokalnymi przewodnikami, natężenie ruchu przywodzi na myśl skrzyżowanie Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej w godzinach szczytu, a nie jest to jeszcze szczyt możliwości, bo jesteśmy tu w miarę o świcie. Kolejne statki pełne turystów dopiero nadciągają.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhTYEjANSXCmKHzeqSLgSWXbToavlSmpiAFRn_TH3R0Be-sFmCmsoWNuEGvotL-ygD3WDkFvxmomzERFptKQ43GldG-rkJsXg740Pn6E1c2vscT5MUveEZJRArDpRGi9n1nVkWw/s1600/20190314_111753_HDR.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhTYEjANSXCmKHzeqSLgSWXbToavlSmpiAFRn_TH3R0Be-sFmCmsoWNuEGvotL-ygD3WDkFvxmomzERFptKQ43GldG-rkJsXg740Pn6E1c2vscT5MUveEZJRArDpRGi9n1nVkWw/s400/20190314_111753_HDR.jpg" width="400" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Ruszamy dalej i uciekamy przed tłumem: zaraz obok znajduje się wyspa Koh Yai. Tutaj praktycznie nie ma ludzi, a na wyspie można zobaczyć dwie fantastyczne zatoki wewnętrzne, do których dociera się wąskim, ciemnym i długim tunelem. Pierwsza z nich jest stosunkowo łatwo dostępna, bo wystarczy iść po kolana w wodzie. Ale do drugiej płynie się wpław i to kawał drogi. Ale warto: jaskinia jest piękna, z góry zwisają niesamowite formacje skalne, a wewnętrzna zatoka jest pełna seledynowej wody.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgz4rg9lU56kxvfl4zm2r7Rf7w89qBhsALfg_bun6DoNR0nVFjfcAKA-7HGvjZBbCvos2I6C1oq1ClMGRH4G8fMIrwPTO1ifRUibye70ij5Nx7wp_WfvQAGk95G2gsJmxOAD7CW/s1600/20190314_130724.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgz4rg9lU56kxvfl4zm2r7Rf7w89qBhsALfg_bun6DoNR0nVFjfcAKA-7HGvjZBbCvos2I6C1oq1ClMGRH4G8fMIrwPTO1ifRUibye70ij5Nx7wp_WfvQAGk95G2gsJmxOAD7CW/s400/20190314_130724.jpg" width="400" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Właściwie to ostatni punkt programu: ruszamy w kierunku mariny na wyspie Phuket, by oddać łódkę i zakończyć rejs. Wszystko idzie zgodnie z planem: tankujemy paliwo, cumujemy i … koniec tego dobrego. No dobra, nie tak całkiem koniec: po pierwsze można się wreszcie wykąpać w obszernej łazience i nie racjonować wody.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgtpy9dQ3St2M6TjNWh39jiFhN4bCsTFqcM10u5QKiS9fwgM76zXljlS2JHWnJln7oUWB2hewLUvIY5hjpeRdrdjCL4hWM462WevI9rYwNY_MrYQjiRYTrQySqmo92VHbsgVcfT/s1600/20190314_133209.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgtpy9dQ3St2M6TjNWh39jiFhN4bCsTFqcM10u5QKiS9fwgM76zXljlS2JHWnJln7oUWB2hewLUvIY5hjpeRdrdjCL4hWM462WevI9rYwNY_MrYQjiRYTrQySqmo92VHbsgVcfT/s400/20190314_133209.jpg" width="400" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Wieczorem załogi obu jachtów ruszają na pożegnalną kolację. Nieopodal mariny jest restauracja o wdzięcznej nazwie „Mama & Papa Seafood”. Skiper Dario poleca, więc ruszamy bez zbędnego ociągania. Miejsce: powiedzmy, że ma „lokalny koloryt”. Znaczy się jest to zbita z desek buda, pokryta blachą falistą. Ale jedzenie jest super! Po kolacji odbywają się jeszcze tańce pożegnalne. Aż dziw, że nikt nas nie przyszedł uciszać. Po północy wszyscy powoli kładą się spać.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiiyHy-LkhUnS7BGsfgG1TzywcnSBJh5z1JbkS0JIE9EpzI1wPnuT2tmczZ08ybYz1hyphenhyphenbuddio8aPYVDYLsM9BAPk_-K8FWujxpD-3tqTDhSiEBkiJzQNzOA8xSJTmMImDw1LmZ/s1600/20190314_212916.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="1024" height="180" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiiyHy-LkhUnS7BGsfgG1TzywcnSBJh5z1JbkS0JIE9EpzI1wPnuT2tmczZ08ybYz1hyphenhyphenbuddio8aPYVDYLsM9BAPk_-K8FWujxpD-3tqTDhSiEBkiJzQNzOA8xSJTmMImDw1LmZ/s320/20190314_212916.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Jacek Joniechttp://www.blogger.com/profile/03520269825870255595noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-36029350.post-26487616728198097072019-10-28T15:44:00.000-05:002019-10-28T15:44:47.762-05:00Zapiski z Tajlandii (12)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjuP9xluf_qSMWL3xFXmFswZDu-XYZDkhumXK5aFQwC7fShdkX-_S31i0NP7HDo5vDuKPY0BgM3E7on3-eVgL4Nu50tPp3SW7iVlTDxfvbvmIpr8Exf7o-jmUD1FiaDFTJSaDVn/s1600/20190313_075745_HDR.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="680" data-original-width="1024" height="265" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjuP9xluf_qSMWL3xFXmFswZDu-XYZDkhumXK5aFQwC7fShdkX-_S31i0NP7HDo5vDuKPY0BgM3E7on3-eVgL4Nu50tPp3SW7iVlTDxfvbvmIpr8Exf7o-jmUD1FiaDFTJSaDVn/s400/20190313_075745_HDR.jpg" width="400" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
Środa, 13 marca 2019:<br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Gdybym nie pisał zapisków, to nie miałbym pojęcia jaki jest dzień. Łatwo się pogubić. Ale czuć, że czas ucieka i „rejsu chyba to ostatnie dni”. Ranek wstaje duszny jak w piekle. Jest cały czas odpływ więc dopiero teraz widać przez jaki teren przedzieraliśmy się w nocy na pontonie. Robimy śniadanie i szykujemy się do dalszej drogi.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh-FaEUkg4fqwazOBdXIlZ9S-tFpekOBmKbwZLd-4I0O5a3OV27UNZp9gbGMq473YJ-hPqR3d6coBtontuiZUzDjhYZxMp-H6tat4t0cPiEeaFet9ucjaa4pmqUqAi1FyXkcerY/s1600/20190313_105257.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="404" data-original-width="1024" height="157" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh-FaEUkg4fqwazOBdXIlZ9S-tFpekOBmKbwZLd-4I0O5a3OV27UNZp9gbGMq473YJ-hPqR3d6coBtontuiZUzDjhYZxMp-H6tat4t0cPiEeaFet9ucjaa4pmqUqAi1FyXkcerY/s400/20190313_105257.jpg" width="400" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Pierwszy przystanek dzisiejszego dnia to malutka wyspa Ko Roi. Ma w sobie wewnętrzną zatokę, do której wejście odsłania się tylko w czasie odpływu. W środku rosną charakterystyczne drzewa z rozległymi korzeniami, a na tych drzewach wiszą głową w dół ogromne nietoperze. Jest dzień – więc śpią w najlepsze.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhR9VcyWtK3ER9Vc2vhl2Zs0SVFXF1KCVo70tWWkymQ2-bkakzlgLwMDGf3FI5ft3VxHuwhrK-SmPcBkj01ZQK4Tn_J4Ll6ON4Dt6u-sfyY8YhYgIie9OoNp_vz4ULO718l-Ult/s1600/20190313_104132.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1000" data-original-width="563" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhR9VcyWtK3ER9Vc2vhl2Zs0SVFXF1KCVo70tWWkymQ2-bkakzlgLwMDGf3FI5ft3VxHuwhrK-SmPcBkj01ZQK4Tn_J4Ll6ON4Dt6u-sfyY8YhYgIie9OoNp_vz4ULO718l-Ult/s400/20190313_104132.jpg" width="225" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Następnie ruszamy dalej na północ do wyspy Koh Pan Yi. Do wyspy przyklejona jest osada „morskich Cyganów”. Nazwa ma raczej charakter marketingowy, bo mieszkańcy są po prostu muzułmańskimi rybakami, żyjącymi w domach na palach. Taka „tajlandzka Wenecja”. Dopłynąć tu niełatwo, bo dookoła woda jest bardzo płytka, trzeba kluczyć i omijać mielizny. Ale wszystko odbywa się bez problemów i koło 14:30 kotwiczymy w pobliżu osady. Na ląd płyniemy „wiertarką”. Zwiedzamy okolice, a potem jemy obiad w restauracji na końcu osady.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhmXJnAJuoNRGq6jC59AIxVNkZtCa0PYHXM2mo2YGVH1KOQYe78ff-tdA1pb5wqIFpac-UnZOtBKg0t5DLSNcnG3Hxh1Kx6UlJkrFXMJw0SheTtY9WDDLofmqSshrabr6dhxoUU/s1600/20190313_133057.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1000" data-original-width="750" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhmXJnAJuoNRGq6jC59AIxVNkZtCa0PYHXM2mo2YGVH1KOQYe78ff-tdA1pb5wqIFpac-UnZOtBKg0t5DLSNcnG3Hxh1Kx6UlJkrFXMJw0SheTtY9WDDLofmqSshrabr6dhxoUU/s320/20190313_133057.jpg" width="240" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Robi się popołudnie, a na niebie, od północy nadciągają chmury. Nie wygląda to dobrze: zdaje się, że nas porządnie zleje. Wsiadamy szybko na katamaran i opuszczamy osadę. Płyniemy tą samą drogą, tyle, że w przeciwną stronę, czyli na południe. Burza na szczęście wybiera inny kierunek niż my. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjMGxcgplhlSCxM9DjsQG50UIx-WKSjyMejmI4ZPyW-JS0IQxTgvjykcK_lgCcJrYOYuz6phK_mRBZV10oGkN9KJ4C8-B5RMyJJJGyFO2c1jIeo4vQtl02Iuvu2mxcf8QSD4vxl/s1600/20190313_160638%257E2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjMGxcgplhlSCxM9DjsQG50UIx-WKSjyMejmI4ZPyW-JS0IQxTgvjykcK_lgCcJrYOYuz6phK_mRBZV10oGkN9KJ4C8-B5RMyJJJGyFO2c1jIeo4vQtl02Iuvu2mxcf8QSD4vxl/s400/20190313_160638%257E2.jpg" width="400" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Potem odbijamy na zachód i podpływamy pod wysepkę Koh Phing Kan, zwaną Wyspą Jamesa Bonda. Kręcono tu jeden z filmów o agencie 007, którego albo nie widziałem, albo nie pamiętam. Jesteśmy tu na tyle późno, że wyspa jest już zamknięta. Opływamy ją więc dookoła pontonem, robimy zdjęcia i ruszamy na nocleg. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjwZiqyAwgPTa_mMHVyyKT6Ypyc4VfPCKhm-e-2mGw7fhKIoksiioKFDTX3DNIoMUP1nRnCRSZScuWMNg9EXLMTkrOQUpl152tbUnmefbzp7x2FguZszW-5GF85K5HRfhryXqgg/s1600/20190313_180921_HDR%257E2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjwZiqyAwgPTa_mMHVyyKT6Ypyc4VfPCKhm-e-2mGw7fhKIoksiioKFDTX3DNIoMUP1nRnCRSZScuWMNg9EXLMTkrOQUpl152tbUnmefbzp7x2FguZszW-5GF85K5HRfhryXqgg/s400/20190313_180921_HDR%257E2.jpg" width="400" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Kotwiczymy nieopodal, przy brzegu wyspy Koh Deng Yai. W międzyczasie zrobiło się ciemno. Zrywa się mocny wiatr i obraca nas na kotwicy we wszystkie możliwe strony. Ale morze jest spokojne. Koło 21:00 wiatr cichnie i zapada całkiem przyjemna i nieparna noc. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjoDtdCKll3XYDDUQ-resJ0iqJ37jdvR-ITOzJ8_FdsPDQ2amHOO-0IgSFGN12J37LDZmrgw37-xXRNF5kS38ELNfYYH2LYoMLghjepTfdD4Ojk4i0j1Yib5h21IzWA_IWJOG-P/s1600/20190313_181027%257E2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjoDtdCKll3XYDDUQ-resJ0iqJ37jdvR-ITOzJ8_FdsPDQ2amHOO-0IgSFGN12J37LDZmrgw37-xXRNF5kS38ELNfYYH2LYoMLghjepTfdD4Ojk4i0j1Yib5h21IzWA_IWJOG-P/s400/20190313_181027%257E2.jpg" width="400" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Jacek Joniechttp://www.blogger.com/profile/03520269825870255595noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-36029350.post-65704678084913482522019-10-27T14:18:00.000-05:002019-10-27T14:24:46.612-05:00Zapiski z Tajlandii (11)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhYtmtRAmMKa8-B9NbBFiSfNnIGON4Q2xP-wy2J4DXmdH6Z9ZSaspEXHzOfImgB0zcaON9eEbHRu66ms-a27LJNnErJPXLRlSY4zAbneSjac1E7OaE177ftUiKzwL_zkZQzM3qW/s1600/20190312_091248.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhYtmtRAmMKa8-B9NbBFiSfNnIGON4Q2xP-wy2J4DXmdH6Z9ZSaspEXHzOfImgB0zcaON9eEbHRu66ms-a27LJNnErJPXLRlSY4zAbneSjac1E7OaE177ftUiKzwL_zkZQzM3qW/s400/20190312_091248.jpg" width="400" /></a></div>
<br />
Wtorek, 12 marca 2019:<br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Nie pisałem jeszcze o pogodzie, bo właściwie nie ma o czym pisać: póki co, to jest słonecznie. Pozostaje tylko do rozstrzygnięcia czy do tego jest „ohydnie duszno” czy „nieprzyzwoicie parno”. Od paru dni wilgoć daje się we znaki jakby bardziej. Do tego jeszcze pojawiły się jakieś komary czy inne paskudztwa. Oczywiście żrą po nogach najbardziej mnie. Mam więc spuchnięte całe stopy: wyglądają ohydnie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjqpRZzNVIUfPKPkIuTZHoj1Bq27zz-Ja7xsi6t8CnzkQ8udyMj5n4FVuGcKIro82pZWb_lY7xmfxeM4gxjRhf_6b8tWU2bRBWkWSUvf5wED_gQzCD-fwxZeEzgYubybteNw34M/s1600/20190312_092523.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjqpRZzNVIUfPKPkIuTZHoj1Bq27zz-Ja7xsi6t8CnzkQ8udyMj5n4FVuGcKIro82pZWb_lY7xmfxeM4gxjRhf_6b8tWU2bRBWkWSUvf5wED_gQzCD-fwxZeEzgYubybteNw34M/s400/20190312_092523.jpg" width="400" /></a></div>
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Rankiem przepływamy na drugą stronę zatoki, omijając wysepki Koh Nang. Kotwiczymy i ruszamy na ląd, gdzie w przybrzeżnej grocie stoi kapliczka bogini płodności. Bogini – jak to bogini: chętnie przyjmuje ofiary, tym razem w postaci męskich narządów płciowych. Na szczęście replika wyrzeźbiona w drzewie ją zadowala, więc męska część załogi jest raczej bezpieczna.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjmhj7dt-iLdqyIqFyswdXUYphJwvwYsYbzWf81_p_J53LiXTtDtk1MZnbxnMV9xEd_zkdt5s4mUTCofGUfc8SHtW1O8XjOqmAaM2p1Jp0GuM65YG6xk8ye5WU7Md3H2z0_gL4T/s1600/20190312_094339.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjmhj7dt-iLdqyIqFyswdXUYphJwvwYsYbzWf81_p_J53LiXTtDtk1MZnbxnMV9xEd_zkdt5s4mUTCofGUfc8SHtW1O8XjOqmAaM2p1Jp0GuM65YG6xk8ye5WU7Md3H2z0_gL4T/s400/20190312_094339.jpg" width="400" /></a></div>
<br />
Buszujemy po skalistym brzegu, robimy zdjęcia… jest miło, tyle tylko, że nagle, jak spod ziemi na plaży zjawia się tłum ludzi: wysiadają z kolejnych łódek, które ledwie mieszczą się przy brzegu. Robimy jeszcze parę zdjęć grupowych w firmowych koszulkach Pasat Charter i ratujemy się ucieczką. Na koniec kupuję jeszcze w barze na łódce smażone ośmiornice: są pyszne! Chyba najlepsze jakie jadłem kiedykolwiek.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhEkB-RQuzr_mpdpVqYNQK_YWVHmroscKBHXEy2rGuHZyTiuDyN6Hs0IwrC1zj9riL_hYfUE9HZdHRNQgTPKieGj4tejaXTllC6rBRhAEZ7kYkd1BaJ0kyCaFJ6S6I9D4gisJsR/s1600/20190312_100301.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhEkB-RQuzr_mpdpVqYNQK_YWVHmroscKBHXEy2rGuHZyTiuDyN6Hs0IwrC1zj9riL_hYfUE9HZdHRNQgTPKieGj4tejaXTllC6rBRhAEZ7kYkd1BaJ0kyCaFJ6S6I9D4gisJsR/s400/20190312_100301.jpg" width="400" /></a></div>
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Salwujemy się ucieczką na małą wyspę Koh Hong. Najpierw próbujemy podejść ją od południa, ale tu też jest ruch jak w piekle: co chwile podpływają małe łódeczki z turystami. Ze względu na ohydny hałas, jaki te łódki produkują nazywamy je „wiertarkami”.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgYOQurwV09jocJ-oEWNrROJNCUiVPPeNFqBV_QxtC1cQR8nYxLRYlpsgP8-VF_h-rA62SOuVvgud6ssKq8aDL3OxrBeBh_VpydsjsStnI8daER_wyKG8c6Vf3DEkvC9PjsMES5/s1600/20190312_141606.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgYOQurwV09jocJ-oEWNrROJNCUiVPPeNFqBV_QxtC1cQR8nYxLRYlpsgP8-VF_h-rA62SOuVvgud6ssKq8aDL3OxrBeBh_VpydsjsStnI8daER_wyKG8c6Vf3DEkvC9PjsMES5/s400/20190312_141606.jpg" width="400" /></a></div>
<br />
Płyniemy więc na północną stronę wyspy: tu jest trochę mniej cywilizacji i nie ma gdzie zacumować, więc i ludzi jest mniej. Ale „wiertarki” nie dają za wygraną: co chwilę jakaś przelatuje w pobliżu. Ściąga je tu wewnętrzna zatoka, do której wpływa się przez bardzo wąskie, kilkumetrowe przejście. My też płyniemy tam pontonem. Zatoka jest ładna, otoczona wyrastającymi wprost z wody drzewami z charakterystycznymi korzeniami.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgaRR31M0pFJKBxNlSVc_GFnYerG7GGznaWxkkD_wcaN0tXLb95cYP6_al5baOcwVl33OaDWXilELMl1FxzpiMZ-PpzV_gV3TyhW6HcX56v9RySLjEF5jPMNYTC0gwQeaz2Fi4D/s1600/20190312_142610.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgaRR31M0pFJKBxNlSVc_GFnYerG7GGznaWxkkD_wcaN0tXLb95cYP6_al5baOcwVl33OaDWXilELMl1FxzpiMZ-PpzV_gV3TyhW6HcX56v9RySLjEF5jPMNYTC0gwQeaz2Fi4D/s400/20190312_142610.jpg" width="400" /></a></div>
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Ruszamy dalej na północ: płyniemy przez archipelag Koh Hong, pełen maleńkich wysepek wystających pionowo z wody. Klasyczny, pocztówkowy tajlandzki widok. Przed wieczorem dopływamy do północnego skrawka wyspy Koh Yao Noi. Kotwiczymy naprzeciwko wypasionego resortu dla turystów w zatoce Ao Muang.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjSjMYKbflag3VbfFMrQIDOnyzBlSXjIbqRaCTwk1s6FrGKX1qSogR8_Jca7SsV-6btFz5gIuGVcFyMGIqB3NhHOKOWEoLBlUOYh1wcR9CgYAuQ_MB_Taiu34pkNY4zFpBv7OEv/s1600/20190312_171422.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjSjMYKbflag3VbfFMrQIDOnyzBlSXjIbqRaCTwk1s6FrGKX1qSogR8_Jca7SsV-6btFz5gIuGVcFyMGIqB3NhHOKOWEoLBlUOYh1wcR9CgYAuQ_MB_Taiu34pkNY4zFpBv7OEv/s400/20190312_171422.jpg" width="400" /></a></div>
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Ruszamy na ląd: cumujemy ponton do pomostu. „Lokalsi” pracujący w resorcie zapraszają nas na brzeg, pokazują kierunek do baru… Wbrew pozorom resort jest nie jest jakoś bardzo oblegany: miejsca na plaży i w restauracji nie brakuje. Resort – klasyczny: leżaczki, hamaczki… tyle tylko, że morza ni ma, bo znowu jest odpływ i zamiast morza jest dobre 50 m kamienisto-błotnistego dna. Jedzenie w knajpie jest bardzo dobre i do tego jeszcze ładnie podane. Obsługa – o dziwo – mówi po angielsku, a nie tylko pozoruje.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg5pqFi1nJYiA2vSWvCFlVBpLGJf_4SFc7Fiq7id1AWjJnBvYFvxvYyeu3hp1skYV_gpGs5PqDIRUe08cY2hJPN73l5kRLXABll1Xx979M0bwBqb3i_qBxaSwO1TXR8x3zq9ttG/s1600/20190312_143820.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg5pqFi1nJYiA2vSWvCFlVBpLGJf_4SFc7Fiq7id1AWjJnBvYFvxvYyeu3hp1skYV_gpGs5PqDIRUe08cY2hJPN73l5kRLXABll1Xx979M0bwBqb3i_qBxaSwO1TXR8x3zq9ttG/s400/20190312_143820.jpg" width="400" /></a></div>
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Powrót na łódkę jest pełen emocji: jest ciemno, nic nie widać, a na morze można się tylko dostać płynąc przekopanym kanałem, wyznaczonym przez niczym nieoświetlone tyczki. Ale jakoś się udaje. </div>
Jacek Joniechttp://www.blogger.com/profile/03520269825870255595noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-36029350.post-12667529843464543532019-04-29T00:14:00.000-05:002019-04-29T00:20:45.093-05:00Zapiski z Tajlandii (10)<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiwFa7JrNuj92RigT2x-nirP4WyCaQBaYe2SLBS53IPz5-fhv5urxePAhEm-0d6wvzP-8f3OW3ueGAMk-hieRUKvAHtF1pTofwOot93Ind1rDwPbf-QYuC06M-dYrbKyIbD-PGh/s1600/20190311_081020.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="577" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiwFa7JrNuj92RigT2x-nirP4WyCaQBaYe2SLBS53IPz5-fhv5urxePAhEm-0d6wvzP-8f3OW3ueGAMk-hieRUKvAHtF1pTofwOot93Ind1rDwPbf-QYuC06M-dYrbKyIbD-PGh/s400/20190311_081020.jpg" width="400" /></a></div>
<br />
Poniedziałek, 11 marca 2019:</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Pobudka jak zwykle, czyli bez pośpiechu. Ale i tak koło 7:30 wszyscy są na nogach. W nocy pogryzły mnie jakieś wredne muszki, właściwie to pierwszy raz w czasie tego rejsu. Nie jest źle, da się przeżyć. Ale wcale się nie martwię z tego powodu, że opuszczamy Krabi. Ale zanim wypłyniemy – trzeba zrobić zakupy. Czeka nas jeszcze kilka dni żeglowania i raczej nie będzie okazji, by uzupełnić zapasy. Ruszamy na lokalny targ – inny niż ten, z poprzedniego wieczora, bo tamten funkcjonuje tylko w nocy, a ten w dzień. Hala targowa jest pełna straganów: głównie z jedzeniem, ale inne towary też idzie tu kupić. Kolory – bajeczne. Zapachy – cóż… powiedzmy, że charakterystyczne.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiF52p3hOtw4E_JwXMNIdsPKbE6x7dAOsLEhQIxM9PRFweE6uLHxlrQKJG2iLkGfeY14Kk1Qa62ABBO_W5CdRnJrc7A3FOG-sfYrYFA8bRlRkagrRtopQ0o0X8qtvCrm8tOOTko/s1600/2019-03-16+Tajlandia.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="640" data-original-width="1024" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiF52p3hOtw4E_JwXMNIdsPKbE6x7dAOsLEhQIxM9PRFweE6uLHxlrQKJG2iLkGfeY14Kk1Qa62ABBO_W5CdRnJrc7A3FOG-sfYrYFA8bRlRkagrRtopQ0o0X8qtvCrm8tOOTko/s400/2019-03-16+Tajlandia.jpg" width="400" /></a></div>
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Grupa ma spory opór, więc zakupy nam nieco czasu zajmują. Ale jakoś udaje się kupić potrzebne produkty spożywcze, zapakować na lokalną taksówkę typu „motorower z przyczepką” i zawieźć je na statek. Lekko po 11:oo wypływamy z Krabi i ruszamy na morze. Płyniemy do wyspy Ko Dam Khwam. Droga zajmuje kilka godzin, ale większość drogi przekimałem.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjEF3KgLV8sYSCuqqnHqjcfIb6hpupQH3rDWu3xGwktek_wKNucMWQ0eoKInSEy52j8u8ZSbzpiF-_R5ozRcABSOMfkEDktcu4V7nVDb5UspbACdP7VM_bb-24sfteYpPgDREFp/s1600/20190311_135912.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjEF3KgLV8sYSCuqqnHqjcfIb6hpupQH3rDWu3xGwktek_wKNucMWQ0eoKInSEy52j8u8ZSbzpiF-_R5ozRcABSOMfkEDktcu4V7nVDb5UspbACdP7VM_bb-24sfteYpPgDREFp/s400/20190311_135912.jpg" width="400" /></a></div>
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Miejsce jest piękne: lazurowa woda, jak z kiczowatej fototapety. Nawet nie trzeba „podciągać” zdjęć, bo kolory są aż za nadto nasycone. Woda - aż za ciepła, piasek super: tyle tylko, że w morzu pływają ogromne meduzy. Spędzamy na miejscu koło godzinki, robimy zdjęcia, gawędzimy… i ruszamy w dalszą drogę.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjosHuvL0gtVB-9lC6dckcWzmNyMeAeVTp7WzyrbfkU49fsNh-6OHakb0DekoJQwpaOsLr1GP4wRYmj9ht_Q7ZV1MYgeQ46Nynu_9NX2foRkH-bZMmmK6EaqGXsbYMRwl9uEt7o/s1600/2019-03-16+Tajlandia1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="640" data-original-width="1024" height="250" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjosHuvL0gtVB-9lC6dckcWzmNyMeAeVTp7WzyrbfkU49fsNh-6OHakb0DekoJQwpaOsLr1GP4wRYmj9ht_Q7ZV1MYgeQ46Nynu_9NX2foRkH-bZMmmK6EaqGXsbYMRwl9uEt7o/s400/2019-03-16+Tajlandia1.jpg" width="400" /></a></div>
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Nasz skiper Dario zarządza regaty: ścigamy się między naszymi dwoma katamaranami do wyspy Ko Rang Nok. Skiperzy mają nie pomagać, nie wolno używać silnika, idziemy tylko na żaglach. Naszej załodze idzie nieźle, ale pod koniec rodzi się drobna kontrowersja co do celu wyścigu. Tak, że każda załoga twierdzi, że wygrała. No dobra: umówmy się, że był remis. Kotwiczymy łódkę w przepięknej zatoce Rai Lei Beach i podziwiamy kolejny zachód słońca.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgXTq4cBgWlD79rTEN0JNq5JX4UdHQCDtS3e7puFwuDlpRFZvtD1MUQ4i9H47zxB_JUuGJsVV4rCiDFepV1EnrUGoLKhAB1TXlzJbmvUMEIKxpCDTM02wGi9S173fImksoN5DRp/s1600/20190311_170516.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="577" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgXTq4cBgWlD79rTEN0JNq5JX4UdHQCDtS3e7puFwuDlpRFZvtD1MUQ4i9H47zxB_JUuGJsVV4rCiDFepV1EnrUGoLKhAB1TXlzJbmvUMEIKxpCDTM02wGi9S173fImksoN5DRp/s400/20190311_170516.jpg" width="400" /></a></div>
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Wieczorem płyniemy na ląd: dobicie do brzegu pontonem jest nie lada wyzwaniem, bo zraz po zachodzie słońca nadchodzi odpływ i ubywa jakieś 3 metry wody. Odsłania to kawał przybrzeżnej zatoki, wystaje cała masa kamieni, na które w nocy łatwo się nadziać. Ale jakoś sobie radzimy. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEirNRyYMB2I4bRRsn7ygN9luzfI6ImnZ0OIY2SsBG6DaxRnAT3rUhdZtpcigHu3b8qKqGYADU-65caKzk0CM8ShVO2e4vlvxLsGmLrh1PPOV5sYjI0Z4otjp20hfgXUuwuXh6_V/s1600/20190311_201129.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="577" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEirNRyYMB2I4bRRsn7ygN9luzfI6ImnZ0OIY2SsBG6DaxRnAT3rUhdZtpcigHu3b8qKqGYADU-65caKzk0CM8ShVO2e4vlvxLsGmLrh1PPOV5sYjI0Z4otjp20hfgXUuwuXh6_V/s400/20190311_201129.jpg" width="400" /></a></div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Na brzegu stoi cała masa straganów, salonów masarzu i knajpek. Wszystko jest pięknie oświetlone, jest czysto… Między tym wszystkim kręci się masa turystów. „Uroczy wieczór nam dojrzewa” – myślę sobie. Daję się namówić na masarz tajski: przez godzinę mały, tajski człowiek magluje mnie od stóp do głów. Czasem boli, ale generalnie jest przyjemne, zwłaszcza, że czuję, że mam pospinane mięśnie, najbardziej na plecach. To już chyba „ten wiek” (co by nie powiedzieć ☺).<br />
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi-gI8oTdooG9bsTHRrCy0iyPq-hlSbF5AssLXkW_Rui2gLpsH27A-6u2A93toq85JVjcwkRyasY1YQJQ9yUj7_3b6JHtoCKC-y1Zy0XYPKw9-FRlj1lWBrGO5RLNnHnQr8JcYc/s1600/20190311_220546.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="577" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi-gI8oTdooG9bsTHRrCy0iyPq-hlSbF5AssLXkW_Rui2gLpsH27A-6u2A93toq85JVjcwkRyasY1YQJQ9yUj7_3b6JHtoCKC-y1Zy0XYPKw9-FRlj1lWBrGO5RLNnHnQr8JcYc/s400/20190311_220546.jpg" width="400" /></a></div>
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Gdy wychodzimy po godzinie z salonu masarzu spotyka nas niespodzianka: miasteczko, które niedawno tętniło życiem i wydawało się „rozkręcać” jest praktycznie wymarłe. Jakiś chłopina z miotłą zamiata śmieci, kot „się włóczy popod murami bezdomny” … A poza tym cisza, światła zgaszone, ludzi zero. W knajpie przy plaży spotykamy załogi: udało się im jeszcze ubłagać właściciela, by raczył im sprzedać parę piw i nie wyganiał tak od razu. Dziwna ta Tajlandia!<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgdFUuw9dhHpALefkoKeNGQIKzc3mow_aKDSYyrgEYsqglX8qRbDeEVgr8o7WCJ9TNuW4SPQSa1tozajvUzZ4PifKwG1nsN41AgLkT8JyKjOQ_C208LqpiiT11JGqCM_ns6Jqdt/s1600/20190311_220750.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="577" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgdFUuw9dhHpALefkoKeNGQIKzc3mow_aKDSYyrgEYsqglX8qRbDeEVgr8o7WCJ9TNuW4SPQSa1tozajvUzZ4PifKwG1nsN41AgLkT8JyKjOQ_C208LqpiiT11JGqCM_ns6Jqdt/s400/20190311_220750.jpg" width="400" /></a></div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
Jacek Joniechttp://www.blogger.com/profile/03520269825870255595noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-36029350.post-56452278462706801882019-04-25T22:31:00.001-05:002019-04-25T22:31:31.155-05:00Zapiski z Tajlandii (9)Niedziela, 10 marca 2019<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhzwb-7bqeKOCKCQs0Vln777TeZVVtyB9DMuMwQ0gQ7zcqCYwHO7Xy2mX9egehG3dtBd-3CJ6ZBpTBEeloNyfpV1gw7wcOWLnBxqfG-aPIxSo2Dr-gf2ndfsTFc9Sydikv7eJi9/s1600/20190309_184815%257E2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhzwb-7bqeKOCKCQs0Vln777TeZVVtyB9DMuMwQ0gQ7zcqCYwHO7Xy2mX9egehG3dtBd-3CJ6ZBpTBEeloNyfpV1gw7wcOWLnBxqfG-aPIxSo2Dr-gf2ndfsTFc9Sydikv7eJi9/s400/20190309_184815%257E2.jpg" width="400" /></a></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Muszę się pilnować z prowadzeniem notatek, bo jak przez jeden dzień sobie „odpuszczę”, to potem mam problemy, by odtworzyć kolejność wydarzeń. Wbrew pozorom to nie z powodu nadmiaru lokalnego piwa Chang, które nazywamy „moczem słonia”. Po prostu dużo się dzieje, a kolejne wyspy migają przed oczami w takim tempie, że trudno się połapać. Na dodatek właściwie wszystkie są do siebie podobne, więc jeszcze trudniej się nie pogubić.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhPns-Fgr0-GAIWx9j88-czIOwci-EVMlQ-7LZUQirznzC95p1M0NxFmodZGXd6Wnpeeb1ws3cygJ3Y2hlngVdWShZU1MEa9-fKpTkTno6DVk6sKxbAEGmTfwryka1DhQqbPlnD/s1600/20190310_115520%257E2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="683" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhPns-Fgr0-GAIWx9j88-czIOwci-EVMlQ-7LZUQirznzC95p1M0NxFmodZGXd6Wnpeeb1ws3cygJ3Y2hlngVdWShZU1MEa9-fKpTkTno6DVk6sKxbAEGmTfwryka1DhQqbPlnD/s400/20190310_115520%257E2.jpg" width="266" /></a></div>
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
O poranku załoga dochodzi do siebie po nocnej imprezie, a ja się cieszę, że nie muszę. Przed ósmą podnosimy kotwicę i ruszamy w drogę. Czeka nas długi przelot i praktycznie cały dzień na morzu. Płyniemy do „cywilizacji”, czyli do mariny w mieście Krabi. Po drodze mijamy kolejne wyspy. Po tajsku „wyspa” – to „ko”. Co tworzy wiele ciekawych nazw: „Ko pu”, „Ko-cham”, „Ko-ka”. Koło południa zatrzymujemy się na chwilę na plaży na Ko Pu. A poza tym morze, morze, morze… aż po horyzont. Na ogół gładkie, jak stół, ale czasem udaje się nawet postawić żagle i płynąć bez silnika.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgD-QgNgFynI9jertw8pJTv3UskC9f3hjbZnhe3RhnkP3kVPpKGykq1rkd8qPeTgZbF95ERB5HJqdGVd3dd6gSfdpPuYML1LS8YqhyphenhyphenKr7nPlumegnPfYEmUREDAC68kBiBCxvlH/s1600/20190310_134023%257E2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgD-QgNgFynI9jertw8pJTv3UskC9f3hjbZnhe3RhnkP3kVPpKGykq1rkd8qPeTgZbF95ERB5HJqdGVd3dd6gSfdpPuYML1LS8YqhyphenhyphenKr7nPlumegnPfYEmUREDAC68kBiBCxvlH/s400/20190310_134023%257E2.jpg" width="400" /></a></div>
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Na wieczór wpływamy do mariny: na zdjęciach wygląda super. W rzeczywistości… cóż… jak to zwykle: Krabi, to całkiem spore miasto, leżące przy ujściu do morza rzeki o tej samej nazwie. Gdy tylko wpływamy z morza do rzeki woda robi się koloru szaro-żółtego. Jest to – mówiąc wprost – wdzięczne określenie, by nie powiedzieć, że płyniemy w absolutnym ścieku, śmierdzącym i brudnym. Do tego jest jeszcze odpływ, więc wszystkie dziadostwo leżące normalnie na dnie teraz leży na brzegu. Kotwiczymy łódkę do pomostu, podłączamy wodę i prąd”: zaczyna hulać klimatyzacja i całe szczęście, bo wieczór jest wyjątkowo gorący i duszny.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEikaYmorr16Kwm33Gpro-uOORGmqr4AuiuGSGCboCNF-UzR7sskqYpUuavRP9IaM3nBwqZg5wMiW_-rIuoIihsBotiwE5SkXBaSWM83fF64aMi0DMWAxigNl3fbdlW0JjYzfS96/s1600/20190310_184116_HDR.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="682" data-original-width="1024" height="266" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEikaYmorr16Kwm33Gpro-uOORGmqr4AuiuGSGCboCNF-UzR7sskqYpUuavRP9IaM3nBwqZg5wMiW_-rIuoIihsBotiwE5SkXBaSWM83fF64aMi0DMWAxigNl3fbdlW0JjYzfS96/s400/20190310_184116_HDR.jpg" width="400" /></a></div>
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Wieczorem ruszamy na zwiedzanie miasta. Oglądamy kolejną świątynię buddyjską, stojącą na niewysokiej górce. Ale w takich warunkach nawet przejście kilkudziesięciu schodów sprawia, że każdy jest mokry jak szczur. Potem ruszamy na lokalny targ, na którym życie i działalność handlowa toczą się mimo nocy. Najchętniej korzystamy z budek serwujących soki ze świeżych owoców. Wszyscy są dość zmęczeni, więc koło 23:00 wracamy na jacht i dzień się powoli kończy. Tym razem bez tańców, hulanek, swawoli…<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEihHmVO4BaTTnqBwaSkLtuu7wdNx2jUbnoCYvHGR9ZyX3D6njbI9IUM6uyuntsWdzlV9JazmARfr8g3PYfsUGgMGvPtoECqHfGhADkDkWV2yiZStE8hSRF5augou_73Xyn-CqA3/s1600/20190310_193411.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="577" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEihHmVO4BaTTnqBwaSkLtuu7wdNx2jUbnoCYvHGR9ZyX3D6njbI9IUM6uyuntsWdzlV9JazmARfr8g3PYfsUGgMGvPtoECqHfGhADkDkWV2yiZStE8hSRF5augou_73Xyn-CqA3/s400/20190310_193411.jpg" width="225" /></a></div>
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<br /></div>
Jacek Joniechttp://www.blogger.com/profile/03520269825870255595noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-36029350.post-50940662885297604612019-04-14T16:39:00.000-05:002019-04-14T16:39:36.821-05:00Zapiski z Tajlandii (8)Sobota, 9 marca 2019:<br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjyCQUsfYZAcffYSdRCzJ6uBU1xrjjY33w9DwzDDikcC7cfS2dt1WIxpALQhfEnTtjDfPmqh0KKRlVL2WqIjDfX3yLpxrh_ebG8TDBe64Uw4K3XehSdlwlxHRm2UnE-LCSGXlW0/s1600/20190309_073752.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="577" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjyCQUsfYZAcffYSdRCzJ6uBU1xrjjY33w9DwzDDikcC7cfS2dt1WIxpALQhfEnTtjDfPmqh0KKRlVL2WqIjDfX3yLpxrh_ebG8TDBe64Uw4K3XehSdlwlxHRm2UnE-LCSGXlW0/s400/20190309_073752.jpg" width="400" /></a></div>
<br />
Budzę się przed świtem: wszyscy śpią po wczorajszych uroczystościach. Przechodzę po pokładzie, patrzę na wodę… coś się tu nie zgadza. Parzę na przyrządy nawigacyjne: głębokościomierz pokazuje 50 cm wody pod kilem! W nocy przyszedł odpływ i zabrał nam ponad 2 metry wody. Na dodatek zaraz na lewo od kadłuba widać kawałek rafy, która praktycznie wystaje z wody! Jak nas tak, nie daj Bóg wepchnie na tą rafę, to będzie spory problem. Budzę kapitana: zapada decyzja, że trzeba przestawić łódkę. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhAEHHEK6XxoB_LpdZtjVrRQ-lPeuLJdBpBguzRAtRmDdNqd2Fh33yAviWalqP3AbeWAxN2z0NUysl1BeT5Z3OWkHRDR7v_vLSepAhXj67rIjMqVxERZzdFuvsfuOssQUDhVNoV/s1600/20190309_082303%257E2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="576" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhAEHHEK6XxoB_LpdZtjVrRQ-lPeuLJdBpBguzRAtRmDdNqd2Fh33yAviWalqP3AbeWAxN2z0NUysl1BeT5Z3OWkHRDR7v_vLSepAhXj67rIjMqVxERZzdFuvsfuOssQUDhVNoV/s400/20190309_082303%257E2.jpg" width="400" /></a></div>
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Po przeparkowaniu łódki w bezpieczne miejsce ruszamy na ląd. Na brzegu znajduje się centrum informacyjne parku narodowego Koh Rok Yai: nawet kręcą się jakieś chłopaki. Ale jak na park narodowy – to nie jest to szczyt czystości. Dookoła wala się sporo śmieci, a wśród nich wałęsa się sporych rozmiarów waran. Idziemy na krótki spacer dookoła wyspy: droga wiedzie przez dżunglę, ale jest wyłożona płytkami chodnikowymi. No i pnie się ostro pod górę: dobrze, że niektóre chłopaki nie poszły, bo mogła by to być dla nich ostatnia wyprawa ☺ Zwłaszcza po nocnych szaleństwach. Po spacerze pływamy jeszcze po okolicznej rafie: jest ładna, zwłaszcza, że woda jest naprawdę czysta. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhvi3RXuTbNBXD991Y0rysBsjFbcpVEWbkVbnTZhi0Vn9ZcQoQhjA05SjXzPCkAWpm7leudrxGSrjrPOmMREKHeols3I4YRsrrdszPDPtKCYQH6cT1lPzJINGSW96CKkCdzSaEY/s1600/20190309_141939.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="577" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhvi3RXuTbNBXD991Y0rysBsjFbcpVEWbkVbnTZhi0Vn9ZcQoQhjA05SjXzPCkAWpm7leudrxGSrjrPOmMREKHeols3I4YRsrrdszPDPtKCYQH6cT1lPzJINGSW96CKkCdzSaEY/s400/20190309_141939.jpg" width="400" /></a></div>
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Ruszamy w dalszą drogę: płyniemy do wyspy Koh Muk, w której sercu znajduje się wewnętrzna zatoka Emerald Cave.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiXZY6ELr0xBIULPh2tzzdauDj7L14JOeNS3QcmBh-CrMW1VOVY37qjbzbBaIULkkDnCDap48znQ4GYxVUqqOYVngzt65O_6PuxWLbJEEuSFp4N0zDMC4z5paYr30nDi-k9N-ff/s1600/Screen+Shot+2019-04-13+at+2.41.55+PM.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1156" data-original-width="1600" height="288" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiXZY6ELr0xBIULPh2tzzdauDj7L14JOeNS3QcmBh-CrMW1VOVY37qjbzbBaIULkkDnCDap48znQ4GYxVUqqOYVngzt65O_6PuxWLbJEEuSFp4N0zDMC4z5paYr30nDi-k9N-ff/s400/Screen+Shot+2019-04-13+at+2.41.55+PM.png" width="400" /></a></div>
<br />
Dopływa się do niej 80-cio metrowym, naturalnym tunelem w wulkanicznej skale, co jest bardzo emocjonującym przeżyciem. Zatoczka malutka, otoczona ze wszystkich stron pionowymi skałami, więc nic dziwnego, że była kiedyś używana przez piratów jako skrytka na skarby.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhovf6PzGDy4xAYfJczEefq27Gf2XlXITScLdIoKeb7jTi9dOMLVXteNQQZya_aydFv6TaQQCybSPeC3shUdgc5gGLeSa40p5cgR8w-eNYnaMFqnpIRcGvyg_0SITFtbNsMOYCJ/s1600/20190309_152257+copy.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="683" data-original-width="1024" height="266" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhovf6PzGDy4xAYfJczEefq27Gf2XlXITScLdIoKeb7jTi9dOMLVXteNQQZya_aydFv6TaQQCybSPeC3shUdgc5gGLeSa40p5cgR8w-eNYnaMFqnpIRcGvyg_0SITFtbNsMOYCJ/s400/20190309_152257+copy.jpg" width="400" /></a></div>
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W kuchni – kulinarne szaleństwo: ponieważ od początku został narzucony wysoki poziom, to każda kolejna wachta kotbusowa stara się trzymać poziom. Tym razem gotujemy my, czyli Michasia, Sylwia i ja. Ja to tam się za wiele nie wtrącam, ale wykonuję grzecznie zlecone zadania. Kurczak z makaronem w sosie pomidorowo-jakimś tam smakuje rewelacyjnie. Mamy ubaw, bo załoga na drugiej łódce nie może się dogadać co do jedzenia i w efekcie codziennie jedzą warzywka. Znaczy się: u nich dieta, a u nas – kulinarne rozbestwienie.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgwfOypQj7UbLgeBKSqu97h-su1OVkXMcqLjr7r-IdgrlDy-AWQRlSqBqk5t-7dkRgme7-c24Wxu3CMr2lGNum4NAyKj_0YUSC2xOEP4GhzxQQSW2g-OurohOpqcY1w7qXOd39-/s1600/20190309_180537_HDR.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="577" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgwfOypQj7UbLgeBKSqu97h-su1OVkXMcqLjr7r-IdgrlDy-AWQRlSqBqk5t-7dkRgme7-c24Wxu3CMr2lGNum4NAyKj_0YUSC2xOEP4GhzxQQSW2g-OurohOpqcY1w7qXOd39-/s400/20190309_180537_HDR.jpg" width="400" /></a></div>
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Wieczorem, po pięknym zachodzie słońca na morzu, kotwiczymy łódkę na przeciwko turystycznie obleganej zatoki na wyspie Koh Lanta Yai.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgsBGNaozAkUG-qGraj8ILC0ZEW1fgVPxyeTQVtw-taK5tNS8foRSjRvZZ7rdyHHx4egrzWbxHw7fzJc-GmX3Tn_YEWeDppiMiy2qlewdhHuWDw0C8cRcNRm-gX5pLTpICOYzUP/s1600/Screen+Shot+2019-04-14+at+2.35.46+PM.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1354" data-original-width="1600" height="337" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgsBGNaozAkUG-qGraj8ILC0ZEW1fgVPxyeTQVtw-taK5tNS8foRSjRvZZ7rdyHHx4egrzWbxHw7fzJc-GmX3Tn_YEWeDppiMiy2qlewdhHuWDw0C8cRcNRm-gX5pLTpICOYzUP/s400/Screen+Shot+2019-04-14+at+2.35.46+PM.png" width="400" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
Po opanowaniu sytuacji na pokładzie, ruszamy na brzeg do ponoć popularnego baru o wdzięcznej nazwie „Why not?”. Bar – jak bar: zrobiony pod zagranicznych turystów. No i jak zwykle większość obsługi z biedą mówi po angielsku. Taki lokalny koloryt. Ale jedzenie jest pyszne, drinki też są… Na brzegu lokalne chłopaki pokazują tańce z płonącymi pochodniami, jakiś „tubylec” gra całkiem fajnie na gitarze i jest miło.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh9JeZJ1RKvgZCnt-Y7Hi-1v7WiyiL_Qr9_jz_RCKYNgcEq-osBD_Kj6KD4BL9SPGItrJuxwxXS3YUcaNj-cGpDidgu5JQnD3zz48fojjtljwbCvqOgTYAOhbDCD7Ag21abWonm/s1600/20190309_202951.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="680" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh9JeZJ1RKvgZCnt-Y7Hi-1v7WiyiL_Qr9_jz_RCKYNgcEq-osBD_Kj6KD4BL9SPGItrJuxwxXS3YUcaNj-cGpDidgu5JQnD3zz48fojjtljwbCvqOgTYAOhbDCD7Ag21abWonm/s400/20190309_202951.jpg" width="265" /></a></div>
<br />
Tym razem to Michasia daje hasło do odwrotu, ale ja chętnie się przyłączam. Przyłączają się też Ewa z Piotrem i wracamy na łódkę. Reszta towarzystwa, z obu łodzi baluje to jakichś późnych godzin nocnych. Najpierw na lądzie – potem u nas na pokładzie. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Jacek Joniechttp://www.blogger.com/profile/03520269825870255595noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-36029350.post-64377741635244796492019-04-12T23:11:00.000-05:002019-04-12T23:13:51.731-05:00Zapiski z Tajlandii (7)Piątek, 8 marca 2019:<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhggDqrM5n0peOWADZ_J0aolSd7xY1JFfyDW5Hm-n62cT98W7CdzHjFdiL225Y8Cmm2-Ng2WvQ-EGWCO0yTVDK_adRppai6rlOCln01l8QZDieaXWulLsKneW195ZiIQIzjU1mN/s1600/20190308_082658.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="577" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhggDqrM5n0peOWADZ_J0aolSd7xY1JFfyDW5Hm-n62cT98W7CdzHjFdiL225Y8Cmm2-Ng2WvQ-EGWCO0yTVDK_adRppai6rlOCln01l8QZDieaXWulLsKneW195ZiIQIzjU1mN/s400/20190308_082658.jpg" width="400" /></a></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Wstajemy rano i ruszamy w dalszą drogę na południe w kierunku wyspy Rok Nok. Droga generalnie daleka, bo zajmie jakieś 7-8 godzin. Ale na początek stajemy na śniadanie na wyspie Phi Phi Lee, gdzie znajduje się rajska plaża. Ponoć znana z jakiegoś filmu, w którym występował jakiś przystojny aktor… Leonardo de Caprio? Nie znam, ale cóż tam… on mnie też pewnikiem nie zna, więc jesteśmy kwita. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhgx8Wy6gB5UZiF-IWfA6NKYepjS2zt_a5rLt89xs2skwQ9bNlSO2CBi_fpbKhAREnROCk0fZCSVOP_oqopGLwqxpIjx5qtQwQo-68QJ3JUOEGa5efnr6pHe2BbdHP8DCLGhA4W/s1600/Screen+Shot+2019-04-12+at+9.04.27+PM.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1596" data-original-width="1338" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhgx8Wy6gB5UZiF-IWfA6NKYepjS2zt_a5rLt89xs2skwQ9bNlSO2CBi_fpbKhAREnROCk0fZCSVOP_oqopGLwqxpIjx5qtQwQo-68QJ3JUOEGa5efnr6pHe2BbdHP8DCLGhA4W/s400/Screen+Shot+2019-04-12+at+9.04.27+PM.png" width="335" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Plaża jest ładna, tylko ma jeden problem: wszyscy o tym wiedzą i turyści walą tu drzwiami i oknami. Na szczęście jesteśmy na miejscu w miarę wcześnie, więc idzie jeszcze jakoś zaparkować. Ale i tak mamy kłopoty: lina od boi wkręca się w śrubę i blokuje ster. Walczymy dzielnie i w końcu udaje się nam zaparkować łódkę i zjeść śniadanie. Potem jeszcze mamy okazję, by popływać. Woda jest czysta: widać na dobre 15 metrów. Skały schodzą pionowo w głąb wody, w wśród nich pływają kolorowe ryby jak z akwarium.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEguQDm0gDpZvfuKUZ3xFb8KE_UNieJSAbfsOcg4B6PovKHcnEaNwsd5BJiRvZTycAfuowO5LXctXtsTo8_fHVuj_GRyM_6Jiu1adEQgVBq1t_-yuArp12tA2qDoLjdKsKFcRmck/s1600/20190308_110451.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="577" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEguQDm0gDpZvfuKUZ3xFb8KE_UNieJSAbfsOcg4B6PovKHcnEaNwsd5BJiRvZTycAfuowO5LXctXtsTo8_fHVuj_GRyM_6Jiu1adEQgVBq1t_-yuArp12tA2qDoLjdKsKFcRmck/s400/20190308_110451.jpg" width="400" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Do wieczora płyniemy na południowy wschód do dwóch wysp: Koh Rok Nai i Koh Rok Nok. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg2VN2K7ugCGSdfVRcvskJFfEl4M2SM7vEGHh3JrO8tPFk19Gnt6KoOmfsJNsNgKNtnTR1jsFORTJ5BiZtTmVwJ0fC8bOEZiwKBEXDKBkDNsYJ_5iurIJqG1ZvIvyj-aGLixXNe/s1600/Screen+Shot+2019-04-12+at+9.06.06+PM.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1255" data-original-width="1600" height="312" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg2VN2K7ugCGSdfVRcvskJFfEl4M2SM7vEGHh3JrO8tPFk19Gnt6KoOmfsJNsNgKNtnTR1jsFORTJ5BiZtTmVwJ0fC8bOEZiwKBEXDKBkDNsYJ_5iurIJqG1ZvIvyj-aGLixXNe/s400/Screen+Shot+2019-04-12+at+9.06.06+PM.png" width="400" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Na obu znajduje się park narodowy, który chroni rafy koralowe. Parkujemy w wąskim przesmyku pomiędzy wyspami. Po chwili zjawiają się strażnicy parkowi, pobierają stosowną opłatę i nakazują nam się przeparkować w inne miejsce. Cóż… rozkaz – to rozkaz: zwijamy kotwicę i przenosimy się na bojkę.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh1oRboJ9nlbZppqQ_4mNs2tibZcbstzU_MmFXxKPRcmJhJPN5I1mq-zzFTi8geTP_4VmAxzklptLG4w73FmXyx1k5OyvrXRQM-yWuqkkKnsE0_1yz1uiJ7Bk169RBGptZ5W0bN/s1600/20190308_111319_HDR.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="577" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh1oRboJ9nlbZppqQ_4mNs2tibZcbstzU_MmFXxKPRcmJhJPN5I1mq-zzFTi8geTP_4VmAxzklptLG4w73FmXyx1k5OyvrXRQM-yWuqkkKnsE0_1yz1uiJ7Bk169RBGptZ5W0bN/s400/20190308_111319_HDR.jpg" width="400" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Wieczorem na statku odbywa się jakaś impreza okolicznościowa z okazji Dnia Kobiet. Są wiersze, przemówienia i prezenty. Część nieoficjalna zaczyna się później, ale szczerze mówiąc, to tego nie pamiętam, bo poszedłem spać przyzwoicie koło 23:00. A tańce, hulanki, swawole zaczęły się później. Byłem wściekły i w sumie nie do końca wiem o co. Może dlatego, że zaczęli beze mnie? A tak naprawdę, to chyba jestem za starty na nocne imprezy: po prostu muszę się wyspać, żeby żyć.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj7Q7xZV8lOMvHTg8WTdMqym2gHLSgjlwzCctlSIqOeeN9OymLpppFTCg-dx67CcARR1-pM0RSR1uvYht7V8G-Mkjq3pwXuRE-OIDFWI6tVmYrrgNwfpbIKQnAm6ehC9SbOCGP7/s1600/20190309_065531.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="577" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj7Q7xZV8lOMvHTg8WTdMqym2gHLSgjlwzCctlSIqOeeN9OymLpppFTCg-dx67CcARR1-pM0RSR1uvYht7V8G-Mkjq3pwXuRE-OIDFWI6tVmYrrgNwfpbIKQnAm6ehC9SbOCGP7/s400/20190309_065531.jpg" width="400" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Jacek Joniechttp://www.blogger.com/profile/03520269825870255595noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-36029350.post-86257064181884693262019-04-12T00:39:00.000-05:002019-04-12T00:39:01.319-05:00Zapiski z Tajlandii (6)Czwartek, 7 marca 2019:<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjoQ_UsDalPAiBeQ3ZoaDEv8wGds9wFGgidQNGXLyQPvgUyyg-M84v7bbQf8c-Upkr-ZTnuJGlom5b8w3BgVI9LjRWq2a7Cajo8WfEoEAsoDRPnaXJ6gY4vs8XOlX3vG-u-zgPs/s1600/20190307_070144.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="577" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjoQ_UsDalPAiBeQ3ZoaDEv8wGds9wFGgidQNGXLyQPvgUyyg-M84v7bbQf8c-Upkr-ZTnuJGlom5b8w3BgVI9LjRWq2a7Cajo8WfEoEAsoDRPnaXJ6gY4vs8XOlX3vG-u-zgPs/s400/20190307_070144.jpg" width="400" /></a></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Na jachcie – jak to na jachcie: mamy wyznaczone wachty. Ale w kuchni rządzi Mariusz, który przy każdej okazji „odwala pracę społeczną”. Po prostu chłop lubi zjeść i lubi gotować. Mi to tam specjalnie nie przeszkadza. Jedzenie jest zdecydowanie powyżej średniej.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Dzisiejszy dzień przewiduje opłynięcie dookoła wyspy Phi Phi: ruszamy z rana i otaczamy wyspę zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Po drodze zatrzymujemy się na kolejnych plażach i pływamy z rurką i płetwami. Okazuje się, że Sylwia nie umie pływać! Ma uraz z młodości, bo się topiła, biedaczka. Na drugim jachcie płynie Kasia – siostra Sylwii i ma podobny problem. Cóż… życie nie jest łatwe: w sumie to ja też do 16 roku życia nie umiałem pływać, bo nie było się od kogo nauczyć. Zatoka przy wyspie Mai Phai wydaje się być idealna, by coś z tym faktem zrobić i nauczyć dziewczyny pływać. Początkowo próbuję się zająć Sylwią: delikatnie, bez pośpiechu… </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiwtmn4RATHPmfkS9gkBhYXtRyckkloy08jyWskBxBM60Y8aq2PMN80qktcFVWK9f_-bOnxFmXI94juobaRGEQJjTkFcOwVpGrARXU_mTt8ZxYb-eF6H-bRz6u1v_9CUagrn-fm/s1600/20190307_101309.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="577" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiwtmn4RATHPmfkS9gkBhYXtRyckkloy08jyWskBxBM60Y8aq2PMN80qktcFVWK9f_-bOnxFmXI94juobaRGEQJjTkFcOwVpGrARXU_mTt8ZxYb-eF6H-bRz6u1v_9CUagrn-fm/s400/20190307_101309.jpg" width="400" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
„Rozumiem, co czujesz, nie bój się…”, itp. Ale tu wkracza do akcji Gabi, która jest po AWF-ie i się w takie delikatne pieszczoty nie bawi. Stwierdzam, że lepiej zejść im z drogi: albo się dziewczyna utopi, albo się nauczy. Ja się zajmuję Kasią, siostrą Sylwii, która, póki co pływa w kamizelce. Pływamy po całkiem ładnej rafie, blisko brzegu piaszczystej plaży.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhzu9BsgzJMmKNtTDkS5HVWRm6WcQaOlettO_1PDwN8dIGwlYSmMZSuXFGZaJfi2MEAgmFxy3LE5v2K4H_ebGbzY2rtWNsNW4MMqNQhlDYFTb-tLqC0TQfuA07fjjwTj1uhh6Ve/s1600/20190307_124338.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="577" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhzu9BsgzJMmKNtTDkS5HVWRm6WcQaOlettO_1PDwN8dIGwlYSmMZSuXFGZaJfi2MEAgmFxy3LE5v2K4H_ebGbzY2rtWNsNW4MMqNQhlDYFTb-tLqC0TQfuA07fjjwTj1uhh6Ve/s400/20190307_124338.jpg" width="400" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Koło zachodu słońca wracamy do zatoki Ton Sai, na południowej stronie wyspy. Ruszamy znowu na ląd: po pierwsze na zakupy, bo ponoć przed nami kilka dni bez cywilizacji. Ubaw jest niezły, bo już same sklepy są ciekawe. A do tego jeszcze każdy ma własną wizję, co kupić… Ale i tak jest nieźle: nikt nikogo nie zabił, a zakupy zrobione. Trzeba to wszystko jeszcze zawieźć pontonem na łódkę. A wcześniej dowieźć do miejsca, gdzie mamy zaparkowany ponton. Na szczęście udaje nam się zwinąć jakiś wózek spod sklepu i w miarę wszystko do niego załadować. Ja razem z Szymonem robimy za transportowców, czyli płyniemy pontonem na łódkę, a reszta ekipy rusza na miasto w celu zażywania tajskich masaży. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjJrKTVSIgSVG-BGl3uKSqizQeUaQNgw396A9qaS2h2dFkTLwTsc3F-Ub6gnE7SiSQ5JWJ4kFIWlUf_EBvuZIXk3Ivc9Lt_1Lvqfl23Vz29_c6HzLy_HNEgmqHsnS8De9rW9l1U/s1600/20190307_192229_HDR.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="682" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjJrKTVSIgSVG-BGl3uKSqizQeUaQNgw396A9qaS2h2dFkTLwTsc3F-Ub6gnE7SiSQ5JWJ4kFIWlUf_EBvuZIXk3Ivc9Lt_1Lvqfl23Vz29_c6HzLy_HNEgmqHsnS8De9rW9l1U/s400/20190307_192229_HDR.jpg" width="266" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Koło 23:00 jesteśmy z powrotem na łódce. Ja tam po całym dniu pływania po rafach mam raczej dość. Ale ponoć niektórzy jeszcze do 4 rano smętnie się snują po pokładzie. Na usprawiedliwienie można powiedzieć, że noc jest parna i duszna, więc zasnąć niełatwo.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgD8kFmhBC92DivW5qljMUiro_HKT0qB2IIQTI8lqfkTdGpHldg0Vit7HdJuBKMeSJJe59DHjJ2Fyap53HnG8uh1R28JHcH_2QLVFZvrL2lrEL7zDChyloKcmXF7CQXzww4qRFF/s1600/20190307_185950.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="577" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgD8kFmhBC92DivW5qljMUiro_HKT0qB2IIQTI8lqfkTdGpHldg0Vit7HdJuBKMeSJJe59DHjJ2Fyap53HnG8uh1R28JHcH_2QLVFZvrL2lrEL7zDChyloKcmXF7CQXzww4qRFF/s400/20190307_185950.jpg" width="400" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Jacek Joniechttp://www.blogger.com/profile/03520269825870255595noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-36029350.post-19282044942125080272019-04-11T00:04:00.000-05:002019-04-11T00:04:05.596-05:00Zapiski z Tajlandii (5)Środa, 6 marca 2019:<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi4rpSKRvMWuz_L83pL-yIPMgtXVW69WsqX_jP6cItuP63FqpQ7abuIzpXDdeWbJzz7e23XHGxpM8irPsqKoNroVYFDFZXGeFmrUB8hmjzot4VPpeey40FGjzjre9n-P3KapES6/s1600/20190306_103241%257E2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="683" data-original-width="1024" height="266" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi4rpSKRvMWuz_L83pL-yIPMgtXVW69WsqX_jP6cItuP63FqpQ7abuIzpXDdeWbJzz7e23XHGxpM8irPsqKoNroVYFDFZXGeFmrUB8hmjzot4VPpeey40FGjzjre9n-P3KapES6/s400/20190306_103241%257E2.jpg" width="400" /></a></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Pogubiłem się, jeśli chodzi o liczenie dni, ale chyba to nic złego? Wstajemy rano, jemy śniadanie i ruszamy w morze. Celem jest wyspa o wdzięcznej nazwie Phi Phi. Ponoć słynna i mocno oblegana przez turystów. Mi to nic nie mówi, ale nic nie szkodzi: nie muszę wiedzieć wszystkiego. Szczerze pisząc, to takie rejsy mnie zdecydowanie rozpuszczają: nie muszę się przygotowywać do takiej wyprawy, nie muszę mieć planu awaryjnego, nawet nie muszę za bardzo wiedzieć, gdzie się udaję. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEghfoU0d4igqc-Hz7LPJvfuN-Z4Qe7yTFDU0pQ4UlSwYrtd7QAAGp8UCcQBqsq4u1y9WaFD9UrxIK10LjS3_VmFjnGeK33z7heAFWKBF_yApV28af9GMzfdc54k2fHvjK7ssc9T/s1600/20190306_112522.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="577" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEghfoU0d4igqc-Hz7LPJvfuN-Z4Qe7yTFDU0pQ4UlSwYrtd7QAAGp8UCcQBqsq4u1y9WaFD9UrxIK10LjS3_VmFjnGeK33z7heAFWKBF_yApV28af9GMzfdc54k2fHvjK7ssc9T/s400/20190306_112522.jpg" width="400" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Na początek przepływamy na południowy wschód i zatrzymujemy się na kąpiel w zatoce na wyspie Yao Yai. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj0V_hB1YhM6h-CDlxXf__DqGO6bOUcBkdaftlytZuHY1yo9KEsjuATKFBzGl1KCZbsU46qBOPQIXffNfNPW2RZSqUSCVeVHgl7a_u9mdrWNDKkCq2LaiKPaYALQtbvTVJ-omxu/s1600/Screen+Shot+2019-04-10+at+9.51.46+PM.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1105" data-original-width="1600" height="276" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj0V_hB1YhM6h-CDlxXf__DqGO6bOUcBkdaftlytZuHY1yo9KEsjuATKFBzGl1KCZbsU46qBOPQIXffNfNPW2RZSqUSCVeVHgl7a_u9mdrWNDKkCq2LaiKPaYALQtbvTVJ-omxu/s400/Screen+Shot+2019-04-10+at+9.51.46+PM.png" width="400" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
Woda jest ciepła i czysta, szczególnie, że temperatura powietrza i wilgotność są mało przyjemne. Reszta dnia upływa na płynięciu przez Morze Andamańskie: udaje się nawet postawić żagle, ale generalnie morze jest gładkie jak stół. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiITgUBf7nqi7YemsFqt9_SsvUXCpm3KXrdUeoDWz4nJR3gagqXDK9eyCPln9rQGcjhyqzHLVyeraWzun0MzNF6CVkB6-f1Ep7sxWLPOdeSD_lpVF4H5emGKD_5VI7ePCmnwBZM/s1600/20190306_101436%257E2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="577" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiITgUBf7nqi7YemsFqt9_SsvUXCpm3KXrdUeoDWz4nJR3gagqXDK9eyCPln9rQGcjhyqzHLVyeraWzun0MzNF6CVkB6-f1Ep7sxWLPOdeSD_lpVF4H5emGKD_5VI7ePCmnwBZM/s400/20190306_101436%257E2.jpg" width="225" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
O zachodzie słońca meldujemy się zatoce na południowej stronie wyspy Phi Phi. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjANxP0QL7qHsyvybi2kBJYvwDZ6o1f69W1cHZ3yuP6P5OlkFVyqAcvuuiqB5J_M_yLaWIxxZ8ju7M5QmZUz-fEjJuRcicLGaqH5TnxurwX3wdy0jIG2wXDxvxXjb4DTdH0FqQQ/s1600/Screen+Shot+2019-04-10+at+9.55.32+PM.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1140" data-original-width="1600" height="283" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjANxP0QL7qHsyvybi2kBJYvwDZ6o1f69W1cHZ3yuP6P5OlkFVyqAcvuuiqB5J_M_yLaWIxxZ8ju7M5QmZUz-fEjJuRcicLGaqH5TnxurwX3wdy0jIG2wXDxvxXjb4DTdH0FqQQ/s400/Screen+Shot+2019-04-10+at+9.55.32+PM.png" width="400" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Wieczór spędzamy na lądzie, gdzie kręci się całkiem sporo ludzi i jest „turystycznie”.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj2ZsSx3Xzp6k8mzGpp1Hy-YblTaQTdsCe-3HLq66FDrvjrahFlg_JWKo9OiMNT5n0dCh2xuj9Ki9uxYUfoli3UfH1GpTrIULmB5iuqNcrbchiq5ELBhSaEfN9gaWcJ-j-00NhD/s1600/20190306_181128.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="577" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj2ZsSx3Xzp6k8mzGpp1Hy-YblTaQTdsCe-3HLq66FDrvjrahFlg_JWKo9OiMNT5n0dCh2xuj9Ki9uxYUfoli3UfH1GpTrIULmB5iuqNcrbchiq5ELBhSaEfN9gaWcJ-j-00NhD/s400/20190306_181128.jpg" width="400" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div>
<br /></div>
Jacek Joniechttp://www.blogger.com/profile/03520269825870255595noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-36029350.post-41455683772690401632019-04-09T23:16:00.000-05:002019-04-09T23:16:55.016-05:00Zapiski z Tajlandii (4)Wtorek, 5 marca 2019:<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgDoNxfAaxsbv4t4_yVKlF640Apj-RksTrtV0R0s_pbtYGQea5IGUXU2uhzSbnerfKdSJ_mCf5MEIquwQuY15D6AdHLq4KMt7-zSG5GFvEY8cmEFM81PU5yWY-HJgUXcs_wOnym/s1600/20190305_075445.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="577" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgDoNxfAaxsbv4t4_yVKlF640Apj-RksTrtV0R0s_pbtYGQea5IGUXU2uhzSbnerfKdSJ_mCf5MEIquwQuY15D6AdHLq4KMt7-zSG5GFvEY8cmEFM81PU5yWY-HJgUXcs_wOnym/s400/20190305_075445.jpg" width="400" /></a></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Budzimy się nieśpiesznie. Jesteśmy umówieni na 10:00, żeby wyruszyć na zakupy i do mariny. Ja i Michasia wstajemy koło 7:00, więc ruszamy na przejażdżkę na rowerach. Inni chyba jeszcze śpią. Jazda po czteropasmowej ulicy na dodatek z ruchem lewostronnym jest już niezłym przeżyciem. A przejazd na drugą stronę takiej ulicy, to już w ogóle kosmos. Ale jakoś się udaje. W lokalnej budzie zjadamy śniadanie. Wybieram budę na podstawie standardowego i zawsze się sprawdzającego kryterium: jeśli „lokalsi” jedzą – znaczy się, że jest dobre. Nie jestem pewny co jemy: jakiegoś kurczaka, ośmiornice, warzywa… Pali rurę, ale jest pyszne.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjwz1rjAohD3uA2ZcqVCwpuTXBov5QtHWPdaNNFobBWgbdCz5ZdwUVA4nYdf91gmDADPJAxs6svPxFz32n7HkRBrqcQiw_2dw8y3DdeR17gBfKAOUkH0GPl_CMdHDiC4OtevsfM/s1600/20190305_081148.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="577" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjwz1rjAohD3uA2ZcqVCwpuTXBov5QtHWPdaNNFobBWgbdCz5ZdwUVA4nYdf91gmDADPJAxs6svPxFz32n7HkRBrqcQiw_2dw8y3DdeR17gBfKAOUkH0GPl_CMdHDiC4OtevsfM/s400/20190305_081148.jpg" width="400" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Po drodze odwiedzamy też Ewę i Piotra, którzy zamieszkują w innym hotelu: podziwiamy modernistyczny design z przeźroczystymi ścianami łazienki. Siedzisz na kiblu i możesz pomachać czymś tam sąsiadce z naprzeciwka, która akurat robi to samo! :-) Niewątpliwie jakiś geniusz to projektował!</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Gdy wracamy pod hotel, większość ekipy w dalszym ciągu tkwi w przyhotelowej restauracji i czeka od godziny na jedzenie. Cóż… „lokalsi” zdecydowanie się nie śpieszą. Na razie mnie to nie drażni. Po 10:00 podjeżdżają nasze taksówki i ruszamy: część ekipy na zakupy, część do mariny. Ja jestem w ekipie „kierunek marina”. Po 20 minutach jesteśmy na miejscu i… czekamy… czekamy… czekamy… Nie jest źle: w końcu jesteśmy na wakacjach. Ale przestawienie się na tryb „jak się zdarzy – to się zdarzy” nie jest wcale łatwe. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhLCDC580QCSMKJyKKhCLHTZ9Gii9rD8w8wOr9JSS4TyIpvg3TqZmfHI5l9oOiKe_EEqy6N37fE0kF6rl5Ptiya-uY7vgBr7nTBsYod1PVr_zoxNOo3nKjNQVj1hbxaA7MfG4HD/s1600/20190305_124011.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="682" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhLCDC580QCSMKJyKKhCLHTZ9Gii9rD8w8wOr9JSS4TyIpvg3TqZmfHI5l9oOiKe_EEqy6N37fE0kF6rl5Ptiya-uY7vgBr7nTBsYod1PVr_zoxNOo3nKjNQVj1hbxaA7MfG4HD/s400/20190305_124011.jpg" width="266" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W końcu zajeżdżają minibusy z resztą ekipy i zakupami. Przeładowujemy zakupy na ręczne wózki i czekamy, aż nasi skipperzy dopełnią formalności odbioru łódek. Wbrew pozorom nie jest to proste i zajmuje sporo czasu. Pierwotny plan zakładał, że od razu po wejściu na łódki wypływy morze, ale z powodu przedłużenia procedur początkowych zapada decyzja, że wypłyniemy dopiero następnego dnia. W sumie - nie ma źle: przynajmniej jest okazja, by popływać w basenie i porządnie się wymoczyć w słodkiej wodzie. Kto wie, kiedy będzie następna okazja?</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgWHv5eKTfBG4KDJcrwlRhoqwqYltZnCQeoydfNiz1lWlMnTEyDDgI4h2pJvqpgC4a9g18y3S6oTzDHqAOixVf6xIuXB904hBj31sEqpwdSTt2jVsWyOzhe0YjMkezd1Yvd87bG/s1600/20190305_132347.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="577" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgWHv5eKTfBG4KDJcrwlRhoqwqYltZnCQeoydfNiz1lWlMnTEyDDgI4h2pJvqpgC4a9g18y3S6oTzDHqAOixVf6xIuXB904hBj31sEqpwdSTt2jVsWyOzhe0YjMkezd1Yvd87bG/s400/20190305_132347.jpg" width="400" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Rozlokowujemy się po kabinach: wychodzi przy okazji drobny problem, bo Sylwii, która na dodatek jest wyposażona w wielką walizkę jakoś nie bardzo podoba się przynależna jej „dziobówka” – czyli wąska kabinka na dziobie katamaranu, do której trzeba wchodzić od góry przez okno. Sylwia to by tam weszła spokojnie, ale ta walizka! ☺ Problem da się rozwiązać: ja tam się chętnie do „dziobówki” przenoszę, a Sylwia ląduje w kajucie z Michasią.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEidm14XCeB_t9bKITvNhlsHoKYv-kBbw4ZxvpxiHG6A-mWQcMAT4ey1_pHHS4RT19MWR2KxwM_2XADWBENaxbz2B1x6n3g-qLyv6XsoQNdt5WJw4SZQ0yTIj-ABcz2RvoBhVDEH/s1600/20190305_185226%257E2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="577" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEidm14XCeB_t9bKITvNhlsHoKYv-kBbw4ZxvpxiHG6A-mWQcMAT4ey1_pHHS4RT19MWR2KxwM_2XADWBENaxbz2B1x6n3g-qLyv6XsoQNdt5WJw4SZQ0yTIj-ABcz2RvoBhVDEH/s400/20190305_185226%257E2.jpg" width="400" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Zapada wieczór: postanawiamy wybrać się całą załogą na basen. Gdzieś tam ma być, w głębi lądu. Co prawda załoga z drugiego jachtu marudziła, że brudny, że woda słona... ale co tam, idziemy! No i udaje się nam basen namierzyć: piękny! podświetlany! woda czyściutka! Tyle tylko, że po chwili przychodzi jakiś pan i pyta cośmy za jedni i czy jesteśmy na kursie. Hmm... Pewnie jesteśmy! Tylko nikt nie wie o jaki kurs chodzi :-) Okazuje się, że pomyliliśmy baseny: ten "nasz" nie jest taki piękny. </div>
Jacek Joniechttp://www.blogger.com/profile/03520269825870255595noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-36029350.post-30311619119167093862019-04-09T00:12:00.001-05:002019-04-09T00:12:10.235-05:00Zapiski z Tajlandii (3)
<style type="text/css">
p.p1 {margin: 0.0px 0.0px 8.0px 0.0px; line-height: 19.0px; font: 16.0px Helvetica; color: #000000; -webkit-text-stroke: #000000}
span.s1 {font-kerning: none}
span.s2 {font: 16.0px 'Apple Color Emoji'; font-kerning: none}
</style>
<br />
<div class="p1">
<span class="s1">Poniedziałek, 4 marca 2019: </span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgI1-p381EeaR9JQry9JKHjl0aaMEPtDVTkU9I7tdxTN2Nq69jxydS6kdEy51GoD0wlBKzwvLdeifyzop6Y_4CDZmcoKGAFiWEb13-5MOZDscx8BELlxPQD_d_G2y7Qg83Me2fh/s1600/20190304_001510.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="682" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgI1-p381EeaR9JQry9JKHjl0aaMEPtDVTkU9I7tdxTN2Nq69jxydS6kdEy51GoD0wlBKzwvLdeifyzop6Y_4CDZmcoKGAFiWEb13-5MOZDscx8BELlxPQD_d_G2y7Qg83Me2fh/s400/20190304_001510.jpg" width="266" /></a></div>
<div class="p1">
<span class="s1"><br /></span></div>
<div class="p1" style="text-align: justify;">
<span class="s1">W Phuket lądujemy trochę przed północą w niedzielę, ale zanim wytoczymy się z samolotu, przejdziemy przez kontrolę paszportową, odbierzemy bagaże i wytoczymy się z lotniska, to robi się już poniedziałek. W Phoenix jest dopiero niedzielne przedpołudnie: różnica czasu wynosi 14 godzin „do tyłu”. Wszystko idzie nam sprawnie: przed lotniskiem znajdujemy Kasię, która przyleciała z Polski i już od paru godzin na nas czeka. Busik z hotelu David’s Residence podjeżdża po nas szybko i po paru minutach jesteśmy w hotelu, który znajduje się dosłownie naprzeciwko terminala. Tyle, że żeby tam dojść na nogach, to trzeba by się przebić przez ruchliwą ulice i jakieś lotniskowe płoty. Nikt nie ma ochoty na tego typu eksperymenty i na szczęście nie są konieczne. Hotel jest czysty i miły: co prawda jak idziemy do pokoju, to akurat po podłodze otwartego korytarza spaceruje tłuściutki karaluch, ale w takim klimacie nic dziwnego. Jest sporo po północy, a na polu jest prawie 30 stopni Celsjusza i do tego wilgotno jak w łaźni parowej. Idziemy spać! Nareszcie!</span></div>
<div class="p1" style="text-align: justify;">
<span class="s1"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgigi_hIwP17ny2s2T0qQcTBAYwHuhr0_4YpOXBAhAZ0VQnaWgNc_Y9lkjb-3V5f5m-OOTN_meFRv2a5Cx0BztvcUpO6VA3O2JmIrQ2CakMY9mvy3EGNUliWZZRp_AR_nbfYfDF/s1600/20190304_011449.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="682" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgigi_hIwP17ny2s2T0qQcTBAYwHuhr0_4YpOXBAhAZ0VQnaWgNc_Y9lkjb-3V5f5m-OOTN_meFRv2a5Cx0BztvcUpO6VA3O2JmIrQ2CakMY9mvy3EGNUliWZZRp_AR_nbfYfDF/s400/20190304_011449.jpg" width="266" /></a></div>
<div class="p1" style="text-align: justify;">
<span class="s1"><br /></span></div>
<div class="p1" style="text-align: justify;">
<span class="s1">Problem w tym, że różnica czasu nie sprzyja: w Phoenix właśnie budzi się późny, niedzielny poranek, więc wszyscy z przyzwyczajenia jesteśmy w trybie „wyjazd do polskiego kościoła”. Polskiego kościoła w pobliżu oczywiście nie uświadczy, ale w zamian siedzimy przy stole i gawędzimy do 3 rano. Ustalamy też plan na nowo budzący się dzień: śniadanie koło 8:30, a potem wyjazd na wycieczkę po mieście.</span></div>
<div class="p1" style="text-align: justify;">
<span class="s1"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjM7lARZZEpD0ZOGKS27wY4wANqLxsEU9yadvkvk-T5Ez0btMORNnpy_WCWBniuMBEZuU92Mdee_kLhKkrUYTO_9ktq2Y9m6eFuEJoaZ4go6gdSUbzFn1GH5xxdl6MKoPPE2Mrp/s1600/20190304_090509.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="577" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjM7lARZZEpD0ZOGKS27wY4wANqLxsEU9yadvkvk-T5Ez0btMORNnpy_WCWBniuMBEZuU92Mdee_kLhKkrUYTO_9ktq2Y9m6eFuEJoaZ4go6gdSUbzFn1GH5xxdl6MKoPPE2Mrp/s400/20190304_090509.jpg" width="400" /></a></div>
<div class="p1" style="text-align: justify;">
<span class="s1"><br /></span></div>
<div class="p1" style="text-align: justify;">
<span class="s1">Na śniadaniu wszyscy zjawiają się w komplecie. Restauracja jest zaraz naprzeciw hotelu, więc nie trzeba daleko chodzić. Zamawiamy jedzonko i… czekamy… czekamy… czekamy… Tajska organizacja życia chyba nie należy do wybitnych: chłopaki pracujące w restauracji z bidą kumają po angielsku, niby robią notatki, ale jak się po 45 minutach pojawiają z jedzeniem, to i tak pytają: „a takie cuś, to dla kogo? Ale spoko, nie ma paniki: każdy coś tam zjadł, więc nie jest źle.</span></div>
<div class="p1" style="text-align: justify;">
<span class="s1"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiYRyekS4osUVL98e-tOlEIi9azgn75XEqMBORUlv81Q3j0hGdfNynoG43bNbhqxPmbD07DXKcuSjqQD3PRdP1qvsFVb04vCglYDkcV9PTtsNQ8pxY2iBQIjX-lHXSY8jwb7VvQ/s1600/20190304_081147_HDR%257E2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="577" data-original-width="1024" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiYRyekS4osUVL98e-tOlEIi9azgn75XEqMBORUlv81Q3j0hGdfNynoG43bNbhqxPmbD07DXKcuSjqQD3PRdP1qvsFVb04vCglYDkcV9PTtsNQ8pxY2iBQIjX-lHXSY8jwb7VvQ/s400/20190304_081147_HDR%257E2.jpg" width="400" /></a></div>
<div class="p1" style="text-align: justify;">
<span class="s1"><br /></span></div>
<div class="p1" style="text-align: justify;">
<span class="s1">O 9:30 podjeżdża nasz 9-cio osobowy minibus. Mamy lekkie opóźnienie, ale dzięki temu dołącza do nas Asia. Koło 10:00 ruszamy na wycieczkę. Od początku pojawiają się drobne problemy komunikacyjne: nasz kierowca i jego pomocnik jakoś niezbyt mówią po angielsku, a ja mam wrażenie, że rozumie jeszcze mniej. Raczej oczekuje od nas, że powiemy mu, gdzie ma nas zawieść i tyle. A my raczej oczekiwaliśmy, że chłopak będzie nam w stanie coś pokazać, opowiedzieć i poradzić. Ale, jak to mówią „nic to”: na początek jedziemy na wzgórze zamieszkałe przez małpy. To wszystko przez Gabi, która się najpierw uparła, że chce zobaczyć słonia, albo przynajmniej małpę.<span class="Apple-converted-space"> </span></span></div>
<div class="p1" style="text-align: justify;">
<span class="s1"><span class="Apple-converted-space"><br /></span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgOV6b52cs6v1LMPcXzh9yEg6ttpCW2jiPKpeTYXOJrm3dsOvbdnyMYcRjmnjfm4D_7MGVshWM3-yW7b9EKqFs7Wm3PHqMs5LSwHKvnmCMeMoazt1ybBbm4eS3D3KtuCI_x7EID/s1600/20190304_112727_HDR.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="684" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgOV6b52cs6v1LMPcXzh9yEg6ttpCW2jiPKpeTYXOJrm3dsOvbdnyMYcRjmnjfm4D_7MGVshWM3-yW7b9EKqFs7Wm3PHqMs5LSwHKvnmCMeMoazt1ybBbm4eS3D3KtuCI_x7EID/s400/20190304_112727_HDR.jpg" width="266" /></a></div>
<div class="p1" style="text-align: justify;">
<span class="s1"><span class="Apple-converted-space"><br /></span></span></div>
<div class="p1" style="text-align: justify;">
<span class="s1">Chłopaki podwożą nas pod stromą górkę, pokazują kierunek i mówią: „1o minut”. Nie bardzo wiadomo, co to ma znaczyć, ale dobra: ruszamy na piechotę pod górkę. Pot się leje się leje strumieniami, bo jest gorąco i wilgotno. Po jakichś 40 minutach dochodzimy do miejsca, gdzie gnieździ się całe stado gibbonów. Ja tam się nimi jakoś bardzo nie podniecam, ale robię parę zdjęć i dobra. Gdy już wszyscy nasycili się widokiem małp, ruszamy obejrzeć stare miasto. Nasz kierowiec mówi „old tower”, ale okazuje się, że po prostu tak jakoś dziwnie wymawia „old town”. Spoko, może być. Chodzimy po całkiem przyjemnej i czystej uliczce, pełnych różnych sklepików.</span></div>
<div class="p1" style="text-align: justify;">
<span class="s1"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgYai0w22RXmSFW_9jp2xiJZpbY_sy3D7q45fFtijZzYPlNf3K7k6J1NCnUUikZaYaVoE1S0fQc3g8PYr5xtKO5giHeowCAMxj5J6ISiMoTHVAm8IZ1BRTmOlSZ4DLLU2csHt9B/s1600/20190304_135045%257E2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="683" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgYai0w22RXmSFW_9jp2xiJZpbY_sy3D7q45fFtijZzYPlNf3K7k6J1NCnUUikZaYaVoE1S0fQc3g8PYr5xtKO5giHeowCAMxj5J6ISiMoTHVAm8IZ1BRTmOlSZ4DLLU2csHt9B/s400/20190304_135045%257E2.jpg" width="266" /></a></div>
<div class="p1" style="text-align: justify;">
<span class="s1"><br /></span></div>
<div class="p1" style="text-align: justify;">
<span class="s1">Następnie ruszamy na lunch, a właściwie późny lunch: pani w hotelu reklamowała nam targ rybny, na którym można kupić świeże owoce morza i dać je do przyrządzenia w pobliskiej restauracji. Brzmi dobrze, tyle tylko, że nasi przewodnicy nie wspomnieli, że to miejsce znajduje się na południowym krańcu wyspy i że trzeba tam jechać z dobrą godzinę. Cóż… jakieś frycowe trzeba zapłacić. Najgorsze jest to, że – tak mi się zdaję – że tubylcy, bardzo słabo mówiąc po angielsku wcale nie zamierzają się do tego przyznawać. Jak nie rozumieją, to po prostu z całym przekonaniem odpowiadają „yes”, bez względu na to, jak brzmi pytanie </span><span class="s2">☺</span></div>
<div class="p1" style="text-align: justify;">
<span class="s1">Targ rybny jest całkiem ciekawy: w dużych kuwetach pływają żywe morskie stworzenia, które chyba przeczuwają, że za chwile wylądują na grillu czy patelni. Ale okazuje się, że nasza ekipa nie ma ochoty na eksperymenty kulinarne: Monika potem powie, że „nie mogła, bo ta ryba się tak na nią patrzyła…” </span><span class="s2">☺</span><span class="s1"> Kończy się więc na zjadaniu stworzeń już wcześniej uśmierconych, ale i tak jedzenie jest wyśmienite.</span></div>
<div class="p1" style="text-align: justify;">
<span class="s1"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjgfgp7NNgFajpl_A4DUt23v75FmxSDdqvAoSzMVIGcgYVXCLwF23xHyodlYJ1N8sFopoFO1h-04FyoSpSjw9Sc9cNlIgnHTJIvUIEN68aB1oiGHe-5owA52D7GZsnFl8GpEOrl/s1600/20190304_175503%257E2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="576" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjgfgp7NNgFajpl_A4DUt23v75FmxSDdqvAoSzMVIGcgYVXCLwF23xHyodlYJ1N8sFopoFO1h-04FyoSpSjw9Sc9cNlIgnHTJIvUIEN68aB1oiGHe-5owA52D7GZsnFl8GpEOrl/s400/20190304_175503%257E2.jpg" width="225" /></a></div>
<div class="p1" style="text-align: justify;">
<span class="s1"><br /></span></div>
<div class="p1" style="text-align: justify;">
<span class="s1">Robi się popołudnie i ruszamy w drogę powrotną. Tyle, że wszyscy mają podobny pomysł i korek na drodze jest niemiłosierny. Brniemy powoli do przodu i o wieczorze zaliczamy jeszcze wielgaśny posąg Buddy, stojący na jednej z gór. Posąg jest jeszcze w budowie, ale jakoś nie robi na mnie wrażenia. Fakt, że o buddyzmie mam raczej mizerne pojęcie, wiec nie bardzo rozumiem o co chodzi. Jedyne, co zauważam, to fakt, że buddystom wszystko się kojarzy z jednym: słoń – symbol płodności, wąż – symbol płodności. No i jeszcze jedna rzecz warta zauważenia: Matka Ziemia siedzi okrakiem na wielkim krokodylu. Czyli jednak ziemia wspiera się na krokodylu, a nie na czterech żółwiach.</span></div>
<div class="p1" style="text-align: justify;">
<span class="s1"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg-nZ3G3cf9SDhUiZiXPxmTs2JxKFFbaYDEYb7HdqaqRgUecfvGr4MChK5dWRDakfY1Oq_QLRQxhAw_Be9xeXdT6fHwzjD8op9e4fgcnbVZZkxXJ91tOOd3uJA95_mOsVf03fak/s1600/20190304_185821%257E2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="683" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg-nZ3G3cf9SDhUiZiXPxmTs2JxKFFbaYDEYb7HdqaqRgUecfvGr4MChK5dWRDakfY1Oq_QLRQxhAw_Be9xeXdT6fHwzjD8op9e4fgcnbVZZkxXJ91tOOd3uJA95_mOsVf03fak/s400/20190304_185821%257E2.jpg" width="266" /></a></div>
<div class="p1" style="text-align: justify;">
<span class="s1"><br /></span></div>
<div class="p1" style="text-align: justify;">
<span class="s1">O wieczorze zajeżdżamy z powrotem do hotelu. W międzyczasie zjawiają się kolejne osoby z naszej rejsowej ekipy, łącznie z naszymi skipperami czyli Dariem i Mariem. Brakuje jeszcze tylko Szymona, ale jest już w Seulu, czyli raczej się nie zgubi. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Jacek Joniechttp://www.blogger.com/profile/03520269825870255595noreply@blogger.com0