Barcelona: Dzień Trzeci



Sobota, 19 lutego

Tym razem przesiadam się do metra. Muszę dotrzeć do katedry Sangrada Familia, która znajduje się na wschód od Starego Miasta. Początkowo mam lekkie problemy z orientacją w terenie. Pomyliłem bramki na dobry początek. Gdy próbuję naprawić błąd, mój bilet nie chce zadziałać. Co jest? Okazuje się, że jakiś spryciuszek zamontował zabezpieczanie nie pozwalające użyć tego samego biletu drugi raz na tej samej stacji. Żeby nie było akcji pod tytułem „pożycz mi biletu”.  W końcu opanowuję sytuację i po kilku przesiadkach docieram na plac, na którym stoi katedra Gaudiego. Tłumów nie ma, ale jest kolejka: udaje mi się kupić bilet na godzinę 15:30. Mam więc jeszcze sporo czasu. Ruszam z powrotem do centrum, by zobaczyć Kwartał Niezgody: trzy kamienice, stojące jedna obok drugiej, a zaprojektowane przez trzech różnych architektów, w zupełnie różnych stylach.


Potem kieruję się w stronę katedry, po drodze kupując świeże oliwki na targu. 2 Euro, a pycha! Właściwie, to mógłbym funkcjonować na oliwkach, chlebie i piwie! Katedra w dzielnicy gotyckiej to znowu przepiękny gotyk, ciosany w surowym kamieniu. Rzuca mi się w oczy ołtarz Matki Boskiej Szczęśliwej. To Średniowiecze wcale nie było takie ponure jak się ludziom wydaje.

 
Robi się popołudnie i wracam pod Sangrada Familia. Katedra na pewno robi wrażenie, choć jest wciąż w budowie i jeszcze chwilę to potrwa. Za życia Gaudiego udało się wybudować tylko jeden z trzech portali i ukończyć jedną z osiemnastu planowanych wież. Potem Gaudi wpadł pod tramwaj, robota się ślimaczyła, przyszła rewolucja, wojna… Więc budowa wciąż jeszcze trwa.

Na początku człowiek myśli: ciekawe, ależ to jakiś sen szalonego architekta! Dopiero gdy zaczyna się patrzeć na szczegóły, czyta się opisy i poznaje symbolikę dociera do człowieka, że ma się do czynienia z absolutnie genialnym, przemyślanym w każdym detalu i opartym na głębokich, pewnie mistycznych doświadczeniach. Nawet taki fakt, że katedrę zaczęto budować od boku, od jednego z portali okazuję się być przemyślaną decyzją, a nie brakiem rozwagi: Gaudi wiedział, że katedra nie zostanie ukończona za jego życia i specjalnie kazał zacząć od boku, żeby potem było trudno zmienić jego koncepcję i trzeba ją było doprowadzić do końca.


Jeśli zewnętrze katedry robi wrażenie, to jej wnętrze po prostu rozsadza mózg! Przynajmniej mój. Człowiek stoi i sam nie wie co ze sobą zrobić: Śmiać się? Płakać? Tańczyć? Leżeć krzyżem? Po prostu odlot! Niesamowite jest zaczerpnięcie motywów natury: katedra wygląda jak las gigantycznych drzew, prześwietlanych przez promienie słońca. Chodziłem jakby mnie kto łopatą zdzielił przez łeb, aż przyszedł jakiś pan w mundurku i powiedział, żeby sobie już stąd pójść, bo zamykają katedrę.



Wróciłem do centrum miasta i poszedłem na północ od Plaça de Catalunya, po Rambla de Catalunya. Trafiam akurat na wieczorną mszę w kościele św. Rajmunda z Penyafortu. Ulica kusi kolejnymi barami tapas. W końcu daję się skusić i zachodzę do La Bodegueta: oliwki, piwo i okładniczki, czyli małże brzytwy… ummm… życie jest piękne (a przynajmniej smaczne) ;-)
 

Robi się późno więc powoli wracam w stroną hostelu. Po drodze atakuje mnie jeszcze jeden tubylec i namawia do wstąpienia do jego knajpki. No dobra, to wstąpię jeszcze na kawę a właściwie cavę. Smakuje zupełnie inaczej jak w Polsce (jak widać na załączonym obrazku)  ;-)
 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Gannett Peak (2)

Gannett Peak (1)