Zapiski z Tajlandii (7)

Piątek, 8 marca 2019:


Wstajemy rano i ruszamy w dalszą drogę na południe w kierunku wyspy Rok Nok. Droga generalnie daleka, bo zajmie jakieś 7-8 godzin. Ale na początek stajemy na śniadanie na wyspie Phi Phi Lee, gdzie znajduje się rajska plaża. Ponoć znana z jakiegoś filmu, w którym występował jakiś przystojny aktor… Leonardo de Caprio? Nie znam, ale cóż tam… on mnie też pewnikiem nie zna, więc jesteśmy kwita. 


Plaża jest ładna, tylko ma jeden problem: wszyscy o tym wiedzą i turyści walą tu drzwiami i oknami. Na szczęście jesteśmy na miejscu w miarę wcześnie, więc idzie jeszcze jakoś zaparkować. Ale i tak mamy kłopoty: lina od boi wkręca się w śrubę i blokuje ster. Walczymy dzielnie i w końcu udaje się nam zaparkować łódkę i zjeść śniadanie. Potem jeszcze mamy okazję, by popływać. Woda jest czysta: widać na dobre 15 metrów. Skały schodzą pionowo w głąb wody, w wśród nich pływają kolorowe ryby jak z akwarium.


Do wieczora płyniemy na południowy wschód do dwóch wysp: Koh Rok Nai i Koh Rok Nok. 


Na obu znajduje się park narodowy, który chroni rafy koralowe. Parkujemy w wąskim przesmyku pomiędzy wyspami. Po chwili zjawiają się strażnicy parkowi, pobierają stosowną opłatę i nakazują nam się przeparkować w inne miejsce. Cóż… rozkaz – to rozkaz: zwijamy kotwicę i przenosimy się na bojkę.


Wieczorem na statku odbywa się jakaś impreza okolicznościowa z okazji Dnia Kobiet. Są wiersze, przemówienia i prezenty. Część nieoficjalna zaczyna się później, ale szczerze mówiąc, to tego nie pamiętam, bo poszedłem spać przyzwoicie koło 23:00. A tańce, hulanki, swawole zaczęły się później. Byłem wściekły i w sumie nie do końca wiem o co. Może dlatego, że zaczęli beze mnie?  A tak naprawdę, to chyba jestem za starty na nocne imprezy: po prostu muszę się wyspać, żeby żyć.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Gannett Peak (2)

Gannett Peak (1)