Mini-przewodnik po USA (7): Naprzód! Do walki o plan 6-cio letni!


Dziś pogadamy o planowaniu podróży. Cóż… jakiś plan trzeba mieć. Nawet jeśli miał to być “dokładnie zaplanowany brak planu” :-) Akurat w przypadku USA taka opcja jest możliwa i w miarę bezpieczna, ale zwykle jest dość kosztowna. Więc może jednak warto stworzyć jakiś bardziej szczegółowy plan? No to jedziemy! 

 Pytanie 35: Ile czasu potrzeba na podróż po USA?

Cóż… trudno znaleźć na to pytanie dobrą, jednoznaczną odpowiedź. Znam ludzi, którym zdarza się wpaść do Nowego Jorku na długi weekend: poszwędać się po Manhattanie, skoczyć wieczorem do baru, zrobić zakupy… Czasem nawet koszty wyjazdu zwracają się po upłynnieniu kontrabandy! :D To jakby jedna strona medalu. Z drugiej strony - to znam ludzi, którzy tu przyjechali “na chwilę” i są już zdrowo ponad 20 lat! Tak, że możliwości są rozległe. Oczywiście, jeśli nie zamierzacie zostać w USA nielegalnie (co jest raczej mało rozsądnym pomysłem), to ogranicza Was 90 dni legalnego pobytu bezwizowego. Ale powiedzmy sobie szczerze: kiedy ostatnio byliście w podróży przez 3 miesiące? Jesteście na taką zabawę gotowi? 

Jeśli spojrzycie na plany “gotowców” - znaczy się wycieczek organizowanych przez biura podróży, to łatwo zauważyć, że zwykle trwają one od 14 do 20-i-paru dni. Tak, że to są takie mniej-więcej rozsądne granice. Oczywiście dużo zależy od Waszych preferencji i możliwości: fizycznych, psychicznych i finansowych. Jak dla mnie, to 3-4 tygodnie brzmi rozsądnie. 

Pytanie 36: Jak się zabrać za planowanie podróży? 

Według mnie tego typu wyprawy planuje się z użyciem dwóch głównych kluczy: albo planujemy wyprawę celową, albo ogólnorozwojową. Czyli inaczej mówią: albo wiesz od razu, co chcesz zobaczyć, albo nie masz wyraźnie sprecyzowanego celu i chcesz się po prostu “porozglądać dookoła”. Istnieje też wariant pośredni, czyli masz wyraźnie określony cel, ale skoro już się bujasz przez ocean, to może by coś tam warto przy okazji jeszcze zrobić? 

Nie ma tu “jedynej słusznej drogi”: każdy z tych kluczy ma swoje wady i zalety, ale warto się na początku zastanowić o co Ci chodzi i “z jakiego klucza śpiewasz”. Ma to szczególnie znaczenie, gdy planuje się wyprawę w kilka osób. Bo bardzo często właśnie tego typu rozbieżność oczekiwań daje się mocno we znaki w czasie wyprawy. 

Z moich obserwacji wynika, że większość ludzi wybierających się do USA po raz pierwszy raczej ma na myśli jakąś “ogólnorozwojową wycieczkę krajoznawczą”, zwaną potocznie “objazdówką“. Tu sprawa jest stosunkowo prosta: najłatwiej po prostu “zerżnąć” program z jakiejś komercyjnej objazdówki i ewentualnie potem go nieco zmodyfikować i dostosować do własnych potrzeb. Druga opcja jest w sumie równie prosta: skoro masz w głowie gotową listę celów, to pozostaje jedynie pytanie, czy warto coś do tej listy dopisać. 

Ale tak naprawdę, to ważniejsze jest inne pytanie: co należy z planu wyrzucić. Największym problemem w planowaniu tego typu wyprawy jest nadmierny optymizm i “podróżnicze obżarstwo”. Jest ono jak najbardziej zrozumiałe: dla wielu ludzi wyjazd do USA to często marzenie od lat czekające na realizację, czasem wręcz wyprawa życia. Więc nic dziwnego, że chciałoby się zobaczyć jak najwięcej. Problem w tym, że czas nie jest rozciągliwy, a prędkość światła ma skończoną wartość. Co się sprowadza do tego, że “nie da się z jedną pupcią być na wszystkich kiermaszach” (jak mawiała moja Teściowa). Czyli: trzeba coś wybrać, a z czegoś zrezygnować. 

Przetłumaczmy to filozofowanie na jakąś praktyczną zasadę: jeśli planujesz “objazdówkę” po USA, to planuj tak, żeby w ciągu dnia spędzać 3, góra 4 godziny w samochodzie. Jeśli musisz spędzić więcej, to praktycznie powinieneś liczyć ten dzień jako “przelotówkę” i nie planować nic, poza jazdą. W Stanach przelicznik jest prosty: średnia prędkość poruszania się po przyzwoitej drodze to 60 mil na godzinę. Więc te 3-4 godziny przekłada się na jakieś 200, góra 250 mil na dzień. 

Wiem - tak z własnego jak i innych ludzi doświadczenia, że pokusa “upakowania ile się tylko da” jest najtrudniejszą częścią takiej podróży. Umiejętność powiedzenia sobie: “jestem na wakacjach, nigdzie mi się nie śpieszy, nie tym - to następnym razem” jest niezwykle cenna. 

Pytanie 37: Kiedy najlepiej pojechać do USA? 

Jest to kolejne pytanie, na które nie da się łatwo odpowiedzieć. Każdy czas, każda pora roku ma swoje dobre i złe strony. Poza tym zależy, gdzie się wybieramy. Postaram się odpowiedzieć zakładając, że interesuje nas Zachód USA. Będziemy się posługiwali umownymi, a nie astronomicznymi porami roku. 

Zima (czyli gdy jest zimno i może nawet padać śnieg): tak na oko, to grudzień, styczeń, luty: wbrew pozorom może to być bardzo dobry czas na podróż. Praktycznie na całym Zachodzie jest to “po sezonie” - wyjątkiem są tu - oczywiście - resorty narciarskie. Jest to na pewno dobry czas dla “łowców okazji”: przy odrobinie szczęścia uda Wam się przylecieć na miejsce za 50% “normalnej ceny”. Czasem nawet za 30%. Praktycznie wszystkie parki narodowe są otwarte cały rok. Niektóre rejony mogą być niedostępne, ale nie ma obawy: będziecie mieć co oglądać. Wielki Kanion i inne pustynne tereny pod śniegiem wyglądają absolutnie oszałamiająco! No i nie ma tłumów: całe te bandy, które w lecie będą się przewalać po najbardziej popularnych miejscach po prostu nie istnieją! 

Zima ma też oczywiście swoje słabe strony. Po pierwsze, jest zimno - jak sama nazwa wskazuje. Dotyczy to nie tylko terenów górzystych. Nawet na pustyniach, które nam się kojarzą z upałem, jest zimno, szczególnie nocą. Po drugie: szybciej robi się ciemno, co “obcina” kilka godzin zwiedzania każdego dnia. Trzecia słaba strona, to pogoda: generalnie zimy na Zachodzie nie są złe, ale jak będziecie mieć pecha i traficie na jeden z kilku frontów atmosferycznych, które co roku przewalają się przez całe Stany, to cóż… może być różnie. Zwłaszcza jak nie będziecie odpowiednio przygotowani. Sytuacje, gdy ludzie tkwią przez kilka dni w jakiejś zapadłej, górskiej dziurze, bo autostradę zasypało zdarzają się każdego roku. Zima jest fatalnym czasem na zwiedzanie dużych miast amerykańskich typu San Francisco lub Los Angeles. Nie dość, że jest zimno, to jeszcze na dodatek wieje, że głowę chce urwać. Tak, że żadna przyjemność. 

Uwaga: “zima” jest pojęciem umownym. Im dalej na północ i im wyżej nad poziom morza, tym zima wcześniej się zaczyna i trwa dłużej. W górach północnych stanów (na przykład Montana czy Wyoming) śnieg często spada już we wrześniu i leży nieraz do końca maja. Północna krawędź Wielkiego Kanionu zamyka się co roku 15 października i jest zamknięta na głucho do końca maja. Wiele górskich dróg jest zamkniętych od czasu, gdy spadnie pierwszy śnieg, do czasu, aż stopnieje. 

Wiosna: Cóż… w wielu rejonach Zachodu wiosna albo nie istnieje, albo jest bardzo krótka. Na pustyniach Arizony czy Nowego Meksyku wiosna trwa na ogół kilka tygodni i objawia się tym, że kwitną kaktusy. W górach: im wyżej, tym wiosna przychodzi później. Ale jest naprawdę piękna! Praktycznie w każdym rejonie. Żeby trafić na wiosnę, najlepiej planować wyjazd pomiędzy początkiem marca (rejony pustynne), a połową maja - lub nawet później - jeśli wybieramy się w góry. Ceny biletów są zwykle przyzwoite, ceny noclegów też. Nic, tylko się zbierać i jechać! 

Lato: wielu ludzi nie ma za bardzo wyboru i musi na wakacje jeździć w lecie. Jest to niestety najgorszy możliwy czas na zwiedzanie Zachodu USA. Ceny wszystkiego: przelotów, noclegów, benzyny szybują w górę. W popularnych miejscach jest tłoczno, czasem nie ma nawet jak zdjęcia zrobić. Cała pustynna część USA zamienia się w rozpalony piec, temperatury powyżej 40 stopni Celsjusza są normą. Do tego jeszcze dochodzi monsun, który przynosi gwałtowne burze i ulewy: są one naprawdę niebezpieczne, co roku giną w nich ludzie. Jeśli więc możecie unikać wyjazdów latem - to unikajcie. Jeśli nie… cóż… zwykle coś tam da się wykombinować, ale to temat na oddzielną pogawędkę. 

Jesień: moja ulubiona pora roku na podróże. Gdybym miał podać idealny czas na miesięczną podróż po Zachodzie USA, to wybrałbym 15 września do 15 października. Pogoda jest wtedy stabilna - niespodzianki mogą się oczywiście zdarzyć, ale generalnie jest ani za gorąco, ani za zimno. Dni są jeszcze w miarę długie. “Lokalsi” są już po wakacjach, więc nie ma takich tłumów, jak w lecie. Jeśli interesowałby Was północne stany, to tam jesień zaczyna się zwykle koło połowy sierpnia. Podobnie jest też w górach w Kolorado.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Gannett Peak (2)

Gannett Peak (1)