Wyprawa do wnętrza ziemi czyli pontonem przez Wielki Kanion (1)


Tak zwany "wstęp":

Opisanie “wyprawy do wnętrza ziemi” czyli raftingu dnem Wielkiego Kanionu będzie lekkim problemem. Nie robiłem notatek: mam tylko zdjęcia i to, co mi zostało w pamięci. A w pamięci, to cała wyprawa szybko się zlewa w jedną całość, ciężko to potem odtworzyć. Na robienie notatek nie było szans: po prostu za dużo się dzieje i za szybko. Teoretycznie, to wieczorem można by usiąść i coś tam pozapisywać, ale zaraz po zachodzie słońca człowiek marzy tylko o jednym: wleźć do śpiwora i zasnąć. No i właśnie tak się dzieje :D

Wielki Brat mi tu podpowiada, że słowo „rafting” nie istnieje w języku polskim. Choć chyba się przyjęło, tak jak wiele innych angielskich słów kończących się na „ing”. Bo po polsku trzeba by powiedzieć „spływ pontonowy”, a to jednak bardzo długie i niepraktyczne wyrażenie. W przypadku rzeki Kolorado płynie się wielkimi, kilkunastometrowymi pontonami. Wchodzi na taki ponton 15 uczestników, 1 lub dwóch przewodników no i kupa sprzętu. Cała zabawa waży ze trzy tony no i toczy się po wodzie.


Ale zacznijmy od początku: przepłynięcie przez Wielki Kanion od dawna było „na mojej liście”, choć długo się jakoś odwlekało. Po pierwsze: nie jest to tania impreza. Po drugie: jest kolejka – trzeba się zapisywać prawie rok do przodu, potem pozostaje tylko liczyć na to, że ktoś zrezygnuje. Poza tym kiedyś pływało się raczej pontonami z wiosłami i taka zabawa trwała około trzech tygodni. Można ją wprawdzie było podzielić na dwa kawałki, ale jak już wpływać w tą wielką dziurę w ziemi, to warto by jednak przepłynąć całość. Na szczęście od jakiegoś czasu pontony zostały wyposażone w silniki i dziś można przepłynąć większą część Wielkiego Kanionu w sześć, siedem lub osiem dni.

Tak czy inaczej: wiosną 2020 rzuciłem hasło na druty i zaczęliśmy zbierać ekipę. Po początkowym entuzjazmie zebrała się nas ósemka. Czyli „prawie cały ponton dla nas”. Ale potem parę osób się wycofało i w sumie wyruszyliśmy w piątkę. Trafił nam się termin w drugiej połowie maja. Czyli „oj, może być gorąco”. Ale okazało się, że „może też być zimno”. To tyle tytułem wstępu. Ruszamy!


Dzień 0: 18 maja 2021 (wtorek):

Po południu wyruszamy z Phoenix do Page. Jest nas piąteczka: Tomasz, Piotr, Monika, Michasia i ja. Page to ostatnie większe skupisko ludzi przed Wielkim Kanionem. W sumie, to dziura zabita dechami na środku pustyni, powstała przy okazji budowy zapory w Kanionie Glan. Zapora tworzy drugie co do wielkości sztuczne jezioro w USA czyli Jezioro Powell’a. Z Phoenix to około 4 godzin drogi, prosto na północ.

Mamy się zameldować na pierwszą odprawę w resorcie hotelowym nad brzegami jeziora o siódmej wieczorem. No i meldujemy się planowo, siadamy na trawie i obserwujemy przybyłych ludzi. Jest nas w sumie prawie 30 i – o dziwo – okazuje się, że nasza ekipa robi za młodzież! Są co prawda dwie pary w wieku 25+ i jeden „młodzieniec młody”, też po 20-stce, ale reszta to ludzie w „naszym wieku”, albo sporo starsi. Wszyscy się przyglądają sobie z zaciekawieniem i niepewnością. Na szczęście amerykańska kultura ułatwia nawiązywanie kontaktów i pytania typu „skąd jesteś?” czy „co cię przygnało na tę wycieczkę?” nie uchodzą za inwazyjne, więc nawiązujemy pierwsze rozmowy.

Odprawa jest krótka: każdy dostaje po dwa duże, nieprzemakalne worki. W jednym z nich mamy spakowany śpiwór i prześcieradło, do drugiego należy przerzucić swoje rzeczy. Oprócz tego dostajemy po klasycznej skrzynce na amunicję, służącą za bagaż podręczny i kolejny, mniejszy worek nieprzemakalny do zapakowania dodatkowych ubrań na wypadek gdyby trzeba się przebrać w ciągu dnia. Wkrótce się okaże, że gdyby chcieć być jako-tako suchym, to trzeba by się przebierać co 15 minut, ale o tym pogadamy później…


Odprawa szybko się kończy: rano mamy się zameldować o siódmej, spakowani i gotowi, a reszta wyjdzie w praniu.




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Gannett Peak (2)

Gannett Peak (1)