W drodze powrotnej z Utah dopadła nas śnieżyca, dzieki czemu dolecieliśmy do Chicago z godzinnym opóźnieniem. I tak mieliśmy szczęście, bo wracaliśmy dość późno wieczorem, wiec na lotniskach zdążyło się już przeluźnić. Grupy, które wyjeżdżały wcześniej czekały po 4 godziny zanim wystartowały. Dziś śnieg dotarł do Chicago. Wieczorem zaczęła lecieć marznąca mrzawka, a nad ranem zaczęło sypać na dobre. Koniec świata! Szkoły zamknięte, samoloty nie latają, na drogach dantejskie sceny (co pare mil jakiś wypadek). A to przecież tylko trochę śniegu spadło! Cywilizacja białego człowieka, psia krew! Jak by tak ze trzy dni popadało, to by pół Ameryki z głodu zdechło.

W miarę bez wiekszych przeszkód dotarłem do roboty. No i siedzę sobie i pracuję. W budynku prawie pusto, więc mam spokój, nikt mi głowy nie zawraca. Zastanawiam się tylko jak potem wyjadę z motorolskiego parkingu. Jak mnie zasypie na dobre, to mogę tu tkwić przez cały weekend.
Dziś miałem jechać na wojnę do Kentucki, ale ze względu na robotę i malowanie w domu musiałem sobie odpuścić. Szkoda, bo zapowiadała się fajna impreza.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Gannett Peak (2)

Gannett Peak (1)