Po prawie 24 godzinach podróży, wieczorem czasu lokalnego znalazłem się w znów w Phoenix. Podróż… cóż… jak podróż: długa i męcząca, bez niespodzianek. Dziś od rana „wracam do rzeczywistości”. Zastanawiałem się całą drogę czy pisać jakieś „publiczne podziękowania”. Doszedłem do wniosku, że lepiej jednak nie. W takim wypadku nieuniknione jest wpadnięcie w „spiralę śmierci”: ile bym osób nie wymienił, to i tak się okaże, że kogoś pominąłem. Postanowiłem więc, że podziękuję publicznie jeno mej Pełnym Tytułem Siostrze Rodzonej Sabinie i Szwagrowi Krzychowi. No bo bohatersko mnie gościli przez całe 5 tygodni z hakiem. Zdaje sobie sprawę, że nie jest to prosta sprawa: jestem wyjątkowo upierdliwym gościem. Nie dość, że co chwile organizuje imprezy i zapraszam na nie swoich znajomych, to jeszcze co chwile coś wymyślam. A Saba z Krzychem nie marudzili, tylko na każdy pomysł odpowiadali: „O! Świetny pomył!”, albo przynajmniej: „No… dobra!”. Dzięki temu parę imprez się zrobić udało, parę razy w góry się wyskoczyło… Cóż… Kto był – temu chwała! Kto nie był – cóż… jego strata.

Czas niestety ma swoje prawa i liniowo sobie płynie. Nie dało się go rozciągnąć, toteż nie wszystko, co bym chciał udało mi się zrobić. Nie z wszystkimi zdążyłem się zobaczyć. Nie wszystkim poświęciłem tyle czasu, ile bym chciał. Co złego – to nie ja! Zaczynam odliczać czas do „następnej razy”, a jakby kto chciał wcześniej – to niech wsiada w samolot i melduje się w Phoenix!
Posted by Picasa

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Gannett Peak (2)

Gannett Peak (1)