Bardzo lubię internetowe serwisy społecznościowe!
Dzięki nim udaje się utrzymywać
relacje, które inaczej by umarły. Nie da sie pisać
listów, dzwonić, rozmawiać, spotykać się regularnie z kilkuset osobami. Ale dzięki
tym wszystkim facebookom, naszym klasom, skypom, gadu-gadom jakiś
kontakt można nawiązać i utrzymywać. "Ależ
to nie są głębokie
relacje!" - zaraz się co niektórzy oburzą. Oczywiście, że nie! I o to właśnie
chodzi! Człowiek nie potrzebuje kilkudziesięciu
czy kilkuset głębokich relacji (cokolwiek "głęboka
relacja" nie oznacza). Za to
potrzebuje ludzi wokół siebie. Takich zwykłych
znajomych, z którymi czasem może o byle czym pogadać,
podzielić się jakąś opowieścią, niekoniecznie zaraz się
głęboko zaprzyjaźniając.
Krysia znów pojechała do Vegas, Radek biega po lesie, Andrzej jeździ
na motorze, Agata złamała nogę... ot takie urywki jakiegoś
znajomego życia. Niby nic, a sprawią, że
coś więcej o sobie wiemy, że się czasem zauważymy,
czasem przez chwilę o sobie pomyślimy. I wcale niekoniecznie zaraz musi
być "coś więcej" między nami.
Oczywiście jest to tylko jedna strona rzeczywistości,
ta piękniejsza. Ale jest też
inna. Dowiedziałem się niedawno, że niektóre znajome osoby szczerze mnie nie cierpią
z powodu... zdjęć zamieszczanych na facebooku! Nie bardzo chciałem
w to wierzyć, a jeszcze trudniej mi było
zrozumieć o co chodzi. Wytłumaczyła
mi to Asia: "wiesz, jak ktoś
cię nie zna i patrzy tylko na to, co masz
na facebooku, to sobie myśli: taki to ma życie!
Tu w górach, tam nad morzem…
Znowu gdzieś jedzie! Luzak! A rodzina z głodu
pewnie zdycha!".
Cóż... Fakt, że nie wrzucam na facebooka informacji typu: „właśnie
wracam z roboty po 12 godzinach pracy, a jeszcze mnie czekają
dwa meetingi w nocy z ludzmi z Indii”.
Nie zamieszczam też - zupełnie świadomie - zdjęć
rodzinnych, a już w szczególności zdjęć dzieci. Mam po prostu swoją
sferę prywatności, którą chronię i nie zamierzam jej upubliczniać.
A jeśli ktoś z Was ma problem z tym, że
czasem robie to, co lubię? Mogę Wam tylko powiedzieć,
że jest na to prosta rada: taki przycisk na ekranie
komputera z napisem "delete". Spoko, nie będę żywił
urazy z tego powodu, że ktoś się ze mną "odprzyjaźni". No chyba, że
ktoś z Was potrzebuje mnie w roli kozła
ofiarnego, na którego można od czasu do czasu wylać
swoje frustracje. A, jeśli tak - to też nie ma problemu: Postaram się
Wam dostarczać regularnie powodów do zgrzytania na mnie zębami ;-)
To tak tytułem wstępu do opisu mojej wyprawy do Peru. ;-) A na zdjęciu:
Andy z lotu samolotu.
Komentarze