Wyprawy do Peru opisu ciąg dalszy...
Na czym to skończyłem? Chwile mi zeszło na
niepisaniu, więc chyba mogę nie pamiętać? Ach tak! Skończyłem na tym, że dotarłem do Cuzco, do miejsca zakwaterowania, przy ulicy Choquecheca 229, gdzie
mieści się jedno z wielu biur podroży, organizujące wędrówki do Machu Picchu.
Co prawda gdy tam dotarłem, to biuro okazało się być zamknięte, ale nie było
powodów do paniki: było jeszcze przed dziewiąta rano, a na drzwiach wisiała
kartka, że otwarte od dziewiątej. Zaraz obok, w tym samym budynku znajdowała
się knajpa, nawet otwarta. Zamówiłem sobie kawę, przy okazji na półce z książkami
wypatrzyłem jakiś kryminał w języku polskim. "Nie jest źle! Nasi tu
byli!" - pomyślałem. Niedługo po dziewiątej zjawiła się sympatyczna młoda
dziewczyna, otworzyła biuro i pokazał mi mój pokój na poddaszu. Łóżkoooo! Huraaaa!
A nawet dwa! I do tego jeszcze prysznic i w miarę ciepła woda! Normalnie
rozpusta! Rozpakowałem się, wykapałem, a potem ruszyłem, by się powłóczyć po
Cuzco.
Miasto mi się od razu spodobało. Położone na trawiastych pagórkach, o
tej porze roku jeszcze zielonych przypominało mi Asyż. Niewysokie domy w
pastelowych kolorach, pokryte grubą, ciężko wyglądającą dachówką. No, w Asyżu jest jednak zacznie czyściej i znacznie bogaciej.
No i uliczki: wąskie, wydawałoby się, że jeden samochód się
nie przeciśnie. A tu pełen luz: ruch dwukierunkowy, samochody jakoś się mijają
i to wcale nie przy małych prędkościach. Że tam czasem ktoś straci lusterko czy
kierunkowskaz? Żadna strata! I tak nikt zdaje się nie używać ani jednego, ani
drugiego. Oczywiście na przechodniów nikt uwagi za bardzo nie zwraca,
przekonałem się o tym bardzo szybko, bom wlazł jak krowa na przejście dla
pieszych, z głupią nadzieją, że nadjeżdżające auto się zatrzyma, albo choć
zwolni. Cholera! To nie USA! Odskoczyłem w prawdzie w porę, ale strach miałem w
oczach. Ale na samym włóczeniu się po Cuzco i fotografowaniu bram, sklepików i psów włóczących się popod murami bezdomnych
można by spędzić tydzień.
Wieczorem - pierwsze spotkanie naszej grupy wyruszającej
do Machu Picchu. Popijamy herbatę z liści koki i słuchamy przewodnika
opowiadającego co nas czeka.
Jest nas 8 ludzi: dwóch młodych chłopaków z Niemiec, para Rosjan mieszkających w Nowym Jorku - tez młode ludzie. Pozostała trojka miała odprawę już wcześniej, wiec na razie nie mam ich jak ocenić wzrokiem. Ponoć jest jeszcze jeden Francuz i dwie dziewczyny z Anglii. Cóż... Narastają moje obawy, że w tej grupiej jestem jedynym starym dziadem. Ano zobaczymy... Najtrudniejszy będzie początek, drugi dzień będzie krytyczny.

Na pocieszenie idę na porządną kolacje: zupa aguadito
de pollo, pieczeń z alpaki i pisco sour. Czyli same lokalne pyszności. Pisco –
to lokalny alkohol: brandy robiona z winogron. Niestety poza Peru raczej trudno
go dostać, ale jakby kto z was dostał i miał ochotę, to zamieszczam przepis na
pisco sour:
50-100 ml Pisco
1-2 łyżeczki soku z cytryny
1 łyżeczka cukru
Białko z 1 jajka
Wrzucić wszystko do blendera z 3 dużymi
kostkami lodu. Wymieszać, aż lód przestanie dzwonić. Nalać do stożkowego
kieliszka, takiego jak do martini. Można dorzucić lemonkę i dolać trochę trochę
Angostura. Smacznego!
A więcej moich zdjęć z Cuzco znajdziecie pod adresem:
Komentarze