Ciekawe czy pamiętacie taki stary kawał, z długą, siwą brodą: 
„Zapiski z podróży po Związku Radzieckim”: 

Dzień 1: Przyjazd. Na dworcu: Lenin. W autobusie – Lenin. W hotelu - Lenin. 
Dzień 2: Włączyłem radio: Lenin. W telewizji: Lenin; Kupiłem gazetę, w gazecie - Lenin 
Dzień 3: Boję się otworzyć konserwę! 

I gdyby tak chcieć napisać dziś „Zapiski Jacentego z podróży po Polsce”, to właściwie wystarczyło by w powyższym tekściku słowo „Lenin” zastąpić słowem „Gender”. Ja już tym rzygam! Jak tylko widzę gdzieś słowo „gender” to od razu przestaję czytać. I to wcale nie za sprawą wyznawców „genderyzmu”. Raczej za sprawą nieustannego jazgotu na ten temat w mediach prawicowo-konserwatywnych i kościelnych. 

Ludzie! Dajcież już sobie z tym spokój! Przestańcie odmieniać ten cholerny „gender” przez wszystkie możliwe przypadki! Choćby z tego powodu, że kaleczycie język polski kolejnym anglojęzycznym terminem! Czy naprawdę jest się przez miesiąc o czym nieustannie rozwodzić? „Gender atakuje!”. „Gender podstępnie zniszczy rodziny!”. „Gender nas wszystkich zniszczy!”. „Nasi czujni donosiciele dotarli do zatrważających faktów: gender już jest w przedszkolach! Wytropili jedno przedszkole w Polsce, gdzie nauczycielka nakazała chłopcom przebierać się za dziewczynki!” . Sam Episkopat Polki raczył ostrzec wiernych w liście pasterskim, że straszliwy „gender” już jest wśród nas! Już sobie wyobrażam sobie rozmowy po takim liście w jakiejś podhalańskiej wiosce: 

-„Kumie, a co to jest ten „gender”, co to jegomość dzisiaj na mszy godali?”. -Eeee... Znowuście nie słuchali. Nie „gender”, ino bimber, bimber! 

A ja mieszkam w samym sercu tej zarazy! I jakoś nie zauważyłem, żeby za każdym kaktusem czaił się na mnie jakiś straszliwy „genderysta” (bo o seksownej „genderystce” to nawet nie ma co marzyć). Obracam się z racji wieku statecznego wśród ludzi, którzy albo właśnie mają dzieci na studiach, albo wkrótce będą mieć. Więc rozmowy często wokół tematów studenckich krążą. Jakoś nie zauważyłem, żeby choć jedna osoba chwaliła się, że jego dziecko studiuje „gender”. Albo właśnie zamierzało zacząć. Raczej wszyscy studiują klasycznie niemodne inżynierie, medycyny, prawa, informatyki i inne takie „bezprzyszłościowe” kierunki... 

Na szczęście będąc na początku grudnia w Polsce mogłem sobie skonfrontować „rzeczywistość medialną” z rzeczywistością lokalną. Katon z Madzią zgodzili się zawieźć mnie na lotnisko. Był poniedziałek, 3 tydzień Adwentu. Trzeba było wyjechać wcześnie rano i Katon rzucił hasło, że oni z Madzią skoczą rano na roraty i po mnie przyjadą. Cóż… w Limanowej na roratach byłem ostatni raz… hmmm… pewnie gdzieś w dawnych, dobry latach osiemdziesiątych. Więc stwierdziłem, że warto pójść. I myślałem sobie: „Poniedziałek… 6 rano… Pewnie ze 20 osób w kościele będzie…”. I sobie wyobraźcie moją minę, gdy się okazało, że kościół limanowski był tak nabity, że się nie dało za bardzo do niego wcisnąć. A „rzeczywistość medialna” zajmuję się paroma frustratami i paroma cwaniaczkami co sobie wymyślili „gender”… Ech… Nie wiadomo czy śmiać się czy płakać…

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Gannett Peak (2)

Gannett Peak (1)