Barcelona: Dzień Pierwszy



Czwartek, 17 lutego.

O 19:15 wylot z Balic. Samolot lekko spóźniony, ale niewiele. Ludzi pełno, siedzę koło jakichś obcokrajowców. Przede mną „polska młoda inteligencja”: rozmawiają tak, że cały samolot ich słyszy. Na dodatek co trzecie słowo, to „przecinek”. Cóż… takie czasy… na ulicy Polaka rozpoznasz z daleka: klnie, jak szewc. Przepraszam, że to piszę, ale naprawdę tak jest.

Co ja właściwie wiem o tej Barcelonie? W sumie, to niewiele: stolica Katalonii, zbuntowanej prowincji, która chce się oddzielić od Hiszpanii. „Uliczkę znam w Barcelonie, w uliczkę wyskoczy Boniek”… który to był rok? 1982? No i Sangrda Familia i Gaudi: znana z fotografii i z płyty Alan Parsons Project. Korzystam więc z czasu w samolocie i szybko zapoznaję się z przewodnikiem. Coś tam mi się zaczyna w głowie układać.

Na miejscu jesteśmy przed 23. Według Pana Googla dojazd do hostelu, gdzie zamierzam spędzić 3 najbliższe noce zajmie 50 minut używając komunikacji publicznej. Decyduję się na taksówkę i w 15 minut jestem na miejscu. Bez niespodzianek: docieram na miejsce, dostaję malutki pokój z łazienką i czem prędzej idę spać.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Gannett Peak (2)

Gannett Peak (1)