Karaiby (2)



Dzień 2: 21 stycznia 2018

Nasza łajba to 12 metrowy katamaran. Całkiem spora łajba, 4 kajuty 2 osobowe plus 2 jednoosobowe na dziobie każdego z kadłubów. Do tego spora mesa i deck, który spina ze sobą obydwa kadłuby. No i jest nas 10 na tym statku. Z załogantów znamy tylko skipera, czyli Darka, zwanego też Dariem. Przy takich wycieczkach jedna z niewiadomych brzmi: a jacy ludzie będą? Wszyscy się sobie ostrożnie przyglądają… pierwsze wrażenia wychodzą nieźle. Oprócz Daria mamy: Ewę i Piotra z Warszawy, Ewę i Wojtka z Kaszub, Monikę z Warszawy, Anię z Warszawy i kolejną Ewę ze Szwajcarii.



Przedpołudnie upływa na zrobieniu zakupów na rejs, czyli wyprawie do jedynego w okolicy supermarketu. Praktycznie w samo południe odbijamy od brzegu i ruszamy na południe, w kierunku Santa Lucia. Huśta całkiem nieźle: wiatr piątka, łódka idzie pod żaglami 7.5-8.5 węzłów. 


Tradycyjnie puszczam pawia przez rufę po paru godzinach, ale nie jestem w tym wypadku jedyny. Cóż… witamy na morzu! Po 16:00 kotwiczymy przy brzegu przy wejściu do portu


Słońce zachodzi pięknie, gadamy, jemy kolację… Wieczorem jeszcze krótka wycieczka pontonem na ląd no i lulu.

Dzień 3: 22 stycznia 2018

Zwiedzamy Santa Lucie. Po śniadaniu zabiera nas do busa lokalny człowiek i obwozi po wyspie. Zaczynamy od wycieczki do banku i wymiany pieniędzy na dolary karaibskie. Przez większość rejsu będziemy wydawać właśnie tą walutę. Potem objeżdżamy okolicę: bogactwem raczej nie śmierdzi, ale biedą też nie. Jest schludnie i czysto. 


Oglądamy plantację bananów, przejeżdżamy przez stolicę – czyli w sumie niewielkie miasteczko. Mijamy dom gubernatora. 


W końcu zajeżdżamy do destylarni rumu i testujemy lokalne wyroby. Jeszcze nigdy nie widziałem takiego testowania: paniusia po prostu wystawia na ladę kolejne butelki, a testerzy polewają sobie z nich według własnego uznania. Tyle tylko, że plastikowe kilonki mają niewielką pojemność. Ale jakby się chciało, to można by się ululać na cacy. Zwłaszcza, że „procenty” w rumie potrafią osiągnąć i 80%. 


Potem zwiedzamy jeszcze lokalny wodospad i wulkan ziejący siarkowodorem. W kilku małych kraterach gotuję się woda z błotkiem. Trochę dalej woda ma bardziej przyzwoitą temperaturę i można zażywać kąpieli błotnych. Ale w naszej grupie jakoś nie ma chętnych. 



Z resztą czas nam się kończy: zajeżdżamy do miasteczka, gdzie zjadamy obiad. Lokalna kuchnia kreolska jest niezła, ale też nie wywołuje wielkiego entuzjazmu. 



W międzyczasie nasz skiper podprowadził naszą łajbę pod miasteczko, więc pakujemy się z powrotem na statek. Dzień znowu kończy się pięknym zachodem słońca.



Noc 3: 22/23 stycznia 2018

Tym razem nie idziemy spać: nocą płyniemy na południe, by dotrzeć o poranku do wyspy Canuan. Przenosimy się przy tym do kolejnego wyspiarskiego państwa, czyli do Saint Vincent i Grenadines (Grenadyny). Huśta standardowo, czyli o spaniu raczej można pomarzyć. Z resztą trzeba pełnić wachty na zmianę, więc jest co robić. Rzygam tylko raz i niezbyt ostro.





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Gannett Peak (2)

Gannett Peak (1)