Karaiby (5)



Dzień 8: 27 stycznia 2018

Rankiem ruszamy na zakupy na brzeg. Wyspa w dzień wygląda nieco inaczej niż w nocy, ale też jest ciekawie i w miarę czysto (jak na lokalne standardy). 


Nieśpiesznie ruszamy w stronę Saint Vincent, największej wyspy w okolicy. Trasa nie jest długa, szybko dopływamy do wyspy, zwłaszcza, że wiatr sprzyja. Momentami łajba idzie nawet 9 węzłów. Zahaczmy o plażę z czarnym, wulkanicznym piaskiem i wczesnym popołudniem kotwiczymy w zatoce Wallilabou, w miejscu, gdzie kręcono filmy o piratach z Karaibów. 


Niestety po filmowym planie zostały tylko nieliczne budynki i małe muzeum. Resztę zdążył już zmieść huragan. Zjeżdżają się lokalsi z koralikami, owocami i innymi dobrami. Jest tu naprawdę biednie, kapitan zachęca, żeby coś od nich kupić, nawet tak na wszelki wypadek, by nie mieć problemów z tubylcami.



Na brzegu stoi niezbyt okazała buda z desek i blachy, a przed nią powiewa polska flaga. Z głośników słychać: „…lecz nie wiedzą o tym ludzie, że najgorzej w życiu, to...”. Dżem! Jako żywo! 



Okazuje się, że w budzie mieści się bar, którego właścicielem jest Antek: lokalny człowiek, zakochany w Polsce. Antka 3 razy deportowali z USA, mieszkał na Greenpoincie, żył i pracował z Polakami. Nauczył się języka polskiego, kocha polską muzykę. Wieczorem imprezujemy u Antka, który polewa swojego specjalnego drinka. „Najlepszy drink na Karaibach” – mówi Kapitan Dario. 



Dzień 9: 28 stycznia 2018

Jemy wczesne śniadanie i ruszamy w morze. Przed nami kawał drogi z powrotem na Santa Lucia. Huśta mocno, płynie się słabo, bo płyniemy prawie dokładnie pod wiatr. Do tego jeszcze pogoda płata figle: co chwile wpływamy w jakąś chmurę, robi się kompletnie szaro i leje deszcz. 


Jakby tego było mało, jedna z wacht źle zrozumiała instrukcje skipera i w efekcie dokładamy spory kawałek drogi (prawie 2 godziny). Już po zmroku dobijamy do Zatoki Marigot. Cumujemy jacht do bojki i kolejna niemiła niespodzianka: nie mamy już wody, a w porcie nie da się już dolać wody do zbiorników, bo obsługa sobie już poszła do domu. Przez chwilę wszyscy maja strach w oczach, bo po całym dniu oblewania słoną wodą każdy przypomina słup soli. 


Na szczęście na brzegu damska toaleta jest otwarta i prysznice działają. Wszyscy wracają do życia. Na koniec dnia jemy kolację w restauracji na brzegu. Gdy tam przypływamy pontonem, obsługa właśnie zbiera się do wyjścia, więc miny mają nietęgie. Ale jedzenie jest dobre i cały dzień szczęśliwie dobiega końca.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Gannett Peak (2)

Gannett Peak (1)