Karaiby (7)



Dzień 12: 31 stycznia 2018

Zwiedzamy południową część Martyniki. Na początek, trochę przypadkiem, udaje nam się wjechać na szczyt Morne Pavillon (378 m npm). Niby niedużo, ale trzeba pamiętać, że zaczyna się wjeżdżać z poziomu morza. Droga pnie się ostro pod górę, więc „silnik rzęził ostatkiem sił”: miejscami biedny VW Golf ledwie sobie radził na jedynce. Przy okazji okazuje się, że zapomnieliśmy zabrać jedynego aparatu jaki nam pozostał, więc musimy wrócić do domu. W związku z tym przerzucamy się na wschodnią stronę wyspy i jedziemy do miasteczka Sainte-Anne


Pijemy poranną kawę i przejadamy ciachem Baba au Rhum (dobrze brzmi, czyż nie?)


Potem jedziemy na sam południowy koniec wyspy, czyli na plaże Pointe des Salines. Ponoć jest to najładniejsza plaża na całej Martynice. Trzeba przyznać: jest naprawdę ładna i robi wrażenie. Tylko zaparkować nie ma gdzie i trzeba pylać na nogach spory kawałek. 


Plażujemy się przez jakiś czas, po czym ruszamy zbadać zachodni kawałek wyspy. Najpierw idziemy na spacer po dżungli w Pointe Vatable, potem oglądamy kolejne miasteczka i plaże: Pionte du Bout i  l’Anse a ‘Ane. Tak naprawdę to chcemy dotrzeć do plaż Anse Noire i Anse Dufour: w przewodniku napisali, że to takie mało turystyczne plaże, znane tylko lokalsom. Ha! Chyba wszyscy sobie kupili ten przewodnik, bo gdy po dość karkołomnej jeździe docieramy na miejsce, okazuje się, że znowu nie ma gdzie zaparkować.  


Ale w końcu jakoś sobie radzimy: oglądamy obie plaże, pijemy piwo w lokalnej knajpie, a potem ruszamy dalej na południe w kierunku Pointe du Diamant, czyli sterczącej z morza wielkiej wulkanicznej skały. Droga jest przepiękna, przypomina nieco Kalifornijską „jedynkę” biegnącą brzegiem Pacyfiku. Akurat robi się późne popołudnie i mamy piękny widok na „Diamencik”. 


Zatrzymujemy się jeszcze parę razy po drodze, ale szybko robi się ciemno i trzeba wracać do domu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Gannett Peak (2)

Gannett Peak (1)