Karaiby (9)
Dzień 14: 2 luty 2018
Tym razem ruszmy
na wschodnie rubieże Martyniki. Na początek zatrzymujmy się na chwilę w La
Matin, żeby jeszcze raz zobaczyć kościół i cmentarz. Lokalne cmentarze są ciekawe:
przypominają nieco te z Nowego Orleanu i te z Polski. Różnica jest taka, że
zamiast marmurów, jak u nas, groby pokrywają… kafelki! Takie jak u nas
zakładano w łazienkach w latach 80-tych.
Przy okazji na lokalnej tablicy
informacyjnej zauważyłem miejsce o nazwie Pointe Marie-Catharine. Na tym
wysuniętym w Ocean Atlantycki cyplu ma się znajdować kaplica Matki Boskiej,
patronki żeglarzy. Wygląda ciekawie! Jedziemy! Nie jestem pewny jak tam
trafimy, bo mamy dość mało dokładną mapę. Ale co tam! Spróbować można! Na
szczęście okazuje się, że droga jest oznaczona drogowskazami: kluczymy po
wąskich dróżkach, i po kilkunastu minutach jazdy docieramy do celu.
Miejsce
jest piękne: rozległy płaskowyż, pokryty trawami, prawie że w jesiennych
kolorach. A na jego końcu, mała, wysmagana wiatrem kapliczka.
Na prawo i lewo
dwie piękne, szerokie plaże: z lewej Anse de Grand Macabou, a z prawej Anse Grosse Roche. Na spacer wybieramy tą drugą.
Ruszamy dalej:
chcemy dotrzeć do rybackiej wioski Grand’ Riviere, położonej na samym północno-wschodnim
końcu wyspy. Jedziemy cały czas wzdłuż wschodniego wybrzeża, kierując się na
północ. Ta strona wyspy jest znacznie bardziej cywilizowana i ułożona. Droga
biegnie przez niekończące się plantacje bananów, rozpostartych po pagórkach.
Czasami wydaje mi się, że jadę „zakopianką”, gdzieś w okolicy Mogilan. Tylko
skąd się w Mogilanach wzięły bananowce???
Im dalej na
północ, tym robi się ciekawiej. Droga zaczyna piąć się krętymi serpentynami po
stromych zboczach, miasteczka robią się mniej cywilizowane i biedniejsze. W
końcu docieramy do Grand’ Riviere. Tu droga kończy się w porcie rybackim: dalej
można iść już tylko piechotą.
Zjadamy lunch w nadbrzeżnej restauracji (no, to
tak raczej szumnie powiedziane: raczej jest to budka z jedzeniem i paroma plastikowymi
stolikami).
Potem krótki spacer po wiosce: nie ma za bardzo co zwiedzać, bo
poza kościołem, paroma restauracjami i hotelikami nic tu praktycznie nie ma.
Ruszamy z powrotem. Na koniec dnia docieramy na plażę w miejscowości Tartane,
leżącej na wychodzącym w Atlantyk półwyspie Presqu'Île de la Caravelle.
Dzień 15: 3 luty 2018
Pora się zbierać
do domu! Ale zostało nam jeszcze parę godzin do odlotu. Postanawiamy więc
pojechać do miasteczka Anses-d'Arlet, które w przewodniku opisywane jest jako
najbardziej urocza wioska rybacka na Martynice. Właściwie, to przejeżdżaliśmy
przez nią parę dni wcześniej, ale było już późno i nie starczyło czasu, by się
zatrzymać. Postanawiamy więc spędzić tam ostatnie godziny wakacji.
Jest ranek,
miasteczko budzi się do życia. Na targu rybnym nie ma wielkiego ruchu, ale
widzimy, jak rybacy dzielą na części ogromnego miecznika. Nieśpiesznie spędzamy
czas włócząc się po wiosce i plaży. Po lunchu ruszany w kierunku lotniska.
Dalej już
standardowo: lot z Fort de France do Miami, przesiadka na samolot do Phoenix.
No i tak zwany „powrót do rzeczywistości” J
Komentarze