„Łapcie go za nogi!” (czyli w sprawie ks. Stryczka)


„Na Polonii” opowiadają taki kawał: Lucyfer wpada do piekła na inspekcję. Wszędzie ruch, jak to w piekle: diabły uganiają się z widłami, a starszy diabeł oprowadza szefa po „zakładzie”. Właśnie pokazuje mu ogromną salę pełną kipiących smołą kotłów, w których smażą się dusze. Próbują oczywiście uciekać, ale diabły stoją czujnie przy kotłach i udaremniają wszelkie próby ucieczki. „A to co??? – krzyczy nagle Lucyfer – „Czemu tego kotła nikt nie pilnuje??? Duszę uciekną!”. „Spokojnie, szefie!” – uspokaja stary diabeł – „To jest kocioł dla Polaków: nie trzeba pilnować. Jak tylko któremuś zbierze się na to, wy wyskoczyć z kotła, to inni zaraz łapią go za nogi i ściągają z powrotem na dół”.

Wcale nieśmieszne, prawda? Przypomniał mi się ten kawał jak tylko przeczytałem „na Onecie” o straszliwych zbrodniach jakich dopuścił się ksiądz Jacek Stryczek, (były) szef „Wiosny” i twórca "Szlachetnej Paczki".

Zastanawiałem się czy o tym pisać, w sumie, to miałem zamiar odpuścić. Po cholerę się w to mieszać? W sumie nie moja sprawa, artykuł – jak artykuł: komuś tam „na górze” wyszło, że mu „Szlachetna Paczka” nie pasuje i wydał zlecenie, by ją „przeczołgać”. Nihil novi sub sole: dziennikarzyna jakaś się znalazła, parę “ofiar” (zastanawiam się czy pisać w cudzysłowie, czy bez) zawsze się znajdzie… “Nie brak świadków na tym świecie”, jak to mawiał Rejent Milczek.

Ale dziś rano trafiłem na tekst, który – tak mi się zdaję – „z troską pochyla się nad problemem”. „To my stworzyliśmy księdza Stryczka” – twierdzi autor i snuje swe mętne rozważania.
(https://klubjagiellonski.pl/2018/09/26/to-my-stworzylismy-ksiedza-stryczka/).
Nie doczytałem do końca, bo już na samym początku autor przyjmuje jako fakty wszystko, co tylko dziennikarzyna z Onetu raczyła sobie napisać.

(„Od przyjaciół, Boże strzeż. Z wrogami sobie poradzę”)...

No chyba mnie szlag trafi!!: "żadne z powyższych spostrzeżeń nie ma na celu relatywizowania obiektywnego zła, którego doświadczyli pracownicy „Wiosny”. Nie chcę rozgrzeszać księdza Stryczka, bo nie mam do tego żadnego prawa. Niektóre opisane w artykule Onetu zachowania są nie tylko niemoralne, ale być może będą podpadały pod sprawy karne." – takie zatroskane słowa padają.

Czy, przepraszam, poza tym tekstem z Onetu, gdzie - jeśli dobrze policzyłem - cztery wymienione z imienia i nazwiska sfrustrowane osoby ronią łezki jak to straszliwie musiały w "Wiośnie" pracować ktokolwiek potwierdził winę księdza Stryczka? Jakiś wyrok sądowy zapadł? Czy Stryczek został ukarany przez władze kościelne lub świeckie? Ja tam jakoś nie słyszałem. Ale różne wrażliwe istoty już oczywiście wiedzą! Nawet gotowe są z troską kiwać głowami i mądrych rad udzielać. Autor jest „porażony”: „Co więcej, próba zablokowania publikacji, zastraszanie redakcji Onetu i oświadczenie, w którym nie pada słowo „przepraszam”, a wreszcie rezygnacja z pełnionej funkcji – to wszystko są przesłanki, które jeszcze bardziej każą nam stanąć po stronie ofiar.”

Nie kochaniutki: jak na razie, to nie ma w tej sprawie żadnych ofiar! Są jedynie nieudowodnione oskarżenia. I idiotyzmy typu: „straszliwy ksiądz Stryczek zastrasza redakcję Onetu”. No dobrze, że jeszcze nie ma on możliwości, by doprowadzić do śmierci cieplnej wszechświata, bo to dopiero by było!

Księdza Jacka poznałem prawie 25 lat temu: byłem z nim na rekolekcjach. To były moje końcowe lata studenckie, byłem związany wtedy z Duszpasterstwem Akademickim „Na Miasteczku”. Nagle rozeszła się po „środowisku” wieść, że w Duszpasterstwie Akademickim u św. Anny „coś się dzieje”. Pojawił się jakiś ksiądz, nazywa się Stryczek… Dodam tylko, że „w środowisku” nazywaliśmy wtedy Duszpasterstwo Akademickie u św. Anny „trupiarnią”. Wiadomo: pierwszy kościół akademicki Krakowa, długa na 500 lat lista osób zasłużonych… i zero życia! Sam „Krakófek”, bez tytułu szlacheckiego nie podchodź, ”ą-ę”, „a przepraszam, pan to z których Potockich?”. I nagle jeden ksiądz, nie wiadomo skąd, zamienia tę „trupiarnie” w jedną z pierwszych w Krakowie szkół nowej ewangelizacji! Były jakieś wspólne wyjazdy rekolekcyjne, pojechałem, spotkałem człowieka… I wcale go nie polubiłem. Stryczek u św. Anny długo nie posiedział: jakaś krakowska menda nie była zadowolona z nowych porządków, ksiądz był „kontrowersyjny” … ktoś mu tam „załatwił” przeniesienie na daleki Prokocim.

Czemu nie polubiłem ks. Stryczka? Tak naprawdę, to nie polubiłem jego otoczenia. Już wtedy doprowadzał mnie do szału tłum pobożnych niewiast i chłopcząt z maślanymi oczami otaczających co bardziej rozgarniętych księży. A Stryczek się pozwalał takim ludziom otaczać. Więc ja tam wolałem się do tego tłumu nie pchać. Ale najlepsze było to, że Stryczek z tych dziewczątek i chłopczątek NAPRAWDĘ potrafił zrobić ciekawych, dojrzałych, niegłupich ludzi.

Niedługo potem wyjechałem do Stanów. Wszystkim tym „ofiarom ks. Stryczka”  polecam taki wyjazd. Po dwóch miesiącach będziecie z rozrzewnieniem wspominać, jak to pięknie i lekko wam było pracować w „Wiośnie"!

Po partu latach od wyjazdu do USA spotkałem „przypadkiem” w Chicago ludzi ze „Stryczkowej ekipy”. Znamy się i przyjaźnimy do dziś. Zaprosiliśmy wtedy ks. Jacka do Chicago na rekolekcje dla rodzin. Był to – o ile wiem – jego pierwszy wyjazd do Stanów i widać było, że USA go zafascynowały. Myślę, że wiele z jego późniejszych projektów i jego „ogólna filozofia” w dużej mierze zostały ukształtowane tamtą pierwszą wizytą w Stanach. Czyli mogę powiedzieć, że – przynajmniej trochę – „stworzyłem potwora” :D

Cóż… jak to mawiał jeden z moich wykładowców na studiach: proces edukacyjny, tak jak każdy proces w przyrodzie nie ma sprawności 100%. Nie mam pojęcia, ile sensownych ludzi przez te 20+ lat zostało ukształtowanych przez ks. Stryczka. Myślę, że przynajmniej setki. Możliwe, że tysiące. Ilu by ich nie było – to zawsze się znajdzie ktoś, kto został w tym procesie „przeczołgany”, nie dał rady, wymiękł. Bywa. Nie mam wątpliwości, że w „Wiośnie” się zapiernicza, często ponad siły. Ale, do jasnej cholery: to nie jest „Biedronka”, to nie jest praca, do której przychodzą ludzie, którzy nie mają innego wyboru. To jest misja: „jeśli chcesz mnie naśladować, sprzedaj wszystko co masz…”. Chciałeś? Sprzedałeś? To, za przeproszeniem, spierniczaj: sam chciałeś, sama chciałaś.

Jakiś czas temu ks. Stryczek zaczął używać terminu „fajni ludzie”. Za każdym razem, gdy to słyszałem, coś mi „jeździło po zębach”. Coś mi mówiło: „Oj, bratku! Żebyś się tylko ci „fajni ludzie” po Tobie nie przejechali”. No i cóż… Przejechali się po Tobie, księże Jacku. Nie pierwszy raz i mam nadzieję, że nie ostatni. Życzę Ci wytrwania pod ostrzałem. Nie wiem czy ja bym wytrwał w takiej sytuacji. Wiem, że wielu by wymiękło. Więc życzę Ci, byś wytrwał. Jakby co – to wiesz, gdzie mieszkam i możesz liczyć na mnie.

Komentarze

Joasia pisze…
Dobrze napisane. Ks Stryczek pewnie kontrowersyjny. Raczej nie cackał sie z co bardziej wrazliwymi ludzmi. :) Jedno co zauwazylam to nie stronil od "swiatowosci" wrecz mu imponowala.Czy to dobrze czy zle.. Pewnie zalezy czy pycha sie z tego rodzi czy ciekawosc swiata. Ale to bylo dawno. Kazania( rekolekcje) glosil przemocne.

Popularne posty z tego bloga

Gannett Peak (2)

Gannett Peak (1)